Выбрать главу

— Zastanowiłem się — powiedział — że milion mi wystarczy. Po tej wyprawie wrócę do Syracuse, zrobię doktorat i zacznę pracować. Zawsze się znajdzie jakaś szkoła, która zatrudni stałego poetę czy też nauczyciela angielskiego mającego za sobą siedem lotów. Coś mi będą płacić i sądzę, że to wystarczy mi do końca życia.

Tak naprawdę to dotarło do mnie tylko jedno słowo. — Poeta? — powtórzyłem zaskoczony.

— Nie wiedziałeś o tym? — uśmiechnął się szeroko. — Tak właśnie dostałem się na Gateway: Fundacja Guggenheima opłaciła mi podróż. — Wyjął garnek z piecyka, nałożył gulasz na dwa talerze i zabraliśmy się do jedzenia.

I to był facet, który dwa dni temu przez dobrą godzinę wrzeszczał zajadle na swych partnerów, podczas gdy my z Susie wysłuchiwaliśmy tego wściekli, w lądowniku. Teraz było już po zwrocie statku, byliśmy prawie że w domu, bezpieczni, wiedzieliśmy, że nie zabraknie paliwa i nie musieliśmy się o nic martwić, ponieważ nagrodę mieliśmy już w kieszeni. Zapytałem Miecznikowa o jego wiersze. Nie chciał mi niczego zadeklamować, ale obiecał pokazać kopie tego, co wyśle Fundacji, gdy tylko wrócimy na Gateway.

Kiedy skończyliśmy gulasz i wytarłszy garnek i talerze odstawiliśmy je na bok. Dane spojrzał na zegarek. — Jest za wcześnie, by budzić pozostałych — zauważył. — A nie ma nic do roboty.

Popatrzył na mnie z uśmiechem. Był to prawdziwy uśmiech, a nie grymas.

Dziewiętnaście dni minęło w mgnieniu oka i zgodnie z naszymi obliczeniami powinniśmy być już prawie na miejscu. Nikt nie spał i wszyscy tłoczyliśmy się w kapsule podnieceni jak dzieci oczekujące na otwarcie gwiazdkowych prezentów.

Była to najprzyjemniejsza wyprawa, jaką odbyłem i prawdopodobnie jedna z najmilszych w historii. — Wiesz — powiedział Danny R. w zamyśleniu — prawie żałuję, że docieramy na miejsce. — A Susie, która zaczynała już rozumieć naszą angielszczyznę, rzekła: — Sim, ja sei — a potem: — Ja także. — Ścisnęła mnie za rękę, ja oddałem jej uścisk, tak naprawdę jednak myślałem tylko o Klarze. Próbowaliśmy kilkakrotnie porozumieć się przez radio, ale nie działało w tunelu kosmicznym Heechów. Kiedy jednak wyjdziemy z nadświetlnej, będę mógł z nią pogadać na miejscu! Nieważne, że inni będą słuchali, o czym mówimy, ja wiedziałem, co chcę jej powiedzieć. I znałem nawet odpowiedź, co do tego nie miałem wątpliwości. Z pewnością w obu statkach zapanuje euforia, a pośród tej całej radości i uniesienia odpowiedź musiała być jednoznaczna.

— Zatrzymujemy się! — krzyknął Danny R. — Czujecie to?

— Tak! — Mieczników zapiszczał z radości kołysząc się na maleńkich falach pseudo-grawitacji, które sygnalizowały nasz powrót do normalnej przestrzeni. Był jeszcze i inny znak: — złotawa spirala w środku kabiny zaczynała z każdą chwilą jarzyć się coraz mocniej.

— Chyba się nam udało — krzyknął Danny R. rozpromieniony, ja byłem równie radosny.

— Wezmę się za skaning sferyczny — powiedziałem w przekonaniu, iż wiem jak to zrobić. Susie otworzyła właz do lądownika, razem z Dannym A. mieli wyjść obserwować gwiazdy.

Danny A. nie poszedł jednak za nią. Wpatrywał się w ekran. Kiedy zacząłem obracać statek, widziałem gwiazdy, w czym nie było nic nadzwyczajnego, nie wydawały się wcale osobliwe, choć z jakiegoś powodu były dość mocno zamglone.

Dod do Instr Naw 104

Prosimy o uzupełnienie instrukcji nawigacyjnych o następujące dane:

Ustawienia kursu zawierające linie i barwy zgodne z załączonym wykazem zdają się pozostawać w ścisłym związku z ilością paliwa lub innym środkiem napędu statku.

Ostrzega się wszystkich poszukiwaczy, że trzy jaskrawe linie na paśmie pomarańczowym (wykres 2) wskazują na wyraźny brak paliwa. Żaden ze statków lecący kursem o takim ustawieniu nie powrócił, nawet w przypadku lotów kontrolnych.

