– W każdym razie cieszę się, że pan wrócił. – Uśmiech był teraz wymuszony. – Piękny dzień, prawda? Dość zimno, ale czuje się wiosnę.
Jeśli potrzebuję prognozy pogody, to włączam radio, pomyślał Nicky i uniósł rękę w pożegnalnym geście.
– Tak, tak – mruknął i szybko ruszył na molo.
Wiatr ubijał kipiącą pianę na powierzchni oceanu. Nicky oparł się o poręcz, wspominając, jak uwielbiał w dzieciństwie jazdę na falach. Matka zawsze na niego wrzeszczała: „Nie wypływaj tak daleko! Utopisz się, zobaczysz”.
Niecierpliwie odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę plaży przy Dziewięćdziesiątej Ósmej Ulicy. Dojdzie tak daleko, żeby zobaczyć kolejkę górską, a potem zawróci. Chłopcy mieli po niego przyjechać. Najpierw wybiorą się do klubu, a potem na uroczysty lunch na Mulberry Street. To dowód szacunku dla niego, ale nie miał złudzeń. Siedemnaście lat to zbyt długa nieobecność. Zabrali się do rzeczy, na które nigdy by im nie pozwolił. Rozeszło się, że jest chory. Dokończą to, co rozpoczęli w ostatnich latach. Odstawią go na bok. Dobrowolnie albo nie.
Joey został skazany razem z nim. Taki sam wyrok. Ale Joey wyszedł po sześciu latach i teraz rządził.
Myles Kearny. Mógł podziękować Mylesowi Kearny’emu za te dodatkowe jedenaście lat.
Nicky zgarbił się na wietrze i usiłował przełknąć dwie gorzkie pigułki. Dzieci twierdziły, że go kochają, ale tak naprawdę wstydziły się go. Kiedy Marie pojechała do nich z wizytą, mówiła znajomym obojga, że jest wdową.
Tessa. Boże, jak go uwielbiała, kiedy była małą dziewczynką. Może popełnił błąd, że nie pozwolił się odwiedzać przez te wszystkie lata. Marie regularnie do niej jeździła. Tam i w Connecticut przedstawiała się jako pani Damiano. Chciał zobaczyć dzieci Tessy, ale jej mąż uważał, że trzeba zaczekać.
Marie. Nicky wyczuwał w niej pretensję za te wszystkie lata czekania. Gorzej niż pretensję. Próbowała udawać, że wita go z radością, oczy jednak miała zimne i pełne jadu. Czytał w jej myślach: „Za to, co zrobiłeś, Nicky, nawet wśród przyjaciół jesteśmy wyrzutkami”. Marie skończyła dopiero pięćdziesiąt cztery lata, ale wyglądała o dziesięć starzej. Pracowała w dziale personalnym szpitala. Nie musiała, ale kiedy znalazła sobie tę pracę, powiedziała mu: „Nie mogę ciągle siedzieć zamknięta w czterech ścianach”.
Marie. Nick junior, nie, Nicholas, Tessa, nie, Theresa. Czy naprawdę by żałowali, gdyby Nicky zmarł na atak serca w więzieniu? Może gdyby wyszedł po sześciu latach jak Joey, nie byłoby za późno. Za późno na wszystko. Odsiedział te dodatkowe lata z powodu Mylesa Kearny’ego i dalej by kiblował, gdyby wykombinowali jakiś pretekst, żeby go tam trzymać.
Nicky minął Dziewięćdziesiątą Ósmą Ulicę, zanim sobie przypomniał, że nie zauważył niezgrabnych kształtów starej kolejki górskiej. Potem zobaczył z zaskoczeniem, że linię kolejki rozebrano. Zawrócił po własnych śladach, wepchnąwszy zmarznięte dłonie do kieszeni, kuląc ramiona na wietrze. W ustach miał smak żółci, zagłuszający słoną świeżość oceanu na wargach…
Samochód czekał, kiedy Nicky wrócił do domu. Louie siedział za kierownicą. Louie, jedyny facet, do którego zawsze mógł się odwrócić plecami. Louie, który nie zapominał o przysługach.
