— Nienajgorzej — odpowiedziała jakby nieobecna.
— Czy udało ci się już przezwyciężyć fiksację na tle ojca? — spytałem.
— Bob — zapytała — nie przyszło ci kiedyś do głowy, że i tobie przydałaby się pomoc?
— Zabawne, Louise Forehand powiedziała mi dokładnie to samo.
— To wcale nie jest zabawne. Zastanów się nad tym. Do zobaczenia. Po jej wyjściu odchyliłem głowę do tyłu i zamknąłem oczy. Psychiatra! Na co mi to? Potrzebowałem jedynie takiego sukcesu jak Sheri… A na to potrzebna mi była tylko… tylko… Tylko odwaga, by zgłosić się na kolejną wyprawę. Wyglądało jednak, że odwagi tej miałem bardzo niewiele.
Czas przemykał mi między palcami, a może to ja sam ten czas zabijałem. Pewnego dnia, na przykład, wybrałem się do muzeum. Zainstalowano już pełen zestaw holobrazów przedstawiających znalezisko Sheri. Wyświetlałem je dwa czy trzy razy po to tylko, by zobaczyć jak wygląda siedemnaście milionów pięćset pięćdziesiąt tysięcy. Całość sprawiała wrażenie bezwartościowych rupieci, szczególnie kiedy ukazywał się każdy przedmiot osobno. Było tam jakieś dziesięć wachlarzy modlitewnych, co dowodziło, jak przypuszczam, że Heechowie lubili dołączać przedmioty artystyczne nawet do zestawu kluczy samochodowych — czyli tego, czym mógł być ten zestaw jakby trójkątnych śrubokrętów z elastycznymi końcówkami — kluczy nasadkowych, ale wykonanych z jakiegoś miękkiego materiału, elektrycznych próbników oraz przedmiotów, które nie przypominały niczego, co w życiu widziałem. Rozłożone pojedynczo sprawiały wrażenie przypadkowo zestawionych, ale tak idealnie pasowały do siebie i mieściły się w płaskich wyściełanych pudełkach tworzących cały komplet, że stanowiły przykład mistrzowskiego wykorzystania przestrzeni. Siedemnaście milionów pięćset pięćdziesiąt tysięcy! Gdybym nie rozstał się z Sheri, mógłbym być teraz przy forsie. . '
Lub na tamtym świecie.
Zatrzymałem się przy mieszkaniu Klary, chwilę się tam pokręciłem, ale nie doczekałem się. To nie była jej pora na wizytę u psychiatry. Z drugiej jednak strony nie byłem już na bieżąco z jej aktualnym rozkładem dnia. Znalazła sobie następne dziecko, któremu matkowała, gdy rodzice nie mieli czasu — małą czarną dziewczynkę, może czteroletnią, która przyjechała na Gateway z matką astrofizyczką i ojcem egzobiologiem. A czy Klara nie poszukała sobie jakiegoś innego jeszcze zajęcia, tego nie wiedziałem.
Powoli ruszyłem w kierunku mego pokoju, Louise Forehand wyjrzała ze swoich drzwi, po czym weszła za mną. — Bob — zapytała z napięciem w głosie — czy coś słyszałeś, że mają ogłosić jakąś wysoką premię za niebezpieczeństwo?
Zrobiłem jej miejsce obok siebie. — Ja? Nie, skąd miałbym wiedzieć? — Jej blada, muskularna twarz była bardziej zacięta niż zazwyczaj, nie miałem pojęcia dlaczego.
— Myślałam, że może coś słyszałeś, od Dane Miecznikowa na przykład. Wiem, że się znacie, i widziałam, jak w szkole rozmawiał z Klarą. — Nic na to nie odpowiedziałem, bo tak naprawdę nie wiedziałem co. — Krążą plotki, że przygotowuje się dość ryzykowną wyprawę naukową. Chciałabym w niej wziąć udział.
Objąłem ją. — Co się stało?
— Uznali, że Willa nie żyje. — Zaczęła płakać.
Przytuliłem ją i dałem się jej wypłakać. Pocieszyłbym ją, gdybym wiedział jak, ale czy w ogóle był na to jakiś sposób? Po chwili wstałem i poszperałem w szafce w poszukiwaniu skręta, którego Klara zostawiła tam parę dni temu. Znalazłem go, zapaliłem i podałem Louise.
Zaciągnęła się długo, głęboko i wypuściła dym dopiero po chwili. — Ona nie żyje. Bob — powiedziała. Nie płakała, była przygnębiona, ale zdążyła się już rozluźnić, co wyraźnie widać było po mięśniach szyi i kręgosłupie.
— Jeszcze może wrócić, Louise.
— Nie. — Potrząsnęła głową. — Korporacja uznała jej statek za zaginiony. Owszem, statek może jeszcze i wróci, ale Willa nie będzie żyła. Ostatnia rację żywności zużyli dwa tygodnie temu. — Zapatrzyła się na chwilę przed siebie, potem westchnęła i uniosła się, by jeszcze raz pociągnąć. — Gdyby tylko Sess był tutaj — powiedziała opadając do tyłu i wyciągając się, wyczuwałem dłonią pulsowanie jej mięśni.
