Z drugiej strony, było to o osiem tysięcy dolarów więcej niż miałem przedtem.
Uczciłem to stawiając sobie drinka w Błękitnym Piekiełku. Popijając zastanawiałem się nad tym, co mam do wyboru. Im więcej jednak o tym myślałem, tym bardziej wybór się zmniejszał.
RAPORT LOTU
Pojazd 1-103. Wyprawa 022D18. Załoga G. Herron.
Czas przelotu: 107 dni 5 godzin.
Uwaga: czas powrotu 103 dni 15 godzin.
Wyciąg z dziennika podróży: Po 84 dniach i 6 godzinach lotu Spirala Q zaczęła się żarzyć, również lampki kontrolne wykazały niezwykłą aktywność. W tym samym czasie poczułem zmianę kierunku siły ciągu. Takie zmiany występowały przez około godzinę, po czym światło Q zgasło i wszystko wróciło do stanu pierwotnego.
Wnioski: Zmiana kursu prawdopodobnie celem uniknięcia jakiegoś przejściowego niebezpieczeństwa, niewykluczone, że gwiazdy lub innego ciała niebieskiego. Zaleca się przejrzenie dzienników wypraw przez komputer celem odszukania podobnych przypadków.
Uznają mnie winnym, co do tego nie było najmniejszej wątpliwości, a kara, jaką mi wymierzą, wyniesie setki tysięcy dolarów. Może zresztą i dużo więcej, co i tak będzie bez znaczenia, ponieważ nie miałem nic… Trudno martwić się o coś, czego się nie ma.
Jeśli się nad tym zastanowić, moje osiem tysięcy było darem wróżki, który zniknie wraz z poranną rosą. Jak tylko z Gateway-2 dotrze raport ksenotechnika, Komisja zbierze się ponownie i to już będzie koniec.
Nie miałem więc szczególnego powodu, by trząść się nad tymi pieniędzmi. Śmiało mogłem je wydać.
A także większego sensu nie miała myśl o powrocie do sadzenia bluszczu — zakładając nawet, że dostałbym tę pracę, skoro Shicky przestał być już zastępcą kierownika. W chwili, kiedy wydadzą na mnie wyrok, moje konto bankowe przestanie istnieć. Anulowane zostaną również uiszczone wcześniej opłaty dzienne. A mnie samego natychmiast wyrzucą z Gateway.
Gdyby w porcie znajdował się przypadkiem statek lecący na Ziemię, mógłbym wtedy się załapać i prędzej czy później znalazłbym się ponownie w Wyoming, gdzie zacząłbym się znowu starać o pracę w kopalni żywności. Jeśli jednak takiego statku nie będzie, to gorzej. Może bym namówił załogę amerykańskiego krążownika, a może i brazylijskiego — jeśli tylko Francy Hereira mógłby mnie poprzeć — żeby choć trochę przetrzymali mnie na pokładzie, dopóki nie pojawi się jakiś statek. A może i to by się nie udało. Zważywszy na to wszystko, moje szansę przedstawiały się marnie. Najlepsze, co mogłem zrobić, to uprzedzić Korporację w jej działaniu, a wtedy miałem dwie rzeczy do wyboru.
UWAGI NA TEMAT CZARNYCH DZIUR
Dr Asmenion: A więc jeśli następuje kolaps gwiazdy o masie trzykrotnie większej od Słońca, nie przemienia się ona po prostu w gwiazdę neutronowa. Kolaps trwa nadal i w końcu ciało to staje się tak gęste, że prędkość ucieczki przekracza 30 milionów centymetrów na sekundę, co równa się — czemu?
Pytanie: Prędkości światła?
Dr Asmenion: Brawo, Galina. A zatem światło nie może uciec. Więc obiekt ten jest czarny. Dlatego właśnie nazywa się go czarna dziura. Ale gdyby zbliżyć się do niego dostatecznie blisko, stwierdzilibyśmy, zewnętrze tego, co nazywamy ergosfera, nie jest wcale czarne. Zapewne dałoby się tam coś zobaczyć.
Pytanie: Jak to może wyglądać?
