— Moje gratulacje — powiedziałem. — Wprawdzie wydaje mi się, że nowe sposoby zabijania są chyba ostatnią rzeczą, jaką ludzkość potrzebuje, tym niemniej jednak — gratuluję. — Osiągnąłem postawę moralnej wyższości, której właśnie potrzebowałem. Za mną, zawieszony w powietrzu, znajdował się Shicky i przypatrywał mi się.
— Chcesz pociągnąć? — zaproponowałem skręta. Pokręcił głową.
— Shicky — powiedziałem — to nie ode mnie zależało. Mówiłem im, to znaczy… nie mówiłem im, żeby ciebie nie wzięli.
— A czy mówiłeś, żeby wzięli?
— To nie ode mnie zależało — powtórzyłem. — Posłuchaj — zauważyłem nagle wyjście z tej całej sytuacji. — Ponieważ Louise się udało, Sess prawdopodobnie nie poleci. Możesz przecież wejść na jego miejsce.
Cofnął się patrząc na mnie bacznie, zmienił się tylko wyraz jego twarzy. — To ty nic nie wiesz? — zapytał. — Sess rzeczywiście odwołał swój udział, ale jego miejsce jest już zajęte.
— Przez kogo?
— Przez kogoś, kto właśnie stoi za tobą — powiedział. Odwróciłem się, a ona stała za mną trzymając kieliszek w dłoni i przyglądając mi się z wyrazem twarzy, którego nie mogłem odczytać.
— Cześć, Bob! — powiedziała Klara.
RAPORT LOTU
Pojazd 3-184. Wyprawa 019D140. Załoga S. Kotsis, A. McCarthy, K. Metsuoko.
Czas przelotu: 615 dni 9 godzin. Brak raportu załogi z miejsca przeznaczenia. Sferyczny zapis skanera niezrozumiały. Nie udało się zidentyfikować żadnych jego elementów.
Brak resume.
Zapis z dziennika wyprawy: „To 281 dzień lotu. Metsuoko wyciągnął pusty los i popełnił samobójstwo. 40 dni później decyzję taką samą podjęła Alicia. Wszystko na darmo, bo nie nastąpił jeszcze obrót. Racje, które pozostały, nie wystarczą mi, nawet jeśli wliczę w to ciała Alicji i Kenny'ego, które nadal spoczywają nietknięte w zamrażalniku. Przestawiam więc pojazd na kontrolę automatyczną i połykam pigułkę. Pozostawiliśmy listy, które prosimy przekazać odpowiednim adresatom, o ile oczywiście ten cholerny statek kiedykolwiek powróci”.
Program Lotów wysunął sugestię, że Piątka z podwójną racją żywności i jednoosobową załogą mogłaby wykonać to zadanie i szczęśliwie powrócić. Propozycja włączona do programu realizowanego w dalszej kolejności, gdyż brak istotnych korzyści, które by z niej wynikały.
Do przyjęcia przygotowałem się odpowiednio wcześniej wypiwszy dostateczną ilość drinków w kantynie, byłem już w dziewięćdziesięciu procentach pijany, a w dziesięciu skuty. Jednak kiedy patrzyłem na nią, wszystko wyparowało ze mnie natychmiast. Postawiłem kieliszek, dałem komuś skręta, wziąłem Klarę za rękę i wyprowadziłem z pokoju.
— Czy dostałaś moje listy? — zapytałem.
Wyglądała na zaskoczoną. — Listy? — potrząsnęła głową. — Pewnie je wysłałeś na Wenus. Nie dotarłam tam. Po drodze spotkałam statek kursujący po ekliptyce i zmieniłam plany. Wróciłam na orbiterze.
— Och, Klaro!
— Och, Bob! — przedrzeźniała mnie uśmiechając się szeroko. Jej uśmiech nie był jednak aż tak miłym obrazem, ponieważ widać było, że brak jej jednego zęba, tego, który wybiłem. — Cóż więc mamy sobie do powiedzenia?
Objąłem ją — … Że cię kocham, że jest mi strasznie przykro, a także że chciałbym ci to jakoś wynagrodzić. Pragnę żebyśmy się pobrali, mieszkali razem, mieli dzieci…
— O Jezu, Bob! — westchnęła odpychając mnie, dość zresztą delikatnie. — Jak już zaczniesz mówić, to usta ci się nie zamykają. Wstrzymaj się z tym na moment. Nie ucieknę.
— Nie widzieliśmy się tyle czasu!