OGŁOSZENIA DROBNE
POTRZEBUJĘ twojej odwagi, by wyruszyć po pół miliona plus premię. Nie proś — rozkazuj! 87-299.
PUBLICZNA AUKCJA przedmiotów osobistego użytku osób, które nie powróciły. Plac Korporacji, Charlie 9, Jutro 13.00-17.00.
TWOJE DŁUGI zostaną spłacone, gdy uzyskasz Jedność. On/Ona jest Heechem i wybacza. Kościół Cudownie Utrzymanego Motocykla. 88.344.
JEDYNIE MONOSEKSUALIŚCI — celem wzajemne zrozumienie. Pieszczoty wykluczone. 87-913.
Zauważylem, że skręt zaczyna działać. Na mnie na pewno. To nie było zwykłe doniczkowe paskudztwo wciśnięte między bluszcz na Gateway. Klarze udało się zdobyć prawdziwą Czerwoną Neapolitańską od jednego z chłopców z krążownika, uprawianą w cieniu winnic Lacrima Cristi na zboczu Wezuwiusza. Louise odwróciła się do mnie i wtuliła brodę w zagięcie mojej szyi. — Ja tak bardzo kocham swoją rodzinę — powiedziała już spokojnie. — Myślałam, że się w końcu nam powiedzie. Przecież już najwyższa pora.
— Kochanie — wyszeptałem z twarzą zanurzoną w jej włosach. Jej włosy zaprowadziły do ucha, ucho do warg i tak krok po kroku zatapialiśmy się w miłość delikatnie, spokojnie, nie czując upływu czasu. Powoli odprężaliśmy się. Louise kochała się z dużym wyczuciem, była rozluźniona i otwarta. Po kilku miesiącach nerwowych paroksyzmów Klary czułem się z nią bezpiecznie jak dziecko. Na koniec uśmiechnęła się, pocałowała mnie i odwróciła się. Leżała nieruchomo, spokojnie oddychając. Milczała przez dłuższą chwilę i dopiero kiedy poczułem wilgoć na nadgarstku, zorientowałem się, że znowu płacze.
— Przepraszam cię — powiedziała, gdy próbowałem ją pogłaskać. — Myśmy po prostu nigdy nie mieli szczęścia. Są takie dni, gdy mi to nie przeszkadza, ale kiedy indziej nie mogę już znieść tej myśli. Dzisiaj akurat jest zły dzień.
— Jeszcze się jakoś wszystko ułoży.
— Nie wydaje mi się. Przestałam już w to wierzyć.
— Jakoś tu przecież dotarłaś. Czy to nie jest już szczęściem? Obróciła się do mnie i spojrzała mi głęboko w oczy.
— Zastanów się — powiedziałem — ilu mężczyzn gotowych jest oddać swoje jądra tylko po to, by się tutaj dostać?
— Bob — zaczęła powoli i przerwała. Chciałem coś powiedzieć, ale zamknęła mi usta dłonią. — Czy wiesz, jak zdobyliśmy pieniądze?
— Oczywiście, Sess sprzedał swój aerolot.
— Sprzedaliśmy dużo więcej. Za aerolot mieliśmy zaledwie sto tysięcy, co nie starczyłoby nawet na jeden bilet. Dostaliśmy pieniądze od Hata.
— Waszego syna? Tego, który zmarł?
— Miał guz na mózgu. Można było zahamować jego rozwój, bo znaleźli go w porę, albo prawie w porę. Operacja pewnie by się udała. Mógłby jeszcze żyć co najmniej dziesięć lat, choć oczywiście w nie najlepszym zdrowiu. Naruszone zostały ośrodki mowy i centrum nerwowe. Ale mógłby przecież teraz żyć. Tylko że — podniosła rękę z mojej piersi i potarła nią po twarzy, choć nie płakała — nie chciał, żeby pieniądze za aerolot poszły na jego Czasowy Serwis Medyczny. Wystarczyłoby ich zaledwie na pokrycie kosztów zabiegu i potem znowu zostalibyśmy bez grosza. Więc po prostu sprzedał się, Bob, wszystko, co miał, nie tylko jądra. Sprzedał się cały. Były to doskonałej jakości narządy dwudziestodwuletniego mężczyzny rasy nordyckiej warte kupę forsy. Zgłosił się do lekarzy, a oni, jak się to mówi? uśpili go. Kawałki Hata tkwią teraz pewnie w kilkunastu osobach. Wszystko poszło na przeszczepy — nam wypłacono pieniądze. Było tego prawie milion, opłaciliśmy w ten sposób lot na Gateway i jeszcze trochę zostało. Tak więc wygląda to nasze szczęście.
— Bardzo mi przykro — powiedziałem.
— Niepotrzebnie. Po prostu nam się nie wiedzie. Hat nie żyje, Willa leż. Bóg raczy wiedzieć, gdzie jest mój mąż i nasze ostatnie żyjące dziecko. A ja jestem tutaj, Bob, i przyznam się, że bardzo często z całego serca chciałabym też umrzeć.