Выбрать главу

— Powiedz coś o niej — przerywam.

Julie Loudon Martin została skierowana przez Szpital Kings County Generał, gdzie została poddana, bez hospitalizacji, sześciomiesięcznemu leczeniu terapią awersyjną i aktywatorami wewnętrznej odporności w ramach kuracji antyalkoholowej. Ma w swej karcie dwie próby samobójstwa, które nastąpiły po depresji poporodowej pięćdziesiąt trzy lata temu. Jest moją pacjentką od …

— Chwileczkę — przerywam, dodawszy pięćdziesiąt trzy lata do prawdopodobnego wieku macierzyństwa — obawiam się, że Julie nie interesuje mnie za bardzo. Czy mógłbyś mi uzmysłowić, jak wygląda?

— Mogę wyświetlać holobrazy.

— Proszę bardzo! — Natychmiast następuje szybki błysk, pojawia się barwna plama i widzę tę drobną czarną kobietę leżącą na materacu — moim materacu! — w kącie pokoju. Powoli i bez większego zainteresowania mówi do kogoś niewidocznego. Nie słyszę co, ale z drugiej strony nie bardzo mnie to interesuje.

— Dalej — rozkazuję — i kiedy wymieniasz pacjentów, pokazuj, jak wyglądają.

— Dwunasta, Lorne Schofieid — stareńki mężczyzna o szponiastych palcach zniekształconych przez artretyzm, trzymający się za głowę. — Trzynasta, Frances Astritt — mała dziewczynka, jeszcze przed pokwitaniem. — Czternasta…

Pozwalam mu odczytać cały poniedziałek i połowę wtorku. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy z tego, że tak długo pracuje, ale w końcu, jako maszyna, nie męczy się. Jedna czy dwie pacjentki wydały mi się interesujące, ale nie było wśród nich nikogo, kto byłby wart poznania bardziej niż Yvette, Donna, S. Laworowna, czy inne. — Możesz przestać — mówię i zastanawiam się przez chwilę.

Nie jest to taka fajna zabawa, jak sobie wyobrażałem. Poza tym mój czas dobiega końca.

— Mogę sobie chyba na coś takiego pozwolić, kiedy mi tylko przyjdzie ochota — stwierdzam. — A teraz porozmawiajmy o mnie.

— O co chciałbyś zapytać?

— O to, co zawsze przede mną ukrywasz. O diagnozę, prognozę, ogólne uwagi na temat mojego przypadku. Jaki w ogóle jestem, według ciebie?

— Pacjent Robinette Stetley Broadhead — zaczyna natychmiast — wykazuje umiarkowane symptomy depresji, rekompensowane aktywnym stylem życia. Potrzeba pomocy psychiatrycznej wynika z depresji i dezorientacji. Pacjent objawia poczucie winy i na poziomie świadomości momentami zdradza afazję spowodowaną kilkoma epizodami powracającymi jako symbole senne. Wykazuje względnie słaby pociąg seksualny. Jego stosunki z kobietami są przeważnie nieudane, choć orientacja psychoseksualna jest w osiemdziesięciu procentach heteroseksualna.

— A gówno prawda… — zaczynam reagując z opóźnieniem na „słaby pociąg seksualny i nieudane stosunki”. Nie mam jednak ochoty na dyskusje. A poza tym Sigfrid mówi w tym momencie z własnej inicjatywy:

— Muszę cię poinformować. Bob, że twój czas już prawie dobiegł końca. Powinieneś chyba udać się do pokoju wypoczynkowego.

— Bzdura. Nie mam po czym przychodzić do siebie. — Ale ma rację. — W porządku — mówię. — Wróć do normalnej procedury. Skasuj polecenie. Czy wystarczy? Już skasowane?

— Tak, Robbie.

— Znowu to samo! — wrzeszczę. — Zdecyduj się, kurwa mać, jak mnie zamierzasz nazywać?

— Zwracam się do ciebie w formie odpowiedniej do stanu twego umysłu lub do stanu, który pragnę u ciebie wywołać.

— A teraz chciałbyś, żebym był dzieckiem? Nieważne. Słuchaj! — mówię wstając. — Czy pamiętasz wszystko, o czym mówiliśmy w czasie procedury wyjściowej?

— Oczywiście, Robbie. — I potem dodaje sam z siebie, co jest zaskakujące, bo czas mój dobiegł końca dziesięć lub dwadzieścia sekund temu: — Czy jesteś zadowolony, Robbie?

— Co?

— Czy stwierdziłeś ku swemu zadowoleniu, że jestem tylko maszyną? Że możesz mieć nade mną kontrolę, kiedy tylko zechcesz?

Zaskoczył mnie. — Czy właśnie o to mi chodziło? — pytam zdziwiony. Po chwili dodaję: — W porządku, chyba o to. Więc jesteś maszyną, Sigfrid, mogę mieć nad tobą kontrolę.

— Zawsze przecież o tym wiedzieliśmy, prawda? — rzuca za mną, kiedy wychodzę. — Ale czy nie obawiasz się, że to właśnie ciebie trzeba kontrolować?

