Shicky uchwycił się półki z bluszczem, wsparł się o nią i spojrzał na mnie zaciekawiony. — Bob, przyjacielu — powiedział — czy pomożesz mi, jeśli znajdę coś dla ciebie?
— Jak mam ci pomóc?
— Weź mnie ze sobą — krzyknął. — Wprawdzie żaden ze mnie pożytek w ładowniku, ale poza tym mogę robić wszystko. A w tym locie nie ma to — jak sądzę — i tak większego znaczenia. Premie są dla wszystkich, nawet dla tych, którzy zostaną na orbicie.
— O czym ty mówisz? — Trawka działała coraz silniej. Poczułem ciepło pod kolanami, a wszystko wokół mnie pokryła zacierająca kontury delikatna mgiełka.
— Mieczników rozmawiał z wykładowcą — powiedział Shicky. — Z tego, co mówił wnoszę, że wie coś o jakiejś nowej wyprawie. Tylko, że oni rozmawiali po rosyjsku i nie za dobrze rozumiałem. Ale to ta misja, na którą czekał.
— Jego ostatnia wyprawa — zauważyłem rozsądnie — nie była zbyt owocna.
— Tym razem to co innego!
— Nie wydaje mi się, że Mieczników dopuściłby mnie do czegoś naprawdę dobrego.
— Oczywiście, że nie, jeżeli go o to nie poprosisz.
— Do diabła — wymamrotałem. — Niech ci będzie. Porozmawiam z nim. Shicky rozpromienił się. — A wtedy weźmiesz mnie ze sobą, co? Wygasiłem wypalonego mniej niż do połowy skręta. Czułem, że muszę pozbierać do kupy resztki myśli.
— Zrobię, co będę mógł — powiedziałem i skierowałem się ku sali wykładowej, właśnie kiedy Mieczników z niej wychodził.
Nie rozmawialiśmy ze sobą od jego powrotu. Wyglądał jak zawsze masywnie, a baczki miał starannie przystrzyżone. — Cześć, Broadhead — rzucił podejrzliwie.
— Słyszałem, że masz w zanadrzu coś dobrego — przystąpiłem od razu do rzeczy. — Czy mogę polecieć z tobą?
— Nie — on także nie marnował słów. Spojrzał na mnie z nieukrywaną niechęcią. Nigdy nie oczekiwałem po nim czegoś innego, ale byłem także całkiem pewien, że częściowo zachowywał się tak, bo słyszał o tym, co zaszło między mną i Klarą.
— Ale lecisz? Co to jest? Jedynka? — nie dawałem za wygraną. Pogładził się po baczkach. — Nie — odpowiedział nieprzychylnie. — Dwie Piątki.
— Dwie Piątki?
Przez moment przyglądał mi się podejrzliwie, a potem prawie się uśmiechnął. Nie lubiłem tego jego uśmiechu, zawsze zastanawiało, co się za nim kryje.
— No dobra — rzekł. — Jeśli o mnie chodzi, to możesz sobie lecieć, i tak nie ja podejmuję decyzję. Musisz poprosić Emmę. Jutro rano robi odprawę, może ci pozwoli. To wyprawa naukowa z premią minimum miliona dolarów. A poza tym ma coś wspólnego z tobą.
— Ze mną? — Było to coś nieoczekiwanego. — W jaki sposób?
— Zapytaj się Emmy — powiedział wymijając mnie.
W pokoju odprawowym zebrało się kilkudziesięciu poszukiwaczy, z których większość znałem: Sess Forehand, Mieczników i kilkoro innych, z jednymi popijałem, z innymi chodziłem do łóżka. Emmy jeszcze nie było, udało mi się jednak ją dopaść, kiedy wchodziła.
— Chciałbym załapać się na ten lot — powiedziałem. Wydawała się zaskoczona. — Naprawdę? Myślałam, że… — przerwała nie kończąc.
— Mam takie same prawo jak Mieczników! — krzyknąłem.
— Nie masz jednak, do cholery, tak dobrej opinii, jak on. — Przyjrzała mi się uważnie. — Powiem ci coś, Broadhead — ciągnęła dalej. — To jest specjalna wyprawa i częściowo jesteś za nią odpowiedzialny. Błąd, który popełniłeś, naprowadził nas na interesujący ślad. Oczywiście, nie mam na myśli zniszczenia statku; to była głupota z twojej strony i jeśli istnieje jakaś sprawiedliwość w tym wszechświecie, zapłacisz za to. Czasami jednak ślepy traf podsuwa najlepsze pomysły.
— Dotarł do ciebie raport z Gateway-2 — spróbowałem zgadnąć. Pokręciła głową. — Jeszcze nie. Ale to nieważne. Tak jak to się zwykle robi, program twojego lotu wrzuciliśmy do komputera i otrzymaliśmy interesujący wynik. Ten kurs, który zawiódł cię na Gateway-2… — A, cholera — przerwała. — Wejdź do środka. Możesz przecież sobie posiedzieć podczas odprawy. Wtedy wszystko zrozumiesz, no a potem zobaczymy.
