Lingwiści to co innego. Mają za sobą ekonomiczną potęgę i nieprawdopodobnie skuteczną machinę, która być może pozwoli im zaszczepić swój postęp, swoją religię, wartości, kulturę. Nauczyć się tubylczych języków, co za bezczelne oszustwo! Po co? Żeby Indian amazońskich przerobić na dobrych, ucywilizowanych na modłę zachodnią ludzi, dobrych, nowoczesnych obywateli, dobrych kapitalistów, dobrych, zreformowanych chrześcijan? Nawet nie to. Tylko wymazać z mapy ich kultury, ich bogów, ich instytucje i zbałamucić nawet ich sny. Tak jak zrobili z czerwonoskórymi i z innymi, tam, u siebie w kraju. Tego właśnie życzę naszym ziomkom z selwy? By stali się tym, czym teraz są potomkowie rodowitych mieszkańców Ameryki Północnej? By stali się służącymi i pucybutami wirakoczów?
Na chwilę zawiesił głos, bo zauważył, że trzech mężczyzn przy sąsiednim stoliku zaintrygowanych jego znamieniem i złością, przerwało rozmowę, by przysłuchiwać się temu, co mówi. Zdrowa połowa jego twarzy nabiegła krwią; usta miał wpółotwarte, a dolna, wysunięta warga drżała. Wstałem, by udać się do toalety, choć nie czułem potrzeby; pomyślałem tylko, że moja chwilowa nieobecność uspokoi go. Gdy przechodziłem obok pani przy palenisku, ta zapytała mnie, zniżając głos, czy to, co mój przyjaciel ma na twarzy, to coś groźnego. Szeptem odpowiedziałem jej, że skądże, że to tylko pieprzyk, niczym, ale to niczym nie różniący się od pieprzyka na pani ramieniu, proszę pani. „Biedaczek, aż żal na niego patrzeć”, wymamrotała. Wróciłem do stolika, Maskamiki zaś, unosząc swoją szklankę, usiłował się uśmiechnąć.
– Twoje zdrowie, stary. Przepraszam, chyba mnie zanadto poniosło.
Tak naprawdę wcale się nie uspokoił i widać było, że wciąż jest spięty i w każdej chwili może znowu wybuchnąć. Powiedziałem mu, że jego słowa przywodzą mi na pamięć pewien poemat, i wyrecytowałem mu po maczigueńsku zapamiętane przeze mnie wiersze z owej pieśni o smutku.
Udało mi się przynajmniej sprawić, że uśmiechał się przez chwilę.
– Mówisz po maczigueńsku z lekkim akcentem kalifornijskim – zakpił. – Niech no tylko zgadnę, skąd ci się to wzięło?
Ale po jakiejś chwili znów przystąpił do ataku przeciwko temu, co nie dawało mu spokoju. Zupełnie niechcący poruszyłem w nim coś tkwiącego głęboko, dręczącego, raniącego. Mówił bez chwili przerwy, jakby jednym tchem. Dotychczas nikomu się nie udało, ale może tak się stać, że tym razem lingwiści wyjdą na swoje. Przez cztery, pięć wieków nieustannych wysiłków wszyscy ponosili klęski. Nigdy nie zdołali podbić tych maleńkich plemion, którymi głęboko gardzili. Musiałem o tym pewnie czytać w kronikach, które fiszkowałem u Porrasa Barrenechei, nie, stary? O tym, co za każdym razem spotykało Inków, gdy wysyłali wojska do Antisuyo. A szczególnie Tupaca Yupanqui – nie czytałem? Jak jego wojownicy w selwie przestali istnieć, jak Antisowie przemknęli im między palcami. Nikogo nie podbili, ani jednego plemienia, więc cywilizowani kuskańczycy, rozzłoszczeni, zaczęli nimi pogardzać. Dlatego też wymyślili w keczua takie pejoratywne określenia na amazońskich Indian, jak dzikusy, degeneraci. A tymczasem, co się przydarzyło Tahuantinsuyo, kiedy musiało stawić czoło silniejszej cywilizacji? Barbarzyńcy z Antisuyo przynajmniej pozostali tym, kim byli, no nie? A może Hiszpanie odnieśli większy sukces niż Inkowie? Czy wszystkie ich „wejścia” nie skończyły się całkowitym fiaskiem? Zabijali Indian, jeśli udawało im się ich złapać, ale to zdarzało się nader rzadko. Czy tym wszystkim żołnierzom, awanturnikom, uciekinierom, misjonarzom, którzy pokonawszy Andy, schodzili na Wschód, pomiędzy 1500 a 1800 rokiem udało się przyłączyć choćby jedno plemię do prześwietnej cywilizacji chrześcijańskiej i zachodniej? Czy to wszystko nic mi nie mówi?
