W szpitalu musiałem czekać ponad godzinę, a potem bardzo bolało.
UWAGI O WYBUCHACH
Dr Asmenion: Oczywiście dobre pomiary Novej lub Supernovej warte są kupę forsy. To znaczy pomiary samego procesu. Zdjęcia wykonane później nikogo już nie interesują, i pamiętajcie, żeby zawsze szukać naszego słońca, jak już je znajdziecie, zróbcie wszystkie możliwe odczyty, we wszystkich częstotliwościach, w najbliższym otoczeniu z odchyleniem do pięciu stopni z każdej strony. Oczywiście, przy maksymalnym powiększeniu.
Pytanie: A po co?
Dr Asmenion: Może znajdziecie się przypadkiem po drugiej stronie słońca, gdzieś w okolicy gwiazdy Tycho czy Mgławicy Kraba, czyli pozostałości Supernovej z roku 1054 w Gwiazdozbiorze Byka. I może uda wam się zrobić zdjęcie takiej gwiazdy przed wybuchem. Za coś takiego daliby wam od ręki z pięćdziesiąt czy sto tysięcy.
Krwawiłem jak zarzynane prosię, poplamiłem koszulę i spodnie, a kiedy wyciągali z nosa tę niekończącą się gazę, którą Ham Tayeh wepchnął, by zatamować krwotok, odczuwałem to, jakby wyrywali ze mnie kawały żywego mięsa. Wrzeszczałem. Niewysoka starsza Japonka, która tego dnia pełniła dyżur w ambulatońum, ledwie to wytrzymywała. — Zamknij się, proszę! — powiedziała. — Zachowujesz się jak ten pomyleniec, który wrócił niedawno temu, a potem się zabił.
Kazałem się jej odsunąć, ręką przytrzymywałem nos, żeby zatamować krew. Czułem, że dzieje się coś niedobrego. — Jak się nazywał?
Odepchnęła moją rękę i dotknęła nosa. — Nie wiem, ale zaraz, zaraz… Ty też jesteś chyba z tego pechowego statku?
— Właśnie chcę sprawdzić. Czy nazywał się Sam Kahane?
Stała się nagle bardziej ludzka. — Tak mi przykro, kochanie — powiedziała. — Chyba tak się nazywał. Chcieli mu dać zastrzyk, żeby się uspokoił, a on wyrwał lekarzowi igłę i… no, zadźgał się na śmierć.
To rzeczywiście była wiadomość dnia.
W końcu udało jej się skauteryzować mój nos. — Wsadzę tylko niewielki opatrunek — powiedziała. — Jutro sam go sobie wyjmiesz. Tylko powoli. Jeśli będziesz krwawił, pędem przylatuj.
Kiedy mnie puściła, wyglądałem jak niedoszła ofiara kata. Doczłapałem do pokoju Klary, by się przebrać. Lecz na tym nie kończyły się nieprzyjemności tego dnia. — Cholerne Bliźnięta — warknęła na mnie. — Następnym razem, jeśli polecę, to z Bykiem, na przykład z takim Miecznikowem.
— Co się stało?
— Przyznali nam dwanaście tysięcy pięćset premii — na pięcioro. Boże! Przecież ja mojej służącej daję większe napiwki.
— Skąd wiesz? — zdążyłem już podzielić dwanaście i pół tysiąca przez pięć, lecz w tym samym ułamku sekundy przeleciało mi przez myśl, czy w zaistniałej sytuacji nie podzielą tej sumy na cztery.
— Dzwonili dziesięć minut temu. O Boże! Najbardziej kurewska wyprawa, jaką kiedykolwiek odbyłam i mam z niej tyle, że wystarczy zaledwie na jeden zielony żeton w kasynie. — Popatrzyła na moją koszulę i złagodniała nieco. — No, to nie twoja wina, Bob, ale Bliźnięta nigdy nie potrafią podjąć decyzji. Powinnam o tym dobrze wiedzieć. Poczekaj, poszukam jakiegoś czystego ubrania.
Pozwoliłem jej to zrobić, ale i tak nie zostałem. Zebrałem swoje rzeczy i poszedłem w kierunku zlotni, zostawiłem je potem w recepcji, gdzie poprosiłem z powrotem o mój pokój i gdzie skorzystałem z piezofonu. Wspominając o Miecznikowie przypomniała mi o czymś, co miałem już wcześniej zrobić.
Mieczników pomarudził, ale w końcu zgodził się spotkać ze mną w sali wykładowej. Przyszedłem tam przed nim. Zatrzymał się na progu, rozejrzał i zapytał: — A gdzie jest ta, jak jej tam…?
— Klara Moynlin? Jest u siebie. — Zwięzła, prawdziwa, wymijająca… modelowa odpowiedź.
— Hm. — Wskazującym palcem pogładził spotykające się pod podbródkiem bokobrody. — No to chodź. — Prowadząc mnie rzucił przez ramię: — Myślę, że ona by więcej skorzystała niż ty.
— Z pewnością. Dane.
