– Poda mi pan swój służbowy numer, żebym mogła pana złapać w godzinach pracy? – Neeve poczuła wzbierającą złość.
– Niestety w Cosmic Oil Building nie mają służbowych telefonów dla recepcjonistów. Widzi pani, podobnie jak moja kochana ciocia jestem pisarzem. Niestety, w przeciwieństwie do niej wydawcy jeszcze mnie nie odkryli, więc zarabiam na kawałek chleba, siedząc za biurkiem w westybulu Cosmic i potwierdzając umówione spotkania. Nie jest to zajęcie dla umysłowego giganta, ale ostatecznie Herman Melville pracował jako urzędnik na Ellis Island.
– Uważa się pan za Hermana Melville’a? – Neeve nie ukrywała ironii w głosie.
– Nie, uprawiam inny rodzaj literatury. Moja ostatnia książka nosi tytuł: „Życie duchowe Hugh Hefnera”. Jak dotąd żaden wydawca nie poznał się na żarcie.
Wyszedł. Neeve i Tse-tse popatrzyły na siebie.
– Co za świr! – odezwała się aktorka. – I pomyśleć, że to jedyny krewny biednej Ethel.
Neeve poszperała w pamięci.
– Chyba nigdy mi o nim nie wspominała.
– Dwa tygodnie temu, kiedy tutaj była, rozmawiała z nim przez telefon i strasznie się wściekała. Ethel chomikuje pieniądze po całym mieszkaniu i uważała, że trochę zginęło. Praktycznie oskarżyła go o kradzież.
Zakurzone, zagracone mieszkanie nagle przyprawiło Neeve o klaustrofobię. Chciała się stąd wydostać.
– Chodź, odwiesimy te ubrania.
Nawet jeśli Douglas Brown pierwszej nocy spał na kanapie, później na pewno korzystał z sypialni ciotki. Na nocnym stoliku stała popielniczka pełna niedopałków, a Ethel nie paliła. Białe prowincjonalne antyki były – jak wszystko inne w mieszkaniu – kosztowne, ale niemal niewidoczne z powodu bałaganu. Na toaletce wśród bezładnie rozstawionych perfum leżał zmatowiały srebrny komplet: grzebień, szczotka i lusterko. Ethel zatknęła notatki za złotą ramę dużego lustra. Kilka męskich garniturów, sportowych marynarek i spodni spoczywało na szezlongu krytym różowym adamaszkiem. Na podłodze leżała męska walizka wepchnięta pod szezlong.
– Nawet on nie miał czelności grzebać w szafie Ethel – zauważyła Neeve. Tylną ścianę dość dużej sypialni zajmowała rozbudowana szafa, biegnąca przez całą długość pokoju. Cztery lata wcześniej, kiedy pisarka po raz pierwszy poprosiła Neeve o przejrzenie swojej garderoby, Neeve stwierdziła, że nic dziwnego, że jej klientka nigdy nie może skompletować stroju. Potrzebuje więcej miejsca. Trzy tygodnie później Ethel ponownie zaprosiła Neeve. Zaprowadziła ją do sypialni i dumnie zaprezentowała swój najnowszy nabytek, wbudowaną szafę, która kosztowała dziesięć tysięcy dolarów. Szafa miała krótkie drążki na bluzki i wysoko umieszczone wieszaki na suknie wieczorowe. Była podzielona tak, że płaszcze wisiały w jednym miejscu, kostiumy w innym, dzienne suknie jeszcze dalej. Miała półki na swetry i torebki; stelaże na buty; przegródkę na biżuterię z mosiężnymi prętami w kształcie gałęzi drzewa, do wieszania bransoletek i naszyjników. Obok sterczała para upiornie realistycznych gipsowych dłoni wzniesionych jak do modlitwy, z rozczapierzonymi palcami. Ethel wskazała na nie.
– Wyglądają, jakby chciały cię udusić, prawda? – zagadnęła wesoło. To na pierścionki. Powiedziałam facetowi od szafy, że trzymam wszystko w oznakowanych pudełkach, ale on powiedział, że i tak powinnam mieć te ręce. Pewnego dnia pożałuję, że ich nie zamówiłam, tak mi powiedział.
W szafie panował nieskazitelny ład, kontrastujący z resztą mieszkania. Ubrania wisiały równiutko na obitych satyną wieszakach. Zamki błyskawiczne były zasunięte do samej góry, żakiety pozapinane.
– Odkąd zaczęłaś ubierać Ethel, ludzie ciągle mówią o jej strojach zauważyła Tse-tse. – Uwielbia to.
Na wewnętrznej stronie drzwi pisarka przykleiła otrzymane od Neeve wskazówki, co z czym nosić.
– Przejrzałam wszystko z Ethel w zeszłym miesiącu – mruknęła Neeve. – Zrobiłyśmy miejsce na nowe rzeczy.
Położyła ubrania na łóżku i zaczęła rozrywać plastikowe worki.
– Po prostu zrobię to samo, co bym zrobiła w jej obecności. Powieszę te rzeczy na miejsce i przypnę spis.
