Выбрать главу

Dopiero teraz. Drżącym głosem zapytałem: „Kpisz sobie ze mnie?” „Prawdę gadam”, powtórzyła papuga w trzepoczącym listowiu. „Trzeba ci było wbić sobie cierń w stopę, żeby odkryć, kto ci towarzyszy, gawędziarzu”.

Przeprowadziliśmy długą rozmowę, chyba. Przez cały czas, który w tamtym miejscu spędziłem, czekając, aż zagoi się moja noga, rozmawialiśmy. Trzymałem ciągle stopę przy ognisku, żeby ból wypocić, i rozmawialiśmy. Z tą papugą, ale i z innymi. W jazgocie wszystkie się przekrzykiwały. Czasami nie byłem w stanie zrozumieć, co do mnie mówią. „Przestańcie, przestańcie mówić wszystkie naraz. Mówcie powoli i osobno”. Nie słuchały mnie. Jak wy, dokładnie tak jak wy. Z czego się tak śmiejecie? Jak papugi się zachowujecie. Nie czekały, aż jedna skończy, by następna mogła zacząć. Uradowane były, że wreszcie możemy się zrozumieć. Trzepocząc, wpadały na siebie. Czułem ulgę. Radość czułem. „A to dziw nad dziwy”, myślałem sobie.

„No, wreszcie zdałeś sobie sprawę, że też potrafimy gawędzić”, powiedziała nagle jedna z nich. I wszystkie pozostałe zamilkły. W lesie zaległa głucha cisza. „Teraz wreszcie zrozumiesz, dlaczego tu jesteśmy, dotrzymując ci towarzystwa. Teraz wreszcie pojmiesz, dlaczego od chwili, gdy ponownie się narodziłeś i zacząłeś wędrować, gadać i gawędzić, wciąż ci towarzyszymy. Dniem i nocą; w lasach i na rzekach. Przecież ty też jesteś gawędziarzem, nieprawdaż, Tasurinczi? Czy nie jesteśmy do siebie podobni?”

Przypomniałem sobie wówczas. Każdy wędrujący człowiek ma zwierzę, które mu towarzyszy, przecież. Nawet jeśli go nie widzi albo nie wie o jego istnieniu. W zależności od tego, kim jest i co robi, matka zwierzęcia wybiera go i mówi do swego małego: „Ten człowiek jest dla ciebie, opiekuj się nim”. I zwierzę staje się jego cieniem, zdaje się. I moim miałaby być papuga? Tak jest, właśnie papuga. Czyż nie jest to gadające zwierzę? Wreszcie się dowiedziałem i wydało mi się, że już od dawna o tym wiedziałem. Bo gdyby było inaczej, to skąd u mnie wzięłaby się sympatia do papug? Wiele razy w swoich wędrówkach przysłuchiwałem się ich gawędzeniu, śmiejąc się z ich wrzawy i trzepotu. Spokrewnieni więc jesteśmy, być może.

Dobrze było dowiedzieć się, że moim zwierzęciem jest papuga. Teraz wędruję z większym poczuciem bezpieczeństwa. Nigdy już nie będę czuł się samotny, pewnie. Jeśli ogarnie mnie zmęczenie, strach, wściekłość mnie na coś ogarnie, wiem już, co mam robić. Wzrok unieść ku drzewom i czekać. I nigdy mnie to nie zawiedzie, jak sądzę. Niczym deszczyk po upale zabrzmi gaworzenie. Bo tam będą już papugi. „Tak, tak, tutaj jesteśmy, nie opuściłyśmy cię”, mówiąc. Dlatego pewnie tak długo mogłem sam wędrować. Bo wcale nie wędrowałem sam.

Kiedy zacząłem nakładać cushmę i malować się huito i acziote, i wdychać tytoń nosem, i ruszać w drogę, wielu dziwiło się, że sam wędruję. „Strach tak samemu”, ostrzegali mnie. „Przecież las pełen jest strasznych demonów i diablic plugawych, które Kientibakori nadmuchał. Co zrobisz, jak staną ci na drodze? Wędruj jak każdy Macziguenga, raczej. Z jakimś dzieciakiem i przynajmniej z jedną kobietą. Upolowane przez ciebie zwierzęta nieść będą, z pułapek wyjmować je będą. Nie zbrukasz się dotknięciem zabitych zwierząt. Będziesz miał z kim rozmawiać, poza tym. Kilkoro lepiej sobie radzi, gdy pojawiają się diabły. A gdzieżeś to widział samotnego Macziguengę w lesie!” Nie zwracałem na to gadanie uwagi, bo nigdy nie czułem się sam w swoich wędrówkach. Bo tam, wśród gałęzi, skryte w liściach, przyglądając mi się swoimi zielonymi oczyma, będą wędrować za mną moje towarzyszki. I czułbym ich obecność, nawet gdybym o tym nie wiedział, być może.

