Выбрать главу

Pytanie: Dlaczego premia będzie tylko wtedy, gdy polecimy opancerzona Piątką?

Dr Asmenion: W innym przypadku po prostu nie wrócicie.

Otoczony własnymi ekskrementami i resztkami jedzenia wpatrywał, się w nas swoim spokojnym, błędnym wzrokiem. Dwóch ludzi z obsługi odwiązywało go, by przygotować do wyniesienia na zewnątrz. Na szczęście nie odzywał się.

— Cześć! — rzekł Brazylijczyk, który okazał się Francy Hereirą. — Chyba poszło kiepsko, co?

— No — odpowiedziałem — przynajmniej wróciliśmy. Ale Kahane jest w nie najlepszej formie. Poza tym wracamy z niczym.

Pokiwał współczująco głową i powiedział coś, chyba po hiszpańsku, do Wenusjanki z patrolu, niewysokiej, pulchnej kobiety o ciemnych oczach. Poklepała mnie w ramię i zaprowadziła do niewielkiej kabiny, gdzie pokazała mi, bym zdjął ubranie. Zawsze mi się wydawało, że osobistą kontrolę mężczyzn robią mężczyźni, a kobiet — kobiety, ale w końcu nie ma to chyba większego znaczenia. Zbadała każdy szew w moim ubraniu, zarówno optycznie, jak i za pomocą dozymetru. Potem zajrzała mi pod pachy i wsadziła coś w odbyt. Otworzyła szeroko usta, sugerując, że i ja mam to zrobić, zajrzała do środka i cofnęła się zasłaniając twarz dłonią.

— Czfój nosz bardzo szmierdżi — powiedziała. — Czo sze ształo?

— To od uderzenia — rzekłem. — Tamten facet. Sam Kahane, oszalał i chciał zmienić kurs.

Pokiwała głową z niedowierzaniem i zajrzała mi do wypchanego gazą nosa. Jednym palcem delikatnie dotknęła nozdrza.

— Czo to?

— Tam w środku? Musieliśmy go zapchać, mocno krwawił.

Westchnęła.

— Czeba by wyczągnącz — zastanawiała się, potem wzruszyła ramionami. — Nie. Ubieraj sze.

Więc na powrót się ubrałem i wróciłem do sali przylotów, ale to jeszcze nie był koniec. Czekało mnie przesłuchanie, jak zresztą w zasadzie wszystkich z wyjątkiem Sama, którego już zabrano do Szpitala Końcowego.

Wydawałoby się, że niewiele mogliśmy powiedzieć na temat naszej wyprawy. Pełna dokumentacja, na którą składały się wszystkie odczyty i obserwacje, powstawała w trakcie podróży. Lecz Korporacja miała inny system pracy. Wyciągali z nas każdy fakt, każde wspomnienie, potem każde wrażenie subiektywne, ulotne podejrzenie. Odprawa trwała bite dwie godziny, w czasie których zarówno ja, jak i pozostali staraliśmy się dokładnie odpowiedzieć na wszystkie pytania. Tutaj również widać, jak Korporacja ma człowieka w ręku. Komisja kwalifikacyjna może przyznać premię za cokolwiek, począwszy od zaobserwowania czegoś nowego w sposbie żarzenia się spirali, aż do wymyślenia nowej metody usuwania zużytych podpasek bez spuszczania ich w toalecie. Mówi się, że chcą w ten sposób po prostu dać parę groszy załogom, które po trudnej wyprawie powróciły bez większych sukcesów. Bez wątpienia, do takich należeliśmy i my. Za wszelką cenę chcieliśmy dać im jakąś okazję do szczodrego gestu.

Wśród przepytujących nas był Dane Mieczników — dziwne to, ale i miłe zarazem (na Gateway, w powietrzu znacznie mniej smrodliwym, zaczynałem czuć się bardziej po ludzku). On również wrócił z pustymi rękoma. Dotarł na orbitę wokół gwiazdy, która najprawdopodobniej stała się Novą w ciągu ostatnich pięćdziesięciu tysięcy lat. Być może, była tam kiedyś planeta, ale teraz istniała ona jedynie w pamięci układu naprowadzającego Heechów. Nie pozostało z niej nawet tyle, by uzasadnić premię naukową. Powrócił więc na Gateway.

— Dziwi mnie, że pracujesz — powiedziałem w wolnej chwili. Nie obraził się. Jak na Miecznikowa, osobę z natury bardzo zasadniczą, zachowywał się wyjątkowo pogodnie. — Tu nie chodzi o pieniądze. Człowiek się zawsze czegoś uczy.

— Czego?

— Na przykład, jak zwiększyć swoje szansę. Wyruszam znowu, ale tym razem będą większe. Jest coś nowego.

Siedzący obok mnie i rozmawiający ze swoim przesłuchującym Dred podskoczył i po chwili pochylił się w naszym kierunku. — Co takiego? zapytał.