– Powiedz mi raczej, Maskamiki, co to mówi tobie? – odparłem.
– Że te kultury należałoby uszanować – powiedział cicho, jakby wreszcie zaczynał się uspokajać. – A można to zrobić, jedynie pozostawiając je w spokoju. Nie zbliżać się do nich, nie tykać. Nasza kultura jest za silna, zbyt agresywna. Czego dotknie, wszystko pożera. Trzeba zostawić tych ludzi w spokoju. Czy nie udowodnili, i to aż nadto, że mają pełne prawo bycia nadal tym, kim są?
– Toż to z ciebie jest wojujący, zażarty indianista, Maskamiki – zakpiłem sobie. – Wypisz, wymaluj jak ci z lat trzydziestych. Jak doktor Luis Valcarcel za młodu, kiedy prosił o wyburzenie wszystkich kościołów i klasztorów kolonialnych, bo symbolizują Anty-Peru. To jak? Mamy wskrzesić Tahuantinsuyo? I ofiary z ludzi, kipu, trepanacje czaszek kamiennymi nożami? Żeby ostatni walczący indianista w Peru był Żydem, to więcej niż zabawne, Maskamiki.
– No, wiesz, akurat Żyd jest najlepiej przygotowany do tego, żeby bronić prawa kultur mniejszościowych do istnienia -odparował natychmiast. – Co jak co, ale jak mówi mój stary, problem Borów, Shaprów, Pirów jest naszym problem od trzech tysięcy lat.
Tak powiedział? Czy z tego, co mówił, można było w ogóle wysnuć podobny wniosek? Nie jestem pewien. Być może najzwyczajniej w świecie sam to później wymyśliłem. Saul nie był praktykującym żydem, nawet nie był wierzący, wielokrotnie wyznawał mi, że chodzi do synagogi tylko po to, żeby nie sprawiać przykrości don Salomonowi. Z drugiej strony, takie skojarzenie, mniej lub bardziej głębokie, musiało powstać. Już samo słuchanie – w domu, w szkole, w synagodze, przy nieuniknionych kontaktach z innymi członkami gminy – tylu historii o prześladowaniach, o diasporze, o próbach podporządkowania wiary, języka i żydowskich obyczajów przez silniejsze kultury, o próbach, którym naród żydowski za cenę olbrzymich poświęceń oparł się, zachowując swą tożsamość: czy nie tłumaczyło to, przynajmniej w części, uporu, z jakim Saul bronił Peruwiańczyków żywcem wziętych z epoki kamiennej?
– Nie, nie jestem indianistą na modłę tych z lat trzydziestych. Oni chcieli przywrócić Tahuantinsuyo, a ja zdaję sobie sprawę, że dla potomków Inków nie ma powrotu do czasów minionych. Pozostaje im tylko integracja. Przyspieszyć to, co zostało w pół drogi, całkowicie włączyć się w cywilizację zachodnią, a im szybciej się to dokona, tym lepiej. Dla nich obecnie to mniejsze zło. Sam widzisz, nie jestem utopistą. Ale w Amazonii wszystko ma się zupełnie inaczej. Tam nie doszło jeszcze do wielkiego psychicznego urazu, który z Inków uczynił naród wasali i lunatyków. Zadaliśmy amazońskim plemionom wiele ciosów, ale ich nie pokonaliśmy. Teraz już wiemy, jakie potworności kryją się za niesieniem postępu, za unowocześnianiem na siłę ludów prymitywnych. Po prostu ich zagłada. Nie popełniajmy tej zbrodni. Zostawmy tych ludzi z ich strzałami, piórami, przepaskami na biodra. Kiedy udaje ci się do nich zbliżyć, kiedy możesz ich poobserwować, z szacunkiem, z odrobiną sympatii, zdajesz sobie sprawę, jak krzywdzące jest nazywanie ich barbarzyńcami i ludźmi zacofanymi. W środowisku, w którym żyją, w warunkach, w jakich żyją, ich kultura całkowicie im wystarcza. A ponadto posiadają głęboką i wnikliwą wiedzę o tym wszystkim, o czym my już dawno zapomnieliśmy. Na przykład o związkach człowieka z naturą. Człowiek i drzewo, człowiek i ptak, człowiek i rzeka, człowiek i ziemia, człowiek i niebo. A także: człowiek i Bóg. O owej harmonii pomiędzy nimi a wszystkim, co ich otacza, nie mamy nawet pojęcia, bo zniszczyliśmy ją na zawsze.