Выбрать главу

Klara uśmiechnęła się. — No to mi powie.

— Co to znaczy?

— Czasami dzwoni, żeby się ze mną umówić.

— Do diabła! — byłem już mocno zdenerwowany. Nie tylko zresztą z powodu Klary, czy Dane'a. Raczej z powodu pieniędzy. Byłem zły, że jeśli w przyszłym tygodniu zechcę raz jeszcze zajrzeć do okrągłej sali, będzie mnie to kosztowało połowę moich oszczędności. Denerwowała mnie ponura, niewyraźna wizja majacząca w niedalekiej przyszłości, gdy znów będę musiał podjąć decyzję, by zrobić to, co mnie cholernie przerażało. — Nie ufałbym temu skurwysynowi!

— Daj spokój, Bob. Dane nie jest znowu taki zły — powiedziała zapalając następnego papierosa i tak zostawiając paczkę, bym w razie czego mógł po nią sięgnąć. — Pod względem seksualnym może być nawet interesujący. Jest w nim coś nieokrzesanego, gwałtownego, brutalnego, jak zawsze u Byków. A poza tym ty jesteś dla niego równie atrakcyjny jak ja.

— O czym ty mówisz?

Wyglądała na rzeczywiście zaskoczoną. — Myślałam, że wiesz, on działa na dwie strony.

— Nie dał nigdy tego po sobie poznać… — Przerwałem jednak przypominając sobie, jak blisko stał, gdy ze mną rozmawiał, i jak niezręcznie czułem się w jego obecności.

— Może nie jesteś w jego typie — uśmiechnęła się. Tylko, że nie był to przyjemny uśmiech. Wychodząca z muzeum para chińskich robotników spojrzała na nas z zaciekawieniem, a potem uprzejmie odwróciła wzrok.

— Chodźmy stąd — powiedziałem.

Poszliśmy więc do Błękitnego Piekiełka i oczywiście uparłem się, by zapłacić za siebie. Czterdzieści osiem dolarów przepłynęło mi przez gardło w ciągu jednej godziny. I wcale nie było to takie fajne. Wylądowaliśmy znowu u niej i znowu w łóżku. To również nie było takie fajne. Kłótnia ciągle wisiała w powietrzu, gdy skończyliśmy. A czas uciekał.

Są ludzie, którzy nie umieją przekroczyć pewnej bariery w rozwoju emocjonalnym. Potrafią tylko bardzo krótko żyć z partnerem w sposób nieskrępowany i pełen oddania. Coś w środku nie pozwala im jednak na szczęście. Im lepiej mają, tym większą czują potrzebę, by to zniszczyć.

Kiedy razem z Klarą wtoczyłem się po Gateway, zacząłem podejrzewać, że ja też jestem taki. A że Klara jest taka, tego byłem pewien. Nigdy nie potrafiła wytrzymać z żadnym mężczyzną dłużej niż kilka miesięcy, sama mi to powiedziała. Ja już prawie zbliżałem się do jej rekordu. I to ją irytowało.

W dużej mierze Klara była znacznie bardziej dojrzała i odpowiedzialna niż ja. Choćby to, jak dostała się na Gateway. Ona nie wygrała na loterii, by zapłacić za bilet. Pieniądze uskładała przez wiele lat mozolnej pracy i oszczędzania. Była pilotem o pełnych kwalifikacjach, z licencją przewodnika i tytułem inżyniera. Żyła jak robotnik, choć mogła sobie pozwolić na trzypokojowe mieszkanie w tunelach Heechów na Wenus, wakacje na Ziemi i Wyższy Serwis Medyczny. Wiedziała znacznie więcej niż ja o uprawie żywności na substratach węglowodorowych, mimo tych wszystkich lat, które przeżyłem w Wyoming (Zainwestowała w kopalnię żywności na Wenus, a nigdy w życiu nie włożyła złamanego grosza w coś, czego by w pełni nie rozumiała). Na wyprawie była starsza stopniem. Mieczników ją właśnie chciał do swego statku — jeśli w ogóle kogokolwiek — a nie mnie. Ona była przecież moją instruktorką!

Ale gdy chodzi o nas dwoje, była równie nierozsądna i zawzięta jak ja — z Sylwią, Deeną, Janice, Lizą, Ester lub z jakąkolwiek inną dziewczyną z moich krótkotrwałych romansów, które od czasów Sylwii zawsze kończyły się źle. Według niej dlatego, że była spod znaku Strzelca, a ja Bliźniąt. Strzelcy są przewidujący, kochają wolność. My, biedne Bliźnięta, jesteśmy okropnie zawikłane i niezdecydowane.