Mieczników był ostrożny. — Można lepiej odczytać linie widma — powiedział ogólnikowo. — Ale wracając do żywności: mówiłeś, że jej część pod koniec dziwnie smakowała.

Zanim stamtąd wyszedłem, zmusiłem go, by obiecał, że opowie, o co mu chodziło. — Odezwę się do was — powiedział do Klary i do mnie. — Może jutro.

Powróciliśmy więc do domu.

Rozdział 19

Czuję się tak silny i jednocześnie tak przerażony, że nie bardzo wiem, jak sobie z tym poradzę. S. Laworowna napisała na karteczce słowa komendy, która przemieni Bezwzględnego Pogromcę — Sigfrida von Psycha w potulnego kotka. Nie muszę patrzeć na kartkę — znam te słowa na pamięć. Mimo to powoli i ostrożnie odczytuję je.

— Uwaga, Sigfrid, to polecenie nadrzędne. „Kategoria Alfa Alfa Margaret Trurnan Daniel Merkury Wenus Mars Ziemia sześć sześć zero sześć. Wprowadź pasywną procedurę wyjściową”.

Patrzę na niego. Nic się nie dzieje.

— Sigfrid, czy dobrze to powiedziałem? Przyjmujesz polecenie?

— Oczywiście, Bob. — Wzdrygam się, bo jego głos jest zupełnie taki sam, jak przedtem. Sam nie wiem, czego oczekiwałem. Być może wyobrażałem sobie, że hologram dobrego tatusia zniknie, a zapali się napis: „Wykonuję. Słucham poleceń”?

Cały drżę. Nie zastanawiam się nawet dlaczego, jest to wręcz seksualne podniecenie. — No więc, Sigfrid, stary gracie, znaczy to, że mam cię w garści!

— Oznacza to — odpowiada z cierpliwością karykatura dobrego papy — że możesz mi wydawać polecenia. Bob. Polecenia ograniczone oczywiście do procedury wyjściowej.

— To znaczy? — jestem zaskoczony.

— Nie możesz zmienić mojego zasadniczego programu. Na to potrzebowałbyś innej formuły.

OGŁOSZENIA DROBNE

BEZBOLESNE ZABIEGI DENTYSTYCZNE, prywatna praktyka. Pełne wyposażenie. Wszelki zakres. Referencje. 87-579.

NIEPALĄCY NERWUSI w twojej załodze? Jestem wyłącznym przedstawicielem „Nikotynowego Pogromcy” na Gateway. Kaptur do palenia nie pozbawi cię twej przyjemności, współtowarzyszom wyprawy zapewni natomiast czyste powietrze. Pfon 87-196 (pokazy).

— W porządku — odpowiadam. — A zatem pierwsze polecenie: podaj ten drugi rozkaz.

— Nie mogę. Bob.

— Chyba musisz.

— To nie znaczy, że odmawiam wykonania polecenia. Ja go po prostu nie znam.

— Gówno! — wrzeszczę. — Jak możesz nań reagować, jeśli go nie znasz?

— Po prostu odpowiadam, czy mówiąc inaczej — ciągle jest ojcowski, ciągle cierpliwy — każdy fragment polecenia pobudza kolejną sekwencję instrukcji. Mówiąc technicznie, każde gniazdo kluczowe przechodzi do kolejnego gniazda, które otwiera następny segment.

— Cholera — zastanawiam się przez chwilę. — To co ja właściwie mogę ci polecić?

— Możesz spowodować odtworzenie którejkolwiej ze zgromadzonych przeze mnie informacji. Na twoje polecenie mogę uczynić to w dowolny sposób, jaki leży w granicach moich możliwości.

— Sposób? — Spoglądam na zegarek i ze złością zdaję sobie sprawę z tego, że cała ta zabawa będzie się musiała niedługo skończyć. Pozostało mi tylko dziesięć minut. — Czy znaczy to, że mógłbym nakazać ci, byś do mnie mówił po francusku?

— Qui, Robert, d'accord. Que voulez-vous?

— Lub po rosyjsku… na przykład… — próbuję na chybił trafił — basso-profondo jak w Bolszom?

Dobiega mnie głos jak ze studni:

— Da, gospodin.

— I powiesz mi o mnie wszystko, co zechcę?

— Da, gospodin.

— Po angielsku, do cholery!

— Tak.

— Lub o innych twoich klientach?

— Tak.

Hm, to może być zabawne.

— A kim są ci szczęściarze, drogi Sigfridzie? Pokaż ich listę. — Przez mój głos zdaje się przebijać nutka lubieżności.

— W poniedziałek, godzina dziewiąta — rozpoczyna sumiennie — Jan Iliewski. Dziesiąta, Mario Laterani, jedenasta, Julie Loudon Martin, dwunasta…