Sortując i chowając nowe stroje, przejrzała zawartość szafy. Sobolowe futro Ethel. Kurtka z kunich skórek. Czerwone kaszmirowe palto. Płaszcz burberry. Peleryna w jodełkę. Biały luźny płaszcz z karakułowym kołnierzem. Skórzany płaszcz z paskiem. Dalej wisiały kostiumy. Od Donny Karan, od Beene’a, z ultraskaju… Neeve zawahała się, trzymając w ręku dwa wieszaki z nowymi strojami.
– Zaczekaj – powiedziała.
Zajrzała na górną półkę. Wiedziała, że komplet podróżny Ethel marki Vuitton składał się z czterech sztuk w jednakowy motyw tapety: pokrowiec na suknie z kieszeniami zapinanymi na suwaki, przesadnie duży podręczny neseser, wielka i średnia walizka. Pokrowca, neseseru i jednej walizki brakowało.
– Poczciwa Ethel – westchnęła Neeve, wieszając nowe stroje w szafie. – Jednak wyjechała. Brakuje tego beżowego kompletu z kołnierzem z norek.
Zaczęła szperać wśród wieszaków. Biały wełniany kostium, zielony z dzianiny, komplet w czarno-biały drukowany wzór.
– Rzeczywiście, po prostu spakowała się i wyjechała. Przysięgam, że mogłabym ją udusić gołymi rękami. – Odgarnęła włosy z czoła. – Patrz wskazała spis na drzwiach, a potem puste miejsca na półkach. – Wzięła wszystko, czego potrzebowała, żeby się wyelegantować. Pewnie przez tę paskudną pogodę zdecydowała, że nie potrzebuje lekkich wiosennych rzeczy. No, gdziekolwiek pojechała, mam nadzieję, że trafi na trzydziestostopniowy upał. Che noiosa spera che muore di caldo…
– Spokojnie, Neeve – powstrzymała ją Tse-tse. – Kiedy przechodzisz na włoski, to znaczy, że się wściekasz.
Ta wzruszyła ramionami.
– Do cholery, wyślę rachunek jej księgowemu. Przynajmniej on ma dobrze poukładane w głowie i nie zapomina o terminach płatności. – Spojrzała na Tse-tse. – A co z tobą? Liczyłaś, że dzisiaj dostaniesz wypłatę?
Dziewczyna pokręciła głową.
– Ostatnim razem zapłaciła mi z góry. Wszystko w porządku.
W sklepie Neeve wyżaliła się przed Betty.
– Powinnaś doliczyć jej za taksówkę i pomoc przy osobistych zakupach – oświadczyła staruszka. – Ta kobieta przekracza wszelkie granice.
W południe, rozmawiając z ojcem, Neeve opowiedziała mu, co się stało.
– I chciałam cię poprosić, żebyś sprawdził raporty z wypadków – zakończyła.
– Słuchaj, gdyby tramwaj znalazł ją na swojej drodze, wyskoczyłby z szyn, żeby uniknąć zderzenia – odparł Myles.
Ale z jakiegoś powodu gniew Neeve nie trwał długo. Nie opuszczało jej natomiast dręczące, uparte przeczucie, że nagły wyjazd Ethel oznacza coś złego. Towarzyszyło jej, kiedy zamknęła sklep o szóstej trzydzieści i pobiegła na przyjęcie koktajlowe w hotelu St. Regis, wydawane przez „Woman’s Wear Daily”. Wśród barwnego, modnie ubranego tłumu dostrzegła Toni Mendell, elegancką redaktor naczelną „Contemporary Woman”, i pośpieszyła do niej.
– Nie wiesz, na jak długo Ethel wyjechała? – zapytała, przekrzykując zgiełk.
– Dziwię się, że jej tu nie ma – odrzekła Toni. – Mówiła, że przyjdzie, no, ale wszyscy znamy Ethel.
– Kiedy ma się ukazać jej artykuł o modzie?
– Oddała tekst w czwartek rano. Musiałam dać go prawnikom do przejrzenia, żeby przypadkiem nikt nas nie zaskarżył. Kazali wyciąć kilka rzeczy, ale wciąż jest świetny. Słyszałaś, że Givvons i Marks zawarli z nią wielki kontrakt?
– Nie.
Kelner roznosił przekąski – wędzonego łososia z kawiorem na grzankach. Neeve poczęstowała się jedną, a Toni smutno pokręciła głową.
– Teraz, kiedy wróciła zaznaczona talia, nie mogę sobie pozwolić nawet na oliwkę. – Redaktorka nosiła rozmiar sześć. – W każdym razie artykuł mówi o wielkich trendach ostatnich pięćdziesięciu lat i stojących za nimi projektantach. Spójrzmy prawdzie w oczy, ten temat wałkowano bez końca, ale znasz Ethel. Wszystko traktuje jak plotkarską zabawę. Ale dwa tygodnie temu zrobiła się strasznie tajemnicza. Jak słyszałam, pewnego dnia wtargnęła do gabinetu Jacka Campbella i wycisnęła umowę na książkę o modzie z sześciocyfrową zaliczką. Pewnie zaszyła się gdzieś i pisze.