Klara z parku była dużo swobodniejsza i bardziej kobieca niż Klara z sali wykładowej. Brwi dotychczas męskie i zagniewane wyglądały teraz miło i przyjaźnie. Nadal ładnie pachniała.
Bardzo przyjemnie mi się z nią rozmawiało, podczas gdy Kathy wdzięcznie krążyła wokół nas bawiąc się piłką. Porównywaliśmy znane nam miejsca, ale nie znaleźliśmy niczego wspólnego. Dogadaliśmy się jedynie, że urodziłem się prawie tego samego dnia, co jej o dwa lata młodszy brat.
— Lubiłaś swego brata? — zaryzykowałem, by coś powiedzieć.
— Oczywiście. On był ten najmłodszy. Ale urodził się w znaku Barana, pod Merkurym i Księżycem. Dlatego też był niezdecydowany i chimeryczny. Miałby pewnie bardzo skomplikowane życie.
Zdecydowanie bardziej niż losy jej brata interesowało mnie czy rzeczywiście wierzy w te brednie, ale pytanie takie nie byłoby zbyt taktowne, a poza tym mówiła dalej: — Ja jestem Strzelec. A ty? A, prawda, ty musisz być z tego samego znaku co Davie.
— Pewnie tak — odpowiedziałem uprzejmie. — Nie interesuję się zbytnio astrologią.
— To nie astrologia, to genetlialogia. Pierwsze jest przesądem, a drugie — nauką.
— Hm.
Roześmiała się. — Widzę, że lubisz sobie pokpić. Nieważne. Wierzysz — dobrze, nie — drugie dobrze, w końcu nie musisz wierzyć w istnienie prawa ciążenia, ale i tak po upadku z dwunastego piętra zostanie z ciebie miazga.
— Sprzeczacie się? — spytała grzecznie Kathy, która przysiadła obok.
— Nie, kochanie — Klara pogładziła ją po głowie.
— To dobrze, bo potrzebuję iść do łazienki, a tutaj chyba nigdzie nie ma.
— I tak już musimy wracać. Cieszę się, że cię spotkałam. Bob. Uważaj, żebyś nie popadł w melancholię. — I odeszły trzymając się za ręce, Klara próbowała naśladować dziwaczny chód dziewczynki. Wyglądały bardzo ładnie… jak płatki śniegu.
Tego wieczoru zabrałem Sheri na przyjęcie pożegnalne Dane Mieczni-kowa. Klara też tam była i wyglądała chyba nawet ładniej w swoim spodnium odsłaniającym brzuch. — Nie wiedziałem, że znasz Dane Miecznikowa — powiedziałem.
— A który to? Zaprosił mnie tu Terry. Wchodzimy?
Przyjęcie przeniosło się już do tunelu. Zajrzałem przez drzwi i bardzo się zdziwiłem widząc za nimi tak dużo przestrzeni. Terry Yakamora miał całe dwa pokoje, obydwa ponad dwukrotnie większe od mojego. Miał też własną łazienkę, w której znajdowała się prawdziwa wanna, albo przynajmniej prysznic. — Ładnie tu — stwierdziłem z podziwem, wkrótce zorientowałem się z tego, co powiedział któryś z gości, że Klara mieszka na końcu tego samego tunelu. To zmieniło moje zdanie o Klarze: jeśli stać ją było na tę drogą dzielnicę, czemu ciągle jeszcze tkwiła na Gateway? Dlaczego nie wróciła do domu, by wydawać pieniądze i cieszyć się życiem? Lub inaczej — jeśli wciąż tu była, to dlaczego marnowała czas jako młodszy instruktor ledwie zarabiając na swój dzienny podatek, zamiast wyruszyć po kolejne zdobycze. Nie trafiła mi się jednak okazja, by ją o to zapytać. Tego wieczoru tańczyła głównie z Terry Yakamorą i innymi członkami wylatującej załogi.
Straciłem Sheri na moment z oczu, ale podeszła do mnie po powolnym, tańczonym wręcz w miejscu fokstrocie. Przyprowadziła swego partnera — bardzo młodego mężczyznę, prawie chłopca. Miał może dziewiętnaście lat. Wydał mi się znajomy: ciemnoskóry, bardzo jasnowłosy, rzadki zarost okalał mu dolną część brody spinając jakby klamrą baki po obu stronach twarzy. Nie przyleciał z nami z Ziemi. Nie był też z naszej grupy. Ale gdzieś go już widziałem.
Sheri przedstawiła nas sobie. — Bob, znasz już Francesco Hereirę?
— Chyba nie.