Nagle zachwiałem się i prawie upadłem. Obrót statku nie przebiegał tak łagodnie, jak powinien.

— Radio — rzucił Danny A., a Mieczników marszcząc się spojrzał w górę, gdzie świeciła się zielona lampka.

— Włącz! — wrzasnąłem. To mogła być Klara. Mieczników wciąż się marszcząc sięgnął do przełącznika i wtedy zobaczyłem, że spirala jest nienaturalnie jaskrawa. Nigdy czegoś takiego nie widziałem, była koloru słomy, jak gdyby rozżarzona od gorąca. Jednakże nie emitowała ciepła, a złocistą barwę przecinały pasemka czystej bieli.

— To dziwne — zauważyłem.

Nie wiem, czy ktoś mnie w ogóle usłyszał. Radio trzeszczało i wewnątrz kapsuły było bardzo głośno. Mieczników zaczął manipulować przy odbiorniku.

W całym tym hałasie usłyszałem głos, którego z początku nie rozpoznałem. Był to Danny A. — Czy czujecie? — wrzasnął. — To fale grawitacyjne. Coś jest nie tak. Zatrzymaj skaner!

Zrobiłem to automatycznie.

Ale do lego momentu ekran statku zdążył się już obrócić i przed nami ukazało się coś, co nie było ani gwiazdą, ani galaktyką. Była to słabo jarząca się bryła bladoniebieskiego światła — upstrzona plamami, olbrzymia, przerażająca. Już na pierwszy rzut oka wiedziałem, że to nie słońce. Żadne słońce nie jest bowiem jednocześnie tak niebieskie i tak przyćmione. Światło tej bryły raziło wzrok, choć nie było jaskrawe. Ból wdzierał się w głąb czaszki wwiercając się aż do mózgu.

Mieczników wyłączył radio i w ciszy, która zapanowała, usłyszałem przerażony głos Danny'ego A.: — O mój Boże! Ale żeśmy wpadli. To jest czarna dziura.

Rozdział 29

— Jeśli pozwolisz. Bob — mówi Sigfrid — chciałbym sprawdzić coś u ciebie, zanim przestawisz mnie na pasywną procedurę wyjściową.

Sprężam się, skurczybyk odczytuje moje myśli. — Widzę — dodaje natychmiast — że wykazujesz pewne oznaki niepokoju. To właśnie chciałbym zbadać.

Nie do wiary, ale sam próbuję oszczędzać jego uczucia. Czasami zapominam, że jest tylko maszyną. — Nie sądziłem, że zanotowałeś moje polecenie — przepraszam go.

— Oczywiście, że tak. Kiedy podajesz mi odpowiedni rozkaz, jestem posłuszny, ale nigdy nie wydałeś mi polecenia, bym się wstrzymał od zapisu i kojarzenia danych. Przypuszczam więc, że takiego rozkazu po prostu nie znasz.

— Masz rację.

— Nie widzę powodu, dla którego nie miałbyś mieć dostępu do posiadanych przeze mnie informacji. Nie próbowałem w to ingerować, aż do chwili obecnej…

— A mogłeś?

— Moje możliwości — mówi Sigfrid — pozwalają mi na sygnalizowanie zastosowania instrukcji rozkazowej przełożonym. Nigdy jednak tego nie robiłem.

— Dlaczego nie? — To pudło żelastwa zadziwia mnie. Wszystko to jest dla mnie nowe.

— Jak już mówiłem, nie było powodu. Najwyraźniej jednak próbujesz odwlec konfrontację, chciałbym ci więc powiedzieć, na czym polega taka konfrontacja. A wtedy sam podejmiesz decyzję.

— A, cholera — zrzucam przytrzymujące mnie pasy i siadam. — Mogę zapalić? — Wiem jaka będzie odpowiedź, ale ponownie mnie zaskakuje.

— W tej sytuacji — proszę bardzo. Jeśli potrzebujesz reduktora napięcia — zgoda. Mogę nawet ci podać łagodny środek uspokajający.

Jęknąłem z podziwu przypalając papierosa. Złapałem się na tym, że chciałem nawet poczęstować Sigfrida. — No dobra. Niech już będzie.

Sigfrid wstaje, rozprostowuje nogi i rusza w stronę wygodniejszego fotela. Nawet nie wiedziałem, że coś takiego potrafi. — Usiłuję cię uspokoić, Bob — mówi — i jestem pewien, że to dostrzegasz. Najpierw powiem ci coś o moich możliwościach, jak też i twoich, których, jak sądzę, sam nie znasz. Jestem w stanie dostarczyć ci informacji o każdym z moich klientów. To jest, nie tylko tych, którzy korzystali z tej końcówki.