Zostawiłem ją śpiącą w moim łóżku i zszedłem do Parku Centralnego. Wstąpiłem po drodze do Klary, a ponieważ jej nie było, napisałem, gdzie jestem, i spędziłem następną godzinę leżąc na plecach i przyglądając się, jak dojrzewają owoce morwy. Nie było tam nikogo oprócz mnie i paru turystów, którzy pośpiesznie zwiedzali park przed odlotem z Gateway. Nie zwracałem na nich uwagi i nawet nie zauważyłem, kiedy odeszli. Serdecznie współczułem Louise i wszystkim Forehandom, ale jeszcze bardziej współczułem samemu sobie. Oni nie mieli szczęścia — ale to, czego mnie brakowało, bolało jeszcze bardziej: ja nie miałem odwagi sprawdzić, dokąd by mnie moje szczęście zawiodło. Chore społeczeństwa wyłuskują odważnych śmiałków, tak jak wyciska się pestki z winogron. A pestki niewiele mają już wtedy do powiedzenia. Podejrzewam, że podobnie rzecz się miała z żeglarzami Kolumba czy pionierami przedzierającymi się przez terytoria Komanczów, na pewno byli, jak ja, nieprzytomni ze strachu, ale też nie mieli wielkiego wyboru. Tak jak i ja. A Bóg jeden tylko wie, jak strasznie się bałem.
Nagle usłyszałem jakieś głosy — głos dziecka i delikatny powolny śmiech Klary. Usiadłem.
— Cześć, Bob — powiedziała zatrzymując się przede mną i kładąc rękę na kędzierzawej główce malutkiej, czarnej dziewczynki. — To jest Watty.
— Cześć, Watty.
Nawet mnie samemu mój głos wydał się dziwny. Klara przyjrzała mi się dokładnie. — Co się stało? — spytała.
Odpowiedzi na to pytanie nie można było zamknąć w pojedynczym zdaniu, zdecydowałem się więc na wybór jednej tylko kwestii. — Willę Forehand uznano za martwą.
Klara skinęła głową bez słowa. — Rzuć piłkę — pisnęła Watty. Klara rzuciła piłkę w kierunku dziewczynki, ta złapała ją i odrzuciła, cały czas adagio jak wszystko na Gateway.
— Louise jest zdecydowana wyruszyć po premię za ryzyko — powiedziałem. — Wydaje mi się, że chce, żebym ją, to znaczy żebyśmy ją ze sobą zabrali.
— Ach tak?
— Co ty na to? Czy Dane wyjawił ci już swoje sekrety?
— Nie! Nie widziałam się z Dane'em już od… nawet nie pamiętam kiedy. A poza tym dzisiaj rano wyruszył w Jedynce.
— Nie zrobił pożegnalnego przyjęcia — zaprotestowałem zdziwiony. Wydęła wargi.
— Uwaga! Proszę pana! Leci! — zawołała dziewczynka. Rzucona piłka przyfrunęła w moim kierunku jak wypełniony gorącym powietrzem balon, ale mimo to o mały włos się z nią nie rozminąłem. Mój umysł pochłaniało coś innego. Odrzuciłem piłkę koncentrując na niej uwagę.
— Przepraszam cię. Bob — zaczęła Klara po chwili. — Byłam chyba w kiepskim nastroju.
— Hm. — Mój mózg intensywnie pracował.
— Przeżywaliśmy ostatnio trudny okres — powiedziała pojednawczo. — Chciałabym ci to jakoś wynagrodzić. Mam coś dla ciebie.
Rozejrzałem się wokół, a ona wzięła moją dłoń i wsunęła to coś na rękę. Była to bransoleta ekspedycyjna z metalu Heechów, musiała kosztować co najmniej pięćset dolarów. Nie stać mnie było na coś takiego. Gapiłem się na prezent nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
— Bob?
— Co?
— Zwykle w takich sytuacjach mówi się „dziękuję” — w jej głosie brzmiała nutka niecierpliwości.
— Wypada również — odrzekłem — mówić prawdę. A nie twierdzić, że nie widziałaś Dane'a, jeśli spędziłaś z nim wczorajszy wieczór.
— Szpiegujesz mnie! — żachnęła się.
— A ty mnie okłamujesz!
— Nie jestem twoją własnością. Dane też jest człowiekiem, a poza tym dobrym przyjacielem.
— Przyjacielem! — warknąłem. To ostatnia rzecz, jaką można o Miecznikowie powiedzieć. Na samą myśl, że Klara z nim spała, ściskało mnie w kroku. Nie podobało mi się to uczucie, bo nie wiedziałem, jak je nazwać. To nie była zwykła złość, czy nawet zazdrość. Było w tym coś dla mnie niezrozumiałego. — Przecież to dzięki mnie go poznałaś! — warknąłem ponownie, zdając sobie sprawę z nielogiczności tego okrzyku.
