3. Przyznaję Władzom Gateway całkowite prawo do wszelkiego rodzaju decyzji związanych z eksploatacją, sprzedażą bądź dzierżawą wszystkich odkryć łącznie z prawem do łączenia moich odkryć i innych wartościowych przedmiotów znalezionych w ramach niniejszej umowy z podobnymi odkryciami i przedmiotami innych osób i tym samym wyrażam zgodę na udział w zyskach w proporcjach określonych przez Władze Gateway. Jednocześnie przyznaję Władzom Gateway wyłączne prawo decyzji o zaprzestaniu eksploatacji wszelkich odkryć czy wartościowych przedmiotów.
4. Zwalniam Władze Gateway od wszelkiej odpowiedzialności wynikającej z moich ewentualnych wypadków czy strat w związku z moją działalnością w ramach niniejszej umowy.
5. W przypadku nieporozumień wynikających z powyższej umowy wyrażani zgodę na interpretację jej wedle praw i precedensów obowiązujących na Gateway i tym samym rezygnuję z powoływania się na prawa i precedensy jakiejkolwiek innej jurysdykcji.
— No, jak to? Powinna być w tej paczce, którą ci dali. Otwierałem szafki na chybił trafił, dopóki nie znalazłem koperty. Wewnątrz był mój egzemplarz umowy, broszurka zatytułowana,,Witajcie na Gateway”, przydział pokoju, kwestionariusz zdrowia, który musiałem wypełnić do ósmej rano następnego dnia… oraz złożona karta po otwarciu przypominająca zadrukowany nazwami schemat obwodu elektrycznego.
— To właśnie to. Czy możesz pokazać, gdzie jesteśmy? Zapamiętaj numer swego pokoju. Poziom Laleczka, Ćwiartka Wschodnia, Tunel 8, Pokój 51. Zapisz to sobie.
— Jest już zapisane. Na przydziale pokoju.
— No, dobra. Tylko nie zgub. — Dane sięgnął do tyłu i odczepiwszy się z haka łagodnie opadł na podłogę. — Rozejrzyj się teraz trochę sam. Spotkamy się tutaj — powiedział. — Czy chciałbyś się jeszcze czegoś teraz dowiedzieć?
Zastanawiałem się przez chwilę, gdy on czekał zniecierpliwiony. Czy mogę ci zadać osobiste pytanie? Byłeś już na jakiejś wyprawie?
— Sześć razy. No, dobra. Wpadnę po ciebie o dwudziestej drugiej. Pchnął drzwi, wyślizgnął się w zieloną gęstwinę korytarza i zniknął.
Opadłem — łagodnie i powoli — na moje jedyne tutaj prawdziwe krzesło i usiłowałem zrozumieć, że znajduję się na progu Wszechświata.
Nie jestem pewien, czy będę w stanie wam uzmysłowić, jak dla mnie wyglądał Wszechświat widziany z Gateway. To zupełnie tak, jak być młodym i mieć jeszcze Pełny Serwis Medyczny. Jak menu w najlepszej restauracji świata, kiedy ktoś za ciebie płaci. Jak dziewczyna, którą właśnie poznałeś i która cię lubi. Jak nie otwarty jeszcze prezent.
To, co przede wszystkim uderza na Gateway, to maleńkie tunele, poczucie mikroskopijności potęgują jeszcze rzędy oszklonych skrzynek z roślinami, zawroty głowy spowodowane niskim ciążeniem a także smród. Gateway poznaje się stopniowo. Nie można zobaczyć jej za jednym razem, Gateway to wszak nic innego, jak labirynt wydrążonych w skale luneli. Nie jestem nawet pewien, czy wszystkie zostały zbadane. Z pewnością są i takie, które ciągną się kilometrami, gdzie nikt jeszcze nie był albo przynajmniej gdzie nie zagląda się zbyt często.
Tak oto żyli Heechowie. Zajęli asteroid, obłożyli go płytkami metalowymi, wydrążyli tunele i wypełnili je tym, co posiadali. Większość była jednak pusta w momencie, gdy tam dotarliśmy, podobnie jak wszystkie niegdyś należące do nich zakątki Wszechświata. A potem opuścili Gateway z jakiegoś sobie tylko znanego powodu.
Jeżeli asteroid ma w ogóle jakiś centralny punkt, to będzie nim Miasto Heechów. Jest to wrzecionowata jaskinia w pobliżu jego geometrycznego centrum. Mówią, że kiedy Heechowie budowali Gateway, mieszkali w niej. Na początku my również tam mieszkaliśmy, lub w pobliżu — my, którzy przylecieliśmy z Ziemi (a także z innych planet. Przed nami, na przykład przybył statek z Wenus). Mieszczą się tu budynki Korporacji. Później, jeśli wzbogacimy się dzięki wyprawie, będziemy mogli przenieść się bliżej powierzchni, gdzie jest trochę wyższe ciążenie i mniejszy hałas. A co najważniejsze, mniej śmierdzi. Już parę tysięcy ludzi wydzielało smrody w atmosferę, oddychało powietrzem, którym teraz oddycham i oddawało mocz, który piję. Nie przebywali tu zbyt długo, przynajmniej większość z nich. Ale smród wciąż pozostawał.