Ale wcale nie dlatego mam swoją papużkę. To jest zupełnie inna historia, jak się wydaje. Mogę ją opowiedzieć teraz, kiedy zasnęła. Jeśli nagle zamilknę albo zacznę gadać głupstwa, nie myślcie, że straciłem głowę. Po prostu papużka się obudzi. To historia, której nie lubi słuchać, jedna z tych, które sprawiają jej ból, tak jak mnie sprawiał ból ów cierń pokrzywy.

To było później.

Szedłem nad Cashiriari odwiedzić Tasurincziego i złapałem w pułapkę pakę. Ugotowałem ją i zacząłem jeść, kiedy usłyszałem tuż przy mojej głowie jakieś gaworzenie. Pośród gałęzi dojrzałem gniazdo, całe prawie przysłonięte ogromną pajęczyną. Toto właśnie się wykluło. Jeszcze miała ślipia zamknięte; jeszcze opatulona była swoją śluzowatą, białą błonką, jak wszystkie pisklęta po przebiciu skorupki. Nie ruszając się, siedząc cichutko, podglądałem ją, żeby nie spłoszyć samicy, żeby nie rozjuszyć jej, przybliżając się zbyt do pisklęcia. Ale papuga wcale nie zwracała na mnie uwagi. Dokładnie, z niezmierną powagą, przyglądała się swemu pisklęciu. Wyglądała na niezadowoloną. I nagle zaczęła okładać je dziobem. Tak, tak, okładała je swoim zakrzywionym dziobem. Chciała je oczyścić ze śluzowatej błonki? Nie. Chciała zabić. Głodna może była? Wziąłem ją za skrzydła, nie pozwoliłem się uderzyć dziobem, odsunąłem od gniazda. I żeby ją uspokoić, rzuciłem jej resztki paki. Zadowolona zaczęła jeść; pogadując sobie, trzepocząc skrzydłami zaczęła jeść. Ale jej oczy wciąż pałały wściekłością. Kiedy już skończyła jeść, z powrotem poleciała do gniazda. Poszedłem popatrzeć, a ona znowu okładała pisklę dziobem. Śpisz jeszcze, papużko? Śpij, śpij, pozwól mi dokończyć twoją historię. Dlaczego chce zabić swoje pisklę? Przecież nie z głodu. Złapałem papugę za skrzydła i z całej siły rzuciłem ją w powietrze. Krążyła, krążyła i znowu wróciła.

Rzucając się na mnie. Wściekła, dziobiąc, jazgocząc, wróciła. Uparła się, że zabije swoje małe, chyba.

Dopiero wtedy zrozumiałem, dlaczego. Nie wykluło się takie, jakiego oczekiwała, być może. Łapkę miało skrzywioną i trzy paluszki zrośnięte. Do tamtej pory nie wiedziałem o tym, o czym wy wszyscy wiecie: że zwierzęta zabijają te małe, które rodzą się inne. Dlaczego puma wbija szpony w swe kulawe albo jednookie kocię? Dlaczego krogulec rozszarpuje pisklę ze złamanym skrzydłem? Pewnie domyślają się, że trudne będzie życie tych małych i niedoskonałych stworzeń, pełne cierpień, bo nie będą umiały się bronić, latać, polować, uciekać ani spełniać swych powinności. Że żyć będą krótko, bo inne zwierzęta szybko je zjedzą. „To już lepiej sama je zjem, przynajmniej się pożywię”, jakby mówiąc. A może, tak jaki Macziguengowie, nie przystają na niedoskonałość? Może i one wierzą, że małe, które nie jest doskonałe, zostało nadmuchane przez Kientibakoriego? Któż to wie.

Taka jest historia papużki. Zawsze siedzi skulona na moim ramieniu. A co mnie obchodzi, że czegoś jej brakuje, że ma łapkę wykoślawioną, że kuleje, że ledwie wzniesie się na taką, o, właśnie taką wysokość, natychmiast spada. Bo i skrzydełka jej wyrosły za krótkie, zdaje się. A czy to ja jestem doskonały? Podobni do siebie rozumiemy się i dotrzymujemy sobie towarzystwa. Wędruje na tym ramieniu i od czasu do czasu dla zabawy, wdrapując mi się na głowę, przechodzi na drugie ramię. Przechodzi i wraca, i znów przechodzi, i znowu wraca. Czepia się moich włosów, kiedy się wspina. I ciągnie mnie za kosmyki, jakby ostrzegając: „Ostrożnie, bo spadnę, ostrożnie, bo będziesz musiał zbierać mnie z ziemi”. Wcale mi nie ciąży, nawet jej nie czuję. Śpi tutaj, w mojej cushmie. A że nie mogę nazywać jej ani matką, ani siostrą, ani Tasurinczim, więc wołam ją imieniem, które dla niej wymyśliłem. Takie papuzie dźwięki. No, powtórzcie za mną. Obudźmy ją, zawołajmy ją. Ona nauczyła się swego imienia i bardzo ładnie je powtarza: Mas-ka-mi-ki, Mas-ka-mi-ki, Mas-ka-mi-ki…