Выбрать главу

Potknąłem się i zdarłem sobie skórę z kostek dłoni o spiralę, która teraz rozbłyskiwała ciepłym złotym światłem. Zlizałem krew i zdałem sobie sprawę, że statek się porusza.

A nie powinien! Nie był tak zaprogramowany. Miał przecież pozostać na orbicie, którą musiał odnaleźć, i na dodatek tak długo, aż się nie rozejrzę i nie podejmę odpowiedniej decyzji.

Patrzyłem dokoła zupełnie zmieszany i zagubiony. Błyszcząca płyta tkwiła nieporuszona pośrodku wizjera i nie zmieniała położenia, automatyczny skaner sferyczny wyłączył się sam. Z opóźnieniem usłyszałem odległy, głośny ryk silników lądownika. To one poruszały statek, który kierował się wprost na ten błyszczący obiekt.

A nad siedzeniem pilota błyskało zielone światło.

Coś było nie tak. Zielone światło zostało zainstalowane przez człowieka. Nie miało ono nic wspólnego z Heechami, był to zwyczajny, tradycyjny obwód radiowy, który informował mnie, że ktoś mnie wzywa. Ale kto? Któż mógłby znajdować się w pobliżu mojego świeżutkiego odkrycia?

— Halo! — krzyknąłem włączywszy kciukiem nadajnik. Usłyszałem odpowiedź, której nie zrozumiałem, zdawało mi się, że ten ktoś mówi w jakimś obcym języku, może po chińsku. Była to jednak istota ludzka. — Po angielsku, do cholery! — wrzasnąłem. — Coś ty za jeden!

Nastąpiła chwila milczenia. — A ty? — spytał inny głos.

— Nazywam się Bob Broadhead — warknąłem.

— Broadhead? — Usłyszałem zdziwione szepty. Po chwili odezwała się znowu osoba mówiąca po angielsku. — Nie mamy w rejestrze poszukiwacza o takim nazwisku. Czy jesteś z Afrodyty?

— A co to jest?

— O Boże! Ktoś ty taki? Tu mówi kontrola lotów Gateway-2. Nie mamy czasu się z tym pieprzyć. Podaj swoją identyfikację. Gateway-2!

Wyłączyłem radio i odchyliłem się na oparcie przyglądając się, jak płyta staje się coraz większa, a jednocześnie ignorując zielone światełko. Gateway-2! To ci dopiero! Gdybym chciał tu dolecieć, zgłosiłbym się na regularny lot zgadzając się w ten sposób na dzielenie się wszystkim, co znajdę. Poleciałbym bezpiecznie, jak turysta, trasą sprawdzoną już setki razy. Ale ja tego nie zrobiłem. Wybrałem lot, którego nikt jeszcze nie wypróbował i podjąłem ryzyko. Jego ciężar odczuwałem dręczony codziennym przerażeniem przez te potworne pięćdziesiąt pięć dni.

To nie było w porządku!

Straciłem głowę. Rzuciłem się w kierunku selektora kursów i przekręciłem gałki na chybił trafił.

Nie mogłem się pogodzić z taką klęską. Nie byłem w stanie uznać, że niczego nie odkryłem. Nie byłem też w stanie zaakceptować faktu, że dokonałem czegoś bardzo łatwego, za co nie dostanę ani grosza.

Zrobiłem za to coś jeszcze gorszego. Na pulpicie błysnęło jaskrawożółte światło, po czym cały pulpit sczerniał.

Umilkł cichutki pisk silników ładownika.

Wszystko zatrzymało się. Statek zamarł. Urządzenia Heechów przestały działać, wyłączył się nawet system chłodzenia.

Zanim Gateway-2 wysłała pojazd holowniczy, w temperaturze 75° zacząłem już majaczyć od udaru cieplnego.

Gateway była gorąca i wilgotna, na Gateway-2 było tak zimno, że musiałem pożyczyć jakąś kurtkę, rękawiczki i ciepłą bieliznę. Gateway śmierdziała potem i kanałami. Dwójka miała smak rdzewiejącej stali. Gateway była jasna, hałaśliwa i pełna ludzi, na tej drugiej było prawie zupełnie cicho, ponieważ przebywało tam zaledwie siedem osób, nie licząc mnie. Heechowie nie dokończyli budowy Gateway-2. Niektóre z tuneli urywały się w litej skale, a w ogóle było ich zaledwie kilkadziesiąt. Nie prowadzono tam jeszcze uprawy roślin, więc powietrze w całości pochodziło z chemicznych procesorów. Cząstkowe ciśnienie O2 wynosiło poniżej 150 milibarów, poza tym atmosferę tworzyła mieszanka azotowo-helowa, o ciśnieniu około połowę mniejszym od ziemskiego. Dlatego też głos człowieka brzmiał bardzo wysoko, a ja przez pierwsze parę godzin nie mogłem złapać oddechu.