— Nie gadaj głupstw — zaśmiała się. — Nie jest to najlepszy dzień dla Strzelców na podejmowanie decyzji, zwłaszcza w sprawach miłości. Pogadamy o tym kiedy indziej.
— Znowu te brednie! Nie wierzę w to zupełnie!
— Ale ja wierzę.
— Poczekaj. — Nagle spłynęło na mnie olśnienie. — Na pewno uda mi się zamienić z kimś z pierwszego statku. A może Susie zamieniłaby się z tobą?
— Nie sądzę, żeby miała na to ochotę — pokręciła głową nie przestając się uśmiechać. — A poza tym są i tak wystarczająco niezadowoleni, że zastąpiłam Sessa. Nigdy nie zgodzą się na kolejną podmianę w ostatniej chwili.
— Nic mnie to nie obchodzi!
— Bob — powiedziała — nie popędzaj mnie. Dużo o nas myślałam. Sądzę, że między nami jest coś, nad czym warto popracować. Nie wszystko jednak jest już dla mnie jasne. Nie chciałabym tego poganiać.
— Ależ Klaro…
— Zostawmy to tak, jak jest. Polecę pierwszym statkiem, ty drugim. Kiedy dotrzemy tam, dokąd mamy dolecieć, będziemy mogli pogadać. Może nawet uda nam się razem wrócić. A tymczasem oboje zastanówmy się, czego tak naprawdę chcemy.
— Ależ, Klaro… — były to jedyne słowa, które przychodziły mi na myśl, i jakie w kółko powtarzałem.
Pocałowała mnie i odepchnęła. — Bob — powiedziała — nie śpiesz się tak. Mamy przed sobą mnóstwo czasu.
Rozdział 27
— Powiedz mr, Sigfrid — pytam — czy jestem bardzo zdenerwowany? Tym razem przyoblekł się w hologram Zygmunta Freuda i patrzy na mnie wojowniczym wzrokiem, o którym zupełnie nie można powiedzieć, że jest gemutlich. Ale jego głos to nadal ten sam łagodnie brzmiący smutny baryton. — Owszem — mówi — moje sensory wykazują, że jesteś teraz mocno poruszony.
— Tak też myślałem — rzucam przekręcając się na materacu.
— Czy możesz mi powiedzieć dlaczego?
— Nie! — Miałem cały taki tydzień: cudowny seks z Doreen i S. Laworowną i potoki łez pod prysznicem, fantastyczne licytacje i rozgrywki w turnieju brydżowym i kompletna rozpacz, jaka mnie ogarniała w drodze do domu. — Czuję się jak huśtawka! — wrzeszczę. — Poruszyłeś coś, z czym nie mogę sobie poradzić.
— Sądzę, że nie doceniasz swoich umiejętności opanowywania bólu — mówi uspokajająco.
— Odpieprz się, dobrze? Co ty możesz wiedzieć o ludzkich zdolnościach?
— Znowu wracamy do tego samego? — prawie że wzdycha.
— Owszem, do cholery! — To zabawne, ale czuję się mniej zdenerwowany. Udało mi się go wciągnąć w dyskusję i niebezpieczeństwo zostało zażegnane.
— To prawda, że jestem tylko maszyną. Ale za to tak skonstruowaną, by rozumieć ludzi, i możesz mi wierzyć, że konstrukcja jest właściwa.
— Konstrukcja? Sigfrid — staram się go przekonać — nie jesteś przecież istotą ludzką. Możesz wiedzieć, ale nigdy nie będziesz czuć. Nie masz pojęcia, co czuje człowiek zmuszony do podejmowania decyzji i dźwigający ich ciężar emocjonalny. Nie możesz wiedzieć, co to znaczy związać przyjaciela, by w ten sposób powstrzymać go od popełnienia morderstwa. Nie rozumiesz, co się czuje, kiedy umiera ukochana osoba. l gdy wiesz na dodatek, że to twoja wina. Nie znasz strachu, który ściska za gardło.
— Wiem to wszystko — mówi łagodnie. — Naprawdę. Chciałbym się zorientować, dlaczego jesteś aż tak poruszony. Pomóż mi więc.
— Nie!
— Twoje podniecenie oznacza jednakże, że dotykamy głównego nerwu…
— Daruj sobie te dentystyczne metody! — Ale ta analogia nie odciąga go ani na chwilę od tematu, jego obwody są dzisiaj doskonale zestrojone.