Dr Asmenion: Cholera wie. Może ktoś doleci do czarnej dziury po powrocie nam o niej opowie. Jeśli mu się uda. Ale pewnie się nie uda. Niewykluczone, że można do niej dotrzeć tak blisko, wziąć odczyt i jeszcze powrócić po… no, co najmniej milionowa nagrodę. Wyobrażam sobie, że trzeba by przesiąść się do ladownika i odpalić kapsułę w kierunku obiektu, co dałoby ladownikowi dodatkowa prędkość na wydostanie się stamtąd. Nie byłoby to takie proste, ale może w sprzyjających warunkach… Tylko co wtedy? Ładownik sam nie powróci. A manewr odwrotny nie dałby wiele, gdyż masa ladownika jest za mała… Wydaje mi się jednak, że naszemu przyjacielowi Bobowi rozmowa ta nie sprawia zbytniej przyjemności, więc powróćmy lepiej do typów planet i chmur pyłowych.
Zabrać się najbliższym statkiem na Ziemię i wrócić do kopalni nie czekając na decyzję Komisji.
Lub wyruszyć jeszcze raz.
Były to dwie rozkoszne możliwości. Jedna znaczyła porzucenie na zawsze wszelkich marzeń o dostatnim życiu… a drugiej panicznie się bałem.
Gateway przypominała ekskluzywny klub, gdzie nigdy nie wiadomo, który z jego członków jest akurat na miejscu. Louise Forehand nie było, jej mąż, Sess, przed kolejną wyprawą cierpliwie trzymał straż oczekując na powrót jej lub pozostałej przy życiu córki. Pomógł mi z powrotem wprowadzić się do mojego pokoju, który czasowo zajmowały trzy Węgierki, zanim szczęśliwie odleciały razem w Trójce. Z przeprowadzką nie było żadnego kłopotu, miałem już tylko rzeczy zakupione w kantynie.
Jedynie Shicky Bakin był wciąż ten sam, niezawodnie przyjacielski i zawsze na miejscu. Zapytałem go, czy przypadkiem nie dotarły do niego jakieś wieści o Klarze. Odrzekł, że nie. — Wyruszaj, Bob — nalegał. — Nie pozostaje ci nic innego.
— Taak — nie miałem ochoty się z nim spierać, miał niewątpliwie rację. Być może mógłbym… — Chciałbym nie być tchórzem — powiedziałem — ale niestety jestem. Nie wiem, jak dam radę jeszcze raz wsiąść na statek. Nie starczy mi odwagi, by przez sto kolejnych dni stawiać czoła lękowi przed śmiercią, która może nastąpić w każdej chwili.
Chrząknął i zeskoczył z szafki, by poklepać mnie po ramieniu. — Nie potrzebujesz jej aż tyle — rzekł odtruwając z powrotem. — Potrzebujesz jej tylko na jeden dzień, by podjąć decyzję i odlecieć. Potem i tak już nie masz wyboru.
— Sądzę, że mógłbym to zrobić — powiedziałem — jeśli teoria Miecznikowa odnośnie kodu barw okazałaby się prawdziwa. Ale część z tych, którzy wyruszyli na podobno „bezpieczne” loty, już nie żyje.
— To tylko kwestia statystyki. Ale prawdą jest, że ilość bezpiecznych wypraw jest teraz większa, podobnie jak i pomyślnych. Oczywiście, różnica jest nieznaczna. Ale zawsze.
— Jednak ci, którzy zginęli, mimo wszystko nie żyją — zauważyłem. — Ale… może jeszcze raz pogadam z Danem.
Shicky spojrzał na mnie zaskoczony. — On poleciał.
— Kiedy?
— Mniej więcej w tym samym czasie, co i ty. Myślałem, że wiesz. Zapomniałem o tym. — Ciekawe jestem, czy znalazł to, czego szukał? Shicky potarł brodę ramieniem utrzymując równowagę za pomocą leniwych uderzeń skrzydeł. Potem zeskoczył z szafki i pofrunął do piezofonu.
— Zobaczymy — powiedział wciskając guziki. Na ekranie pojawiła się tablica z listą wypraw. — Lot 88-173 — odczytał. — Premia 150 tysięcy dolarów. Chyba nie za dużo, co?
— Sądziłem, że szykował się na coś większego.
— A zatem nie udało mu się — powiedział Shicky czytając dalej. — Tu jest napisane, że powrócił wczoraj.
Ponieważ Mieczników w pewnym sensie obiecał podzielić się ze mną swoimi doświadczeniami, rozsądne byłoby z nim porozmawiać, nie miałem jednak ochoty na słuchanie głosu rozsądku. Sprawdziłem, że nic nie znalazł i mógł się pochwalić jedynie niewielką premią. Nie poszedłem więc do niego.
Tak naprawdę to niewiele w ogóle robiłem. Wtoczyłem się po okolicy.