Выбрать главу

Pomogłem im w przygotowaniach i ruszyłem z nimi, również. Przedtem spaliliśmy dwie chaty i wszystko, czego nie dało się wziąć, jakby ktoś umarł. „Tutaj zostają wszystkie nieczyste rzeczy, jakie mamy”, zapewnił Tasurinczi swoją rodzinę. Szliśmy wiele księżyców. Jedzenia było niewiele. Zwierzęta nie wpadały w pułapki. Wreszcie w jednym z jezior złowiliśmy trochę ryb. Zjedliśmy. W nocy usiedliśmy i gawędziliśmy. Przez całą noc gawędziłem, chyba.

„Teraz czuję się spokojniejszy”, powiedział mi Tasurinczi, kiedy żegnałem się z nimi parę księżyców później. „Już mnie więcej wściekłość nie ogarnie, myślę. A ogarniała mnie często ostatnio. Teraz już może nie. Dobrze zrobiłem, że ruszyłem, chyba. Tutaj, w piersi to czuję”. „A jak poczułeś, że musisz stąd odejść?” – zapytałem. „Przypomniałem sobie o czymś, co już wiedziałem, zanim się urodziłem”, odpowiedział. „Albo nauczyłem się podczas zamroczenia, być może. Jeśli coś złego dzieje się z ziemią, to dlatego, że ludzie już o niej zapominają, bo nie troszczą się o nią, jak należałoby się troszczyć. Czy ziemia może mówić tak jak my? Żeby powiedzieć to, co chce powiedzieć, musi coś zrobić. Zadrżeć, może. Nie zapominajcie o mnie, jakby mówiąc. Ja też żyję, mówiąc. Nie chcę, żeby mnie źle traktowano. I pewnie takie były jej żale, gdy zaczęła tańczyć. Być może wymęczyłem ją zanadto. Być może Biali Ojcowie nie są tymi, za których uchodzą, ale są kamagarinimi związanymi z Kientibakorim i radząc mi, żebym na stałe tu osiadł, chcieli ziemi wyrządzić zło. Któż to wie. Ale jeśli ziemia zaczęła się skarżyć, musiałem coś przecież zrobić. Jak pomagamy słońcu, rzekom? Jak pomagamy temu światu, wszystkiemu, co żyje? Wędrując. Spełniłem swą powinność, myślę. Zobacz, już chyba coś to daje. Posłuchaj ziemi pod swoimi stopami; stawiaj mocno stopy, gawędziarzu. Jaka spokojna, a jaka mocna! Pewnie zadowolona teraz, gdy znowu czuje, jak po niej wędrujemy”.

Gdzie teraz może być Tasurinczi. Nie wiem. Został w tych stronach, gdzie się rozstaliśmy? Któż to może wiedzieć. Dowiem się któregoś dnia. Dobrze mu jest, pewnie. Zadowolony jest. Wędruje, być może.

Ja przynajmniej właśnie tego się dowiedziałem.

Kiedy rozstałem się z Tasurinczim, skręciłem w bok i zacząłem iść w stronę rzeki Timpinia. Nie odwiedzałem tam Macziguengów już od dawna. Ale zanim doszedłem, spotkało mnie parę niespodzianek i musiałem pójść w innym kierunku. Dlatego jestem tutaj, z wami, być może.

Próbując przeskoczyć gęste pokrzywy, cierń sobie wbiłem. Tu, w stopę. Wyssałem go sobie i wyplułem. Ale w stopie musiało pozostać coś złego, bo niebawem zaczęło mnie boleć. I to bardzo. Przerwałem wędrówkę i usiadłem. Dlaczego mi się to przydarzyło? Przeszukałem swoją sakwę. Wciąż miałem tam zioła, które dał mi seripigari przeciwko ukąszeniu żmii, przeciwko chorobie, przeciwko dziwnym rzeczom. I miałem w torbie iserepit, który chroni przed złym urokiem. Kamień ten więc wciąż noszę zawieszony. Dlaczego ani zioła, ani iserepit nie uchroniły mnie przed diabełkiem pokrzywy? Stopa spuchła mi strasznie; wyglądała, jakby należała do kogoś innego. W potwora się przeistaczam? Rozpaliłem ognisko i ułożyłem stopę blisko płomieni, żeby razem z potem wypłynęło z niej złe choróbsko. Bardzo bolało; wyjąc, próbowałem nastraszyć ból. Od krzyków i pocenia się zasnąłem, chyba. I przez sen słyszałem papuzi gwar i śmiechy.

Musiałem zostać w tym miejscu wiele księżyców, czekając, aż zejdzie mi opuchlizna ze stopy. Próbowałem chodzić i, ojej, bardzo mnie bolało. Nie brakowało mi jedzenia na szczęście; w sakwie miałem maniok, kukurydzę i trochę bananów. A poza tym szczęście mi pewnie dopisywało. W tymże miejscu, bez potrzeby wstawania, podpełzając trochę, wbiłem miękki kawałek drewna i wygiąłem go sznurem zakończonym pętlą, który ukryłem w ziemi. Niebawem w zasadzkę wpadła przepiórka. Miałem jedzenia na parę dni. Ale były to dni pełne katuszy, nie z powodu ciernia, ale z powodu papug. Bo dlaczego tyle ich tu jest? I na co tak czatują? Całe stada; obsiadły wszystkie gałęzie i krzewy wokół. Z każdą chwilą zlatywało się ich coraz więcej i więcej. I wszystkie wpatrywały się we mnie. Dzieje się coś? Dlaczego tak wrzeszczą? Ten cały gwar ma ze mną coś wspólnego? O mnie gadają? Co jakiś czas wybuchały papuzim śmiechem, który brzmiał jak ludzki śmiech. Drwią sobie ze mnie? Zostaniesz już tu na zawsze, gawędziarzu, przygadując? Zacząłem kamieniami rzucać, żeby je spłoszyć. Wszystko na nic, bo na chwilę wzbijały się w powietrze i wracały na swoje miejsca. I siedziały tam, mnóstwo ich siedziało, nad moją głową. Czego chcą? Co tu się dzieje, co się dziać będzie?