Smród mi nie przeszkadzał. Inne rzeczy zresztą też nie. Gateway była biletem loteryjnym do wielkiej wygranej: do Pełnego Serwisu Medycznego, dziewięciopokojowego domu, dwojga dzieci i mnóstwa radości. Wygrałem już raz na loterii. Dawało mi to nadzieję na nową wygraną.
Wszystko wyglądało tu fascynująco, choć jednocześnie i obskurnie. Trudno mówić o jakimś luksusie. Za 238.575 dolarów dostawałeś podróż na Gateway, dziesięciodniowy pobyt z zapewnionym wyżywieniem, mieszkaniem i powietrzem, skrócony kurs obsługi statku oraz możliwość zgłoszenia się na najbliższy lot. Lub jakiś inny, który ci odpowiada. Nie zmuszają cię wprawdzie, byś zdecydował się na jakiś konkretny lot czy w ogóle na jakikolwiek.
Korporacja nie czerpie z tego żadnych zysków. Ceny kształtują się mniej więcej na poziomie kosztów. Nie znaczy to wcale, że są niskie, a z pewnością już nie znaczy, że to, co otrzymujesz, jest dobre. Jedzenie przypominało to, które sam wykopywałem i jadłem przez całe życie. Mieszkanie było mniej więcej wielkości dużego kotła parowego — jedno krzesło, kilka szafek, rozkładany stół i hamak, który do spania rozwieszało się między rogami pokoju.
Moimi sąsiadami była rodzina z Wenus. Udało mi się raz do nich zajrzeć przez uchylone drzwi. Wyobraźcie to sobie: czworo ludzi w takiej kabinie! Pewnie spali parami, zawieszając hamaki po przekątnych. Z drugiej strony był pokój Sheri. Zaskrobałem w jej drzwi, ale nikt nie odpowiedział. Pokój nie był zamknięty. Na Gateway zostawia się otwarte drzwi, ponieważ nie ma tu i tak nic wartościowego, co można by ukraść. Sheri gdzieś wyszła. Dookoła leżało rozrzucone ubranie, które nosiła na statku.
Domyśliłem się, że poszła się trochę rozejrzeć, i żałowałem, że nie przyszedłem nieco wcześniej. Z przyjemnością zwiedziłbym Gateway w czyimś towarzystwie. Oparłem się o bluszcz wyrastający z jednej ze ścian tunelu i wyciągnąłem mapę.
Mapa dała mi pewne pojęcie o tym, czego szukać. Były tam takie nazwy jak „Park Centralny” i „Jezioro Główne”. Co to mogło być? Zastanawiałem się nad „Muzeum Gateway”, co brzmiało interesująco, oraz „Szpitalem Końcowym”, co wyglądało już całkiem kiepsko; później odkryłem, że „końcowy” — tak jak w przypadku końca linii — znaczyło kres podróży. W Korporacji nie mogli nie wiedzieć o tym innym znaczeniu, ale nie zaprzątano sobie głowy odczuciami poszukiwaczy.
Tak naprawdę, to chciałem zobaczyć statek.
Gdy tylko sobie to uświadomiłem, zrozumiałem, jak bardzo mi na tym zależy. Głowiłem się, którędy dotrzeć do powłoki zewnętrznej, gdzie z pewnością znajdowały się doki statków. Chwyciwszy się poręczy jedną ręką, drugą próbowałem trzymać mapę otwartą. Szybko też zorientowałem się, gdzie jestem. Dotarłem do pięciotunelowego skrzyżowania, które na mapie było chyba oznaczone jako „Wschodnia Gwiazda Laleczka G”. Jeden z tuneli prowadził do zlotni, tyle że nie wiedziałem który.
Spróbowałem na chybił trafił i znalazłem się w ślepej uliczce. Wracając zaskrobałem w jakieś drzwi, żeby zapytać o drogę. Otworzyły się. — Przepraszam — powiedziałem… i urwałem.
Mężczyzna, który otworzył drzwi, zdawał się być tego samego wzrostu co ja; było to jednak tylko złudzenie. Nasze oczy znajdowały się na tym samym poziomie, ale jego ciało kończyło się na talii. Nie miał nóg. Coś powiedział, lecz nie po angielsku. Nie zrozumiałem więc, co i tak nie miało żadnego znaczenia. Cała moja uwaga koncentrowała się na nim. Miał na sobie przejrzystą jaskrawą tkaninę przywiązaną do nadgarstków i talii łagodnie trzepotał powstałymi w ten sposób skrzydłami, by utrzymać się w powietrzu. Nie było to takie trudne w niskiej grawitacji Gateway. Ale wyglądało osobliwie. — Przepraszam — powtórzyłem. — Chciałem się tylko dowiedzieć, jak mógłbym się dostać do Poziomu Tani. — Starałem się nie patrzeć na niego, ale mi się to nie udawało.