— Służy na brazylijskim krążowniku. — Wtedy sobie przypomniałem. Był to jeden z inspektorów, którzy parę dni temu przeszukiwali porozrzucane fragmenty spieczonych szczątków ludzkich na wraku. Sądząc po naszywkach na mankietach, był strzelcem torpedowym. Załogi krążowników pełnią od czasu do czasu służbę wartowniczą na Gateway, tutaj też przylatują na przepustkę. Kolejka Francy'ego przypadła mniej więcej wtedy, kiedy się tu znalazłem.
Ktoś nastawił właśnie horę, po tańcu stanęliśmy obok siebie z Hereirą pod ścianą i usuwając się innym z drogi z trudem łapaliśmy oddech. Powiedziałem, że zapamiętałem go, jak pracował przy wraku.
— Oczywiście, panie Broadhead, przypominam sobie.
— Cholerna robota — odezwałem się, żeby coś rzec.
Wypił już dość, by zdobyć się na odpowiedź. — Panie Broadhead — mówił — ta część mojej pracy nazywa się oficjalnie „przeszukanie i rejestracja”. Nie zawsze jest nieprzyjemna. Weźmy taki przykład: niedługo z pewnością pan wyruszy, a po powrocie ja lub ktoś inny obszuka pana od stóp do głów, wywróci kieszenie, wymierzy, zważy i sfotografuje cały pojazd. Robi się to dla pewności, że nie przeszmugluje pan niczego wartościowego ze statku czy z Gateway nie płacąc Korporacji należnej jej działki. Później spisuje się wszystko, co poszukiwacz znalazł, jeśli nic, do formularza wstawia się po prostu słowo „zero”. Następnie ktoś inny z wybranego na chybił trafił krążownika zrobi z wami dokładnie to samo. Sprawdzi więc pana aż dwóch ludzi.
Nie brzmiało to zbyt zachęcająco, ale też nie tak źle, jak z początku przypuszczałem. Powiedziałem mu to.
Błysnął w uśmiechu małymi, bardzo białymi zębami. — Jeśli trzeba skontrolować kogoś takiego jak Sheri czy Gelle — Klara — to wcale nienajgorzej. Wtedy to nawet przyjemność. Nie bardzo mnie jednak pociąga sprawdzanie mężczyzn, panie Broadhead, szczególnie gdy są martwi. Czy miał pan kiedyś okazję znaleźć się wśród pięciu ciał ludzi nie żyjących już od trzech miesięcy i nie zabalsamowanych? Tak właśnie było na pierwszym statku, który przyszło mi skontrolować. Chyba nic gorszego nie może mi się przytrafić.
Potem podeszła Sheri, zaciągnęła go do następnego tańca i zabawa toczyła się dalej.
Przyjęć było w ogóle bardzo wiele. Okazało się, że zawsze tak jest, tyle że jako nowi nie trafiliśmy jeszcze we właściwe układy, im bliżej jednak zakończenia kursu, tym więcej poznawaliśmy ludzi. Były więc przyjęcia pożegnalne, a także na powitanie, choć nie tak liczne, jak te pierwsze. Nawet jeśli załoga powróciła, nie zawsze był powód do radości. Czasem ludzie byli w podróży tak długo, że stracili zupełnie kontakt ze swoimi przyjaciółmi. Kiedy indziej ci, którym się powiodło, chcieli jedynie jak najszybciej odlecieć z Gateway do domu. Niekiedy też przyjęcia nie było, ponieważ na oddziale intensywnej terapii Szpitala Końcowego żadne popijawy nie są dozwolone.
WYKAZ WACHT I PRZEPUSTEK NA USS „MAYAGUEZ”
1. Następujący ofic. i mar. czas. skier, na Gateway do dyżurnych patroli i kontroli przeciwprzemytniczej:
LINKY, Tina (chor.)
MASKO, Casimir J. (bosmat)
MIRARCHI, Iory S. (st. mar.)
2. Następujący ofic. i mar. skier, na Gateway na 24-godz. przepustki:
GRYSON, Katie W. (ppor.)
HARVEY, Iwan. (rtel.)
HLEB, Caryle T. (mar.)
HOLL, William F. Jr. (mar.)
3. Ponownie ostrzega się wszystkich ofic. i mar., że należy unikać sporów z ofic. i mar. z innych okrętów patrolowych bez względu na ich przynależność państwową i okoliczności, oraz że należy powstrzymać się od rozpowszechniania wszelkich informacji zastrzeżonych. Wykroczenia przeciw powyższym zarządzeniom karane będą sądownie łącznie z pozbawieniem prawa do urlopów na Gateway.
4. Czasowa służba na Gateway nie jest prawem, lecz przywilejem, na który trzeba zasłużyć.