Potężny, ciemny Japończyk z Marsa, Norio Ituno, pomógł mi wydostać się z lądownika i osłonił mnie przed niespodziewanym chłodem. Użyczył mi swego łóżka, napoił i pozwolił odpocząć jakąś godzinkę. Zdrzemnąłem się, a kiedy się obudziłem, siedział obok przyglądając mi się z rozbawieniem i szacunkiem. Szacunek przeznaczony był dla osoby, której udało się skasować statek wart pięćset milionów. Rozbawienie — dla idioty, który to zrobił.

— Chyba będą jakieś kłopoty — zauważyłem.

— Obawiam się, że tak — przyznał. — Statek jest kompletnie unieruchomiony. Nigdy w życiu nie widziałem czegoś podobnego.

Drogi redaktorze „Głosu Gateway”

Czy jesteś rozsądną osobą o otwartym umyśle?

Udowodnij to czytając ten list do końca i nie wypowiadając swego zdania, dopóki nie dowiesz się o co chodzi. Na Gateway znajduje się trzynaście zamieszkanych poziomów. W każdym z trzynastu korytarzy (sam policz) znajduje się trzynaście pomieszczeń mieszkalnych. Czy myślisz, że autor tego listu kieruje się jedynie jedynie głupim przesądem? Sprawdź więc sam. Loty 83-20, 84-1, 84-10 (jaka liczba wychodzi po dodaniu tych cyfr?) uznano za zaginione na liście nr. 86-13. Korporacjo Gateway, zbudź się wreszcie! Niech się śmieją sceptycy i bigoci. Od tego, czy zaryzykujesz narażeniesię na niewielką śmieszność, zależy ludzkie życie. Niewiele by kosztowało usunięcie tych feralnych liczb z programu lotów, potrzeba jednak na to odwagi.

M. Gloyner (88-331)

— Nie przypuszczałem, że pojazd Heechów można tak uszkodzić. Wzruszył ramionami. — Dokonałeś czegoś nowego, Broadhead. Jak się czujesz? — W odpowiedzi na to usiadłem, a on skinął głową. — Mamy teraz sporo roboty. Będę musiał zostawić cię samego na parę godzin, jeśli dasz sobie radę. A później zorganizujemy przyjęcia.

— Przyjęcie! — Była to chyba ostatnia rzecz, której mógłbym się spodziewać. — Po co?

— Nieczęsto nam się trafia ktoś taki jak ty — powiedział z podziwem i pozostawił mnie samego z moimi myślami.

Myśli te nie były najprzyjemniejsze, po chwili więc wstałem z łóżka, włożyłem rękawiczki, zapiąłem kurtkę i poszedłem zwiedzać. Nie zajęło mi to zbyt dużo czasu, nie było specjalnie co oglądać. Słyszałem jakieś hałasy z niższych poziomów, ale w pustych korytarzach echo dziwnie się odbijało i nie natrafiłem na nikogo. Na Gateway-2 nie przyjeżdżali turyści, nie było tu zatem ani nocnego klubu, ani kasyna, nie znalazłem też żadnej restauracji… czy nawet toalety. Po chwili problem ten stał się bardzo palący. Doszedłem do wniosku, że Ituno powinien mieć coś takiego niedaleko pokoju, próbowałem więc odnaleźć drogę powrotną, ale i to niewiele dało. Wzdłuż korytarza było kilka kabin, lecz niewykończonych. Nikt tam nie mieszkał, więc nie zawracano sobie głowy kanalizacją.

To chyba nie był mój najlepszy dzień.

Kiedy w końcu znalazłem toaletę, przez dziesięć minut głowiłem się nad jej działaniem i pewnie z nieczystym sumieniem zostawiłbym ją brudną, gdybym nie usłyszał kogoś na zewnątrz. Stała tam niewysoka, tłusta kobieta.

— Nie wiem, jak się spuszcza wodę — zacząłem się usprawiedliwiać. Zlustrowała mnie od stóp do głów. — Jesteś Broadhead? — stwierdziła i dodała: — Dlaczego nie polecisz na Afrodytę?

— A co to takiego? Nie, chwileczkę, wpierw powiedz mi, jak to działa, a potem porozmawiamy o Afrodycie.

Wskazała na guziczek przy drzwiach, myślałem przedtem, że to światło. Kiedy go dotknąłem, dno całkowicie jednolitej muszli rozbłysło i po dziesięciu sekundach był w niej tylko popiół, a potem już zupełnie nic.