Rozdział 20

Kiedy spędza się całe tygodnie blisko drugiej osoby, tak blisko, że się słyszy każdą czkawkę, zna się każdy zapach i zadrapanie na skórze, kończy się to albo nienawiścią, albo takim zaplątaniem się w siebie, że trudno te więzy zrzucić. W przypadku Klary i moim było jedno i drugie. Nasz romansik przekształcił się w związek syjamskich bliźniąt. Nie było w nim żadnej miłości, zabrakło na nią miejsca. A jednak znałem każdą cząstkę Klary, każdy por skóry, każdą myśl, znałem ją dużo lepiej niż moją matkę. A znałem w taki sam sposób — poczynając od łona. Klara otaczała mnie całkowicie.

I tak jak z yin i yang ona też była otoczona przeze mnie, nakreślaliśmy sobie nawzajem świat i chwilami miałem rozpaczliwą potrzebę — a pewien jestem, że ona również — oderwania się od siebie i odetchnięcia na nowo świeżym powietrzem.

Po powrocie, brudni i wycieńczeni, automatycznie ruszyliśmy w kierunku pokoi Klary. Tam była oddzielna łazienka, tam było dosyć miejsca, wszystko było gotowe i padliśmy na łóżko jak stare małżeństwo po tygodniowej wakacyjnej włóczędze. Tyle, że my nie byliśmy starym małżeństwem. Nie miałem do niej żadnego prawa. Klara postarała się mi o tym przypomnieć następnego dnia przy śniadaniu ostentacyjnie płacąc rachunek (wściekle drogie przywiezione z Ziemi kanadyjskie jaja na bekonie, świeży ananas, płatki zbożowe, prawdziwa śmietanka, cappuccino). Zademonstrowałem odruch Warunkowy, którego oczekiwała. — Nie musisz tego robić — powiedziałem. — I tak zdaję sobie sprawę, że masz więcej pieniędzy, niż ja.

— I chciałbyś wiedzieć ile — odpowiedziała, uśmiechając się słodko.

Jeśli chodzi o ścisłość, wiedziałem. Powiedział mi to Shicky. Miała na koncie 700 tysięcy dolarów i jakieś drobne. Wystarczyłoby to na powrót na Wenus i na spokojne życie, gdyby chciała, choć trudno mi zrozumieć, dlaczego w ogóle ktoś chce tam żyć. Może właśnie dlatego została na Gateway, choć nie musiała. Tunele są wszędzie jednakowe. — Powinnaś w końcu wyjść na świat — mówię, dokończając swoją myśl na głos. — Nie można na zawsze pozostać w łonie matki.

Była zaskoczona, lecz rozbawiona. — Kochany Bobie — powiedziała wyciągając z mojej kieszeni papierosa i pozwalając mi go zapalić — powinieneś zostawić w spokoju swoją zmarłą matkę. Jest mi bardzo trudno ciągle pamiętać o tym, że mam cię odpychać, byś mógł przeze mnie ją adorować.

Zauważyłem, że mówiliśmy o różnych sprawach, choć z drugiej strony może i nie. Głównym celem nie było przekazanie myśli, lecz zadanie bólu. — Klaro — powiedziałem uprzejmie — wiesz, że cię kocham. Martwi mnie, że skończyłaś czterdziestkę nie przeżywszy prawdziwie trwałego związku z mężczyzną.

Zachichotała. — Koteczku — odpowiedziała — chciałam właśnie o tym porozmawiać. O twoim nosie. — Skrzywiła się. — Wczoraj w nocy, mimo że byłam tak zmęczona, myślałam, że się porzygam, dopóki się nie obróciłeś. Może gdybyś się przeszedł do szpitala, to wyciągnęliby ci to świństwo.

Niestety, nawet ja to czułem. Nie wiem dokładnie, co jest w zgniłym opatrunku chirurgicznym, ale trudno to znieść. Obiecałem więc, że pójdę do szpitala i potem, by jej zrobić na złość, nie dokończyłem porcji świeżego ananasa za sto dolarów. Ona z kolei, by mnie ukarać, zaczęła ze złością przesuwać moje rzeczy w szafce robiąc w ten sposób miejsce na zawartość swego nesesera. Siłą rzeczy musiałem więc powiedzieć: — Nie rób tego, dziecino. Mimo że cię tak bardzo kocham, chyba na trochę wrócę do swego pokoju.

Wyciągnęła rękę i poklepała mnie po ramieniu. — Będzie mi tu pusto — powiedziała, gasząc papierosa. — Przyzwyczaiłam się, że mam cię rano obok siebie. Z drugiej jednak strony…

— Wstąpię po rzeczy w drodze do szpitala — przerwałem. Rozmowa ta nie sprawiała mi zbytniej przyjemności, więc nie chciałem jej już przedłużać, póki można takie utarczki damsko-męskie uzasadnić napięciem przedmenstrualnym. Podoba mi się ta teoria, ale wiedziałem niestety, że w tym przypadku nie ma zastosowania do Klary. Pozostaje również otwarty problem, jak wytłumaczyć moje zachowanie.