Drugiego dnia nagle odleciały. Strasznie przerażone odleciały papugi. Wszystkie naraz, wrzeszcząc, gubiąc pióra, zderzając się w powietrzu, jakby wróg się zbliżał. Niebezpieczeństwo zwąchały, chyba. Bo skacząc z drzewa na drzewo, przeleciała właśnie nade mną gadająca małpa. Yaniri. Tak, tak, właśnie ta, czerwona, duża, wrzaskliwa małpa. Yaniri. Ogromna, hałaśliwa, otoczona stadem samic. A te skakały wokół swego samca, wymachiwały łapami, całe szczęśliwe, że są z nim. Szczęśliwe, że są jego samicami, być może. „Yaniri! Yaniri!” -krzyknąłem doń. „Pomóż mi! Nie byłeś przedtem seripigarim? Zejdź do mnie, wylecz mi stopę, chcę ruszyć dalej w drogę”. Ale gadająca małpa w ogóle nie zwróciła na mnie uwagi. Prawda to czy nie, że była przedtem wędrującym seripigarim? Dlatego nie należy na nią polować ani jeść jej mięsa, być może. Kiedy gotuje się gadającą małpę, w powietrzu wokół zaczyna unosić się zapach tytoniu, mówią. Tego samego, który wdychał i pił seripigari, którym była w poprzednim wcieleniu.

Ledwie zniknął yaniri ze swą trzodą samic, wróciły papugi. Ciągnąc za sobą jeszcze więcej papug. Zacząłem im się przyglądać. Przeróżne to były papugi. Duże, małe i maciupeńkie; o dziobach długich i zakrzywionych i dziobach perkatych; były tam i papużki, i tukany, i ary. Ale przede wszystkim gadatliwe amazonki. Wszystkie gaworzyły jednocześnie, głośno, bez przerwy, w uszach rozbrzmiewał mi nieustanny papuzi grzmot. Niepokój coraz większy mnie ogarniał, gdy im się tak przyglądałem. To jednym, to drugim się przyglądałem, niespiesznie. Co one tam robią? Coś wisiało w powietrzu, na pewno, pomimo moich ziół przeciwko dziwnym dziwnościom. „Czego chcecie, o czym to tak gadacie”, zacząłem do nich krzyczeć. „O czym mówicie, z czego się tak śmiejecie”. Wystraszony, ale i strasznie ciekawością zżerany zarazem. Nigdy nie widziałem tylu papug naraz. To nie przypadek, to nie było ot tak, po prostu. Wobec tego skąd się ich tyle wzięło i dlaczego? Kto mi je przysłał?

Przypomniawszy sobie Tasurincziego, przyjaciela świetlików, zacząłem próbować zrozumieć jazgot papuzi. Jeśli tyle ich się tu zleciało, gadając i gadając, czy nie dla mnie się zleciały? Chcą mi coś powiedzieć? Zamykałem oczy, wsłuchiwałem się uważnie, skupiałem na ich gadaniu. A więc próbując poczuć się papugą. Nie było łatwo. Ale dzięki temu wysiłkowi zapominałem o bólu w stopie. Zacząłem naśladować ich krzyki, ich gruchanie, ich pomruki zacząłem naśladować. Wszystkie ich dźwięki. I między jednym dźwiękiem a drugim, powolutku, słówka poszczególne, światełka w ciemnościach zacząłem słyszeć. „Uspokój się, Tasurinczi”. „Nie masz się czego bać, gawędziarzu”. „Przecież nikt nie zrobi ci nic złego”. Rozumiejąc, co mówią, być może. Nie, nie śmiejcie się, nie śniło mi się to. Naprawdę tak mówiły. Coraz wyraźniej rozumiałem. Ogarnął mnie spokój. Ciało przestało mi dygotać. Nie czułem już zimna. To znaczy nie przysłał ich tu Kientibakori. I nie były to czary maczikanarich. A może z ciekawości tu przyleciały? Dotrzymać mi towarzystwa?

„Otóż to, Tasurinczi”, odezwał się głos, przebijając się przez papuzi jazgot. Nie było już żadnej wątpliwości. Przemawiał, a ja go rozumiałem. „Jesteśmy tu właśnie po to, żeby dotrzymywać ci towarzystwa, dodawać animuszu, dopóki się nie wyleczysz. Będziemy tutaj, dopóki znowu nie zaczniesz wędrować. Dlaczego przestraszyłeś się nas? Zęby ci szczękały, gawędziarzu. Widziałeś ty kiedy, żeby papuga zjadła jakiegoś Macziguengę? Za to my widziałyśmy niejednego Macziguengę zjadającego papugi. Uśmiechnij się, Tasurinczi, raczej. Od dawna już ci towarzyszymy. Gdziekolwiek idziesz, tam i my jesteśmy. Dopiero teraz to zauważyłeś?”