— Nie daje ci to do mnie żadnego prawa! No dobrze — Klara była zniecierpliwiona. — Może rzeczywiście przespałam się z nim kilka razy. Ale to w niczym nie zmienia mojego stosunku do ciebie.
— Zmienia za to mój do ciebie.
— I ty śmiesz — spojrzała na mnie z niedowierzaniem — mówić coś podobnego, sam śmierdząc jeszcze jakąś tanią kurewką?
To był cios poniżej pasa. — Nie było w tym nic taniego. Pocieszałem zbolałą kobietę.
Roześmiała się. Był to nieprzyjemny odgłos, złości nie da się ukryć. — Louise Forehand? Czy wiesz, że ona dawała dupy, by dostać się tutaj?
Dziewczynka trzymała teraz piłkę w rękach i przyglądała się nam. Widać było, że ją przestraszyliśmy. — Nie pozwolę ci ze mnie kpić — powiedziałem więc, starając się zapanować nad głosem nie dopuszczając, by zabrzmiał w nim gniew.
UWAGI NA TEMAT METALURGII
Pytanie: Słyszałem kiedyś, że metal Heechów został zbadany przez Narodowe Biuro Norm?
Profesor Hegramet: Nieprawda.
Pytanie: Widziałem taki program w piezowizji…
Profesor Hegramet: Nie. To, co widziałeś, to sprawozdanie Biura Norm dotyczące szacunku ilościowego metalu Heechów. To nie była analiza, lecz opis. Wytrzymałość na rozciąganie, siła przełomu, temperatura topnienia i tak dalej.
Pytanie: Nie bardzo rozumiem, na czym polega różnica?
Profesor Hegramet: Wiemy dokładnie, jak się ten metal zachowuje. Nie wiemy jednak, czym jest. A jaka jest najciekawsza właściwość metalu Heechów? Teri?
Pytanie: To, że się błyszczy?
Profesor Hegramet: Tak, błyszczy się. Emituje światło, które wystarcza do oświetlenia pomieszczeń i które należy zakrywać, gdy chcemy mieć ciemno, i błyszczy tak już przynajmniej od pół miliona lat. Skąd bierze się ta energia? Biuro twierdzi, że metal ten zawiera pierwiastki transuranowe, które powodują promieniowanie, tylko że nie wiemy dokładnie, co to za pierwiastki. Jest tam również coś, co przypomina izotop miedzi. A miedź przecież nie posiada żadnych stałych izotopów. Jak dotąd. Biuro zatem podaje dokładna częstotliwość niebieskiego światła oraz wszelkie właściwości fizyczne z dokładnością do ósmej czy dziewiątej cyfry po przecinku, ale nie mówi, jak można taki metal wyprodukować.
— Ach — rzekła z niewypowiedzianym obrzydzeniem i odwróciła się odchodząc. Wyciągnąłem rękę, by ją dotknąć, ale załkała i uderzyła mnie, najmocniej, jak tylko mogła. Jej dłoń trafiła w moje ramię.
I to był błąd. To zawsze jest błędem, bez względu na racjonalne wytłumaczenie, najważniejsze są sygnały. A ten był niedobry. Wilki nie dobijają się nawzajem, ponieważ mniejszy i słabszy osobnik zawsze poddaje się. Przewraca się wtedy na grzbiet, odsłania gardło i unosząc łapy sygnalizuje, że jest zwyciężony. Po czymś takim zwycięzca nie może już zaatakować. W przeciwnym razie wilki dawno już by wyginęły. Z podobnego powodu mężczyźni nie zabijają kobiet, a przynajmniej nie przez pobicie na śmierć. Nawet jeśli bardzo tego chcą, coś im na to nie pozwala. Jeśli jednak kobieta popełnia błąd posyłając mężczyźnie niewłaściwy sygnał, czyli uderzając go pierwsza…
Walnąłem ją cztery czy pięć razy — tak mocno, jak tylko mogłem — w pierś, twarz, brzuch. Upadła na ziemię, łkając. Ukląkłem obok niej, jedną ręką uniosłem jej głowę i absolutnie z zimną krwią uderzyłem jeszcze dwukrotnie. Cała scena, jakby zaaranżowana przez Boga, rozwijała się w sposób nieunikniony. Dyszałem, jakbym biegiem wspiął się na jakąś wysoką górę. W uszach łomotała mi krew, wzrok mąciła czerwonawa mgiełka.
Usłyszałem w końcu daleki, cichy płacz.
Zobaczyłem wpatrującą się we mnie z otwartymi ustami małą Watty; po jej fioletowoczarnych policzkach spływały łzy. Chciałem do niej podejść, uspokoić ją, ale krzyknęła i uciekła za winoroślą.
Odwróciłem się więc do Klary, która siedziała nie patrząc na mnie, dłonią zakrywała usta. Po chwili oderwała ją i spojrzała na coś, co w niej trzymała, był to ząb.