— Nic dziwnego — powiedziała z powagą pewnego ranka podczas śniadania w jej pokoju (zgodziłem się tylko na parę łyków kawy) — że nie możesz się zdecydować na kolejną wyprawę. To nie tylko fizyczny strach, drogi Robinette. Część twej bliźniaczej natury pragnie triumfu. Druga pragnie klęski. Ciekawe, której z nich pozwolisz zwyciężyć?

— Odpieprz się, kochanie — dałem jej wymijającą odpowiedź. Roześmiała się i jakoś przeżyliśmy kolejny dzień. Ale dopięła swego.

Korporacja ogłosiła oficjalnie to, czego oczekiwano, i rozpoczęło się ogromne zamieszanie pełne dyskusji, planów, domysłów i interpretacji. Były to bardzo gorące chwile. Korporacja wybrała z zapasów komputerowych dwadzieścia lotów o niskim zagrożeniu i wysokim wskaźniku przewidywanych zysków. Ludzie zgłosili się, wsiedli na statki i wyruszyli w ciągu tygodnia.

Ja nie poleciałem żadnym z nich, Klara też nie, i staraliśmy się na ten temat nie rozmawiać.

Dziwne, ale Dane Mieczników też nie poleciał. Coś wiedział, albo przynajmniej tak twierdził. Może zresztą tylko nie mówił, że nie wie, kiedy go spytałem, popatrzył na mnie jedynie tym swoim groźnym, pogardliwym wzrokiem i nic nie odpowiedział. Nawet Shicky'emu prawie udało się załapać. W ostatniej jednak chwili ubiegł go ten młody Fin, który nigdy nie znalazł kogoś, z kim mógłby się porozumieć. W załodze było czterech Saudyjczyków i wszyscy chcieli być razem, więc wzięli go na piątego. Nie wyruszyła również Louise Forehand, ponieważ czekała zgodnie z umową na powrót kogoś z rodziny. W kantynie Korporacji można było zjeść bez kolejki i na całym naszym korytarzu były wolne pokoje.

— Chyba się wybiorę do psychiatry — powiedziała pewnego wieczoru Klara.

Podskoczyłem. To była niespodzianka. Nawet gorzej — zdrada. Klara wiedziała o moim psychotycznym kłopocie i co myślę o psychoterapii.

Powstrzymywałem się od pierwszych dziesięciu uwag, jakie mi przyszły do głowy — taktycznej: „Bardzo się cieszę, najwyższa pora” hipokrytycznej:

„Bardzo się cieszę; chciałbym ci pomóc, tylko powiedz jak”, czy też strategicznej: „Bardzo się cieszę; gdyby mnie na to było stać, też bym się pewnie wybrał”. Zrezygnowałem też z jedynej prawdziwej odpowiedzi, która brzmiałaby następująco: „Rozumiem, że ta decyzja jest formą potępienia mnie za to, że robię ci zamęt w głowie”. W ogóle nie powiedziałem nic i po chwili rzekła:

— Potrzebuję pomocy. Bob. Czuję się zagubiona.

Wzruszyła mnie tym i sięgnąłem po jej dłoń. Pozostawiła ją bezwładną w moim uścisku, ani go nie oddając, ani nie próbując się wyrwać. — Mój profesor od psychologii uważał, że to pierwszy krok, gdy zdajesz sobie sprawę z tego, że masz problem. Ja wiem o tym od dłuższego czasu. Drugi krok — to podjąć decyzję, czy chcesz ten problem mieć nadal, czy też chcesz coś zrobić, by się go pozbyć. Zdecydowałam się na to drugie.

— Dokąd pójdziesz? — zadałem ostrożne pytanie.

— Nie wiem jeszcze. Terapia grupowa nie daje chyba dobrych efektów. Na Głównym Komputerze Korporacji pracuje podobno maszyna psychoanalityczna. To byłoby najtańsze.

— Tanie to nic nie warte — odpowiedziałem. — W młodości spędziłem dwa lata z tymi maszynami. Też miałem ze sobą trochę problemów.

— I od tamtej pory funkcjonujesz już przez dwadzieścia lat — zauważyła słusznie. — Chyba się na to zdecyduję, przynajmniej na razie.

Pogłaskałem ją po dłoni.

— Cokolwiek zrobisz, będziesz miała rację — powiedziałem łagodnie. — Ja też miałem przez cały czas wrażenie, że lepiej by nam było, gdyby udało ci się nieco zapomnieć o tych kompleksach z dzieciństwa. Wszyscy pewnie jesteśmy tacy sami, ale wolałbym, żebyś złościła się na mnie za to, iż jestem taki a nie inny, a nie widząc we mnie swojego ojca czy coś.

Odsunęła się i spojrzała na mnie. Nawet w nikłym blasku metalu Heechów widać było zdziwienie na jej twarzy.