— Hm. — Zawahał się u wypukłości w podłodze, która stanowiła wejście do jednego ze statków instruktażowych, potem wzruszył ramionami, otworzył właz i wgramolił się do środka.
Wchodząc za nim pomyślałem, że był wyjątkowo otwarty i życzliwy. Kucał przed monitorem selektora lotów ustawiając cyfry. W ręku trzymał przenośny czytnik danych podłączony do głównego komputera Korporacji. Wiedziałem, że włącza jedno ze znanych ustawień, więc nie zdziwiło mnie, że kolory pojawiły się prawie natychmiast. Stuknął kciukiem w dostrajacz i spoglądając na mnie przez ramię czekał, aż cały ekran utonie w przeraźliwej różowości.
— W porządku — powiedział. — Dobre, jasne ustawienie. Teaz spójrz na dolną część spektrum.
Chodziło o wąskie, od czerwieni do fioletu, pasmo tęczy po prawej stronie ekranu. Fiolet był na samym dole i kolory przechodziły jeden w drugi, od czasu do czasu przerywane jedynie jaskrawym pasmem lub czernią. Wyglądało dokładnie jak to, co astronomowie nazywają liniami Frauenhofera, kiedy tylko spektroskop może im pomóc ustalić, z czego zbudowana jest jakaś gwiazda lub planeta. Ale to nie były linie Frauenhofera, tamte wykazują, jakie pierwiastki występują w źródle promieniowania (lub w obiekcie, jaki zaplątał się między to źródło, a obserwatora). Bóg jeden wie, co te linie wskazywały.
Bóg — i być może Dane Mieczników. Prawie się uśmiechał był zadziwiająco rozmowny. — Widzisz to pasmo trzech czarnych linii na niebieskim? — spytał. — Prawdopodobnie związane jest z ryzykiem misji. W każdym razie odczyty komputera wskazują, że jeśli jest tu sześć lub więcej smug — statek nie wraca.
Słuchałem go z pełną uwagą. — Boże! — westchnąłem, myśląc o wszystkich ludziach, którzy nie żyją, ponieważ o tym nie wiedzieli. — Dlaczego o takich rzeczach nie mówi się nam w szkole?
— Nie bądź idiotą, Broadhead — odpowiedział z dużą cierpliwością jak na niego. — To wszystko są najnowsze odkrycia. A i tak dużo w tym domysłów. Poza tym zależność między liczbą linii poniżej sześciu, a bezpieczeństwem wyprawy nie jest tak oczywista. Niestety, to nie tak, że się dodaje poszczególne linie za kolejne stopnie niebezpieczeństwa. Można by się spodziewać, że przy pięciopasmowych ustawieniach będzie wysoki procent strat, zaś przy braku smug — pełne bezpieczeństwo. Tylko, że nie ma tak dobrze. Najbezpieczniejsze są wyprawy przy jednej lub dwóch liniach. Przy trzech też nie jest źle, choć zdarzają się i straty. Przy zerowej liczbie statystyka jest podobna, jak przy trzech.
Po raz pierwszy pomyślałem, że naukowcy Korporacji rzeczywiście zasługują na pieniądze, które dostają. — Dlaczego zatem nie latamy tylko do miejsc bezpiecznych?
— Wcale nie jesteśmy do końca przekonani, że są one rzeczywiście bezpieczne — nadal cierpliwie jak na siebie odpowiadał Mieczników. Jego ton był dużo bardziej stanowczy niż słowa. — Poza tym gdy masz opancerzony statek, powinieneś łatwiej poradzić sobie z niebezpieczeństwem. Skończ już z tymi głupimi pytaniami, Broadhead.
— Przepraszam. — Zaczynało mi być niewygodnie, gdy tak klęczałem za nim i zaglądałem mu przez ramię, kiedy obrócił się, by na mnie popatrzeć, jego bokobrody wręcz przejechały mi po nosie. Nie chciałem jednak zmieniać pozycji.
— Popatrz tutaj, na kolor żółty. — Wskazał na pięć jasnych linii. — Ten odczyt wydaje się mieć związek z powodzeniem wyprawy. Bóg raczy wiedzieć, co one wyznaczają, lub raczej, co Heechowie tym wyznaczali, jeśli jednak chodzi o finansowe korzyści, istnieje dość wyraźna zależność między liczbą linii tej częstotliwości, a sumą pieniędzy, jakie otrzymują załogi.
— O rany!
Kontynuował nie zwracając na mnie uwagi. — Oczywiście, Heechowie nie wymyślili tego, by liczyć twoje lub moje dochody. Muszą to być pomiary czegoś innego, tylko czego? Może gęstości zaludnienia w tym regionie lub poziomu rozwoju technicznego. Może to po prostu przewodnik Michelina i mówi nam jedynie o tym, że w danej okolicy znajdowała się restauracja z pięcioma gwiazdkami. W każdym razie coś w tym jest. Loty przy pięciu żółtych smugach mają przeciętnie pięćdziesiąt razy wyższe zyski niż te z dwoma paskami, a dziesięć razy wyższe niż większość innych wypraw.