Wzięła mnie pod ramię i popchnęła do sali, w której kiedyś odbywały się moje zajęcia. Kiedy to było? Jakby milion lat temu. Usiadłem między Sessem i Shickym i czekałem na to, co miała nam do powiedzenia.
— Większość z was — zaczęła — została tu zaproszona, poza nielicznymi wyjątkami. Jednym z nich jest nasz znakomity kolega, Robinette Broadhead. Udało mu się — jak wszyscy wiemy — zniszczyć statek w pobliżu Gateway-2. Zgodnie z prawem powinniśmy pociągnąć go do odpowiedzialności. Okazało się jednak, że zdążył przedtem odkryć przez przypadek kilka interesujących faktów. Kolory jego kursu różniły się od znanego nam układu dla lotu na Gateway-2 i kiedy komputer porównał je, otrzymaliśmy całkiem nową koncepcję selekcji kursów. Wygląda na to, że tylko pięć ustawień odnosi się do celu wyprawy, te, które zwykle prowadzą na Dwójkę i które wybrał Broadhead. Co oznaczają inne ustawienia, jeszcze nie wiemy. Ale mamy zamiar to wyjaśnić.
Odchyliła się do tyłu i założyła ręce. — To wyprawa wielozadaniowa — powiedziała. — Coś zupełnie nowego. Na początek mamy zamiar wysłać dwa statki w tym samym kierunku.
Sess Forehand podniósł rękę. — Ale po co?
— Chociażby po to, by sprawdzić, czy rzeczywiście dotrą do tego samego miejsca przeznaczenia. Chcemy w nieznaczny sposób zmienić ustawienie, które — jak się nam wydaje — nie są istotne dla zasadniczego celu wyprawy. Planujemy też, że statki wystartują w odstępie trzydziestu sekund. O ile mamy słuszność, po dotarciu na miejscu oba znajdą się od siebie w odległości równej drodze, jaką pokonuje Gateway w ciągu pół minuty.
Forehand zmarszczył czoło. — Względem czego?
— Słuszne pytanie — zauważyła Emma. — Sądzimy, że względem Słońca. Ruchu gwiezdnego względem galaktyki nie musimy chyba brać pod uwagę. Przynajmniej zakładając, że cel wyprawy znajdzie się gdzieś wewnątrz galaktyki i nie aż tak daleko, by ruch galaktyczny posiadał zasadniczo inny wektor. To znaczy, jeślibyście pojawili się po przeciwnej stronie, prędkość wyniosłaby wtedy siedemdziesiąt kilometrów na sekundę względem środka galaktyki. Nie o to jednak chodzi. Spodziewamy się jedynie stosunkowo niewielkiej różnicy w prędkości i kierunku oraz… w każdym bądź razie, wasze statki powinny wyjść z nadświetlnej w odległości od dwóch do dwustu kilometrów od siebie.
Oczywiście — kontynuowała uśmiechając się wesoło — to tylko teoria. Niewykluczone, iż ruchy względne nie mają żadnego znaczenia. W tym przypadku grozi wam jedynie zderzenie. Jesteśmy jednak prawie pewni, że wystąpi przesunięcie, choćby niewielkie. Od kolizji ratuje was już piętnaście metrów, czyli długość Piątki.
— A ile to jest — „prawie pewność” — zapytała jedna z dziewcząt.
— Hm — zastanowiła się Emma. — W granicach rozsądku. Skąd możemy wiedzieć, dopóki tego nie sprawdzimy?
— Wygląda to niebezpiecznie — stwierdził Sess. Nie wydawał się jednak tym przestraszony. Wyraził jedynie swą opinię. Tu różniliśmy się między sobą, ja starałem się zagłuszyć swój strach próbując się skoncentrować jedynie na technicznej stronie wyprawy.
Emma wyglądała na zaskoczoną. — To ci się wydaje niebezpieczne? O prawdziwym niebezpieczeństwie jeszcze będzie mowa. Kursu tego nie przyjmują żadne Jedynki, większość Trójek, a nawet niektóre Piątki.
— Dlaczego? — zapytał ktoś.
— Właśnie to macie odkryć — wyjaśniła cierpliwie. — Ten lot komputer wybrał jako najlepszy do wypróbowania korelacji między ustawieniami kursów. Lecicie opancerzonymi Piątkami, z których obie zaprogramować można na ten sam cel. A więc według Heechów macie niezłe szansę.
— Heechowie żyli dawno temu — zaoponowałem.
— Oczywiście. Nigdy nie mówiłam inaczej. Jest to niebezpieczna wyprawa, przynajmniej do pewnego stopnia. Dlatego płacimy milion.