– Jak tylko będzie pan gotowy, pojedziemy, Don Sepetti – powiedział Louie. – Dobrze znowu tak do pana mówić. – Nie udawał.
Wszedłszy do domu, by zmienić sweter na marynarkę od garnituru, Nicky dostrzegł ślad posępnej rezygnacji w oczach Marie. Przypomniał sobie szkołę średnią, kiedy musiał napisać streszczenie opowiadania. Wybrał historię człowieka, który znika, a żona uznaje go za zmarłego i „układa sobie wygodnie życie jako wdowa”. Marie też wygodnie ułożyła sobie życie bez niego.
Spójrzmy prawdzie w oczy. Nie chciała jego powrotu. Dzieci też odetchnęłyby z ulgą, gdyby zniknął jak Jimmy Hoffa. Jeszcze bardziej wolałyby miłą, czystą, naturalną śmierć, której nie musiałyby później wyjaśniać własnym dzieciom. Gdyby tylko wszyscy troje wiedzieli, jak niewiele ich dzieli od takiego rozwiązania.
– Chcesz zjeść kolację po powrocie do domu? – zapytała Marie. – Bo wiesz, pracuję od południa do dziewiątej. Mam coś przygotować i zostawić w lodówce?
– Nie trzeba.
Milczał podczas jazdy przez Fort Hamilton Parkway i potem, przez tunel Brooklyn-Battery, na dolny Manhattan. W klubie nic się nie zmieniło. Wciąż ta niechlujna zewnętrzna fasada. W środku stół do kart z krzesłami ustawionymi już do następnej gry; ogromny zaśniedziały ekspres do kawy; płatny telefon na podsłuchu, o czym wszyscy wiedzieli.
Jedyną różnicę stanowiło zachowanie rodziny. Och, oczywiście, zebrali się wokół niego, okazywali szacunek, i fałszywie uśmiechali się na powitanie. Ale on to wiedział.
Był zadowolony, kiedy przyszła pora jechać na Mulberry Street. Mario, właściciel restauracji, przynajmniej pozornie ucieszył się na jego widok. Prywatny pokój czekał na nich. Zakąski i pasta należały do ulubionych dań Nicky’ego przed więzieniem. Zaczął się odprężać, poczuł, jak dawna siła napływa powoli do jego ciała. Zaczekał, aż podano deser, cannoli z gęstą czarną kawą espresso. Potem przebiegł spojrzeniem po twarzach dziesięciu mężczyzn, którzy siedzieli w dwóch rzędach niczym identyczne zestawy ołowianych żołnierzyków. Kiwnął głową, witając tych po prawej stronie, a potem tych na lewo. Dwie twarze były dla niego nowe. Jedną zaakceptował. Druga została mu przedstawiona jako „Carmen Machado”.
Nicky przyjrzał się uważnie nieznajomemu. Około trzydziestki, gęste ciemne włosy i brwi, tępy nos, facet chudy, ale twardy. Kręcił się tu od trzech, czterech lat. Siedział w pierdlu za kradzież samochodów, kiedy Alfie go poznał, powiedzieli. Nicky instynktownie mu nie ufał. Postanowił wycisnąć z Joeya, ile właściwie wiedzą o tym gościu.
Zatrzymał wzrok na kumplu. Joey, który wyszedł po sześciu latach i przejął kontrolę nad interesami, kiedy on, Nicky, siedział w pudle. Okrągłą twarz kompana z więzienia przecinały zmarszczki, które udawały uśmiech. Joey wyglądał jak kot, który zjadł kanarka.
Nicky poczuł palący ból w piersi. Obiad nagle zaciążył mu w żołądku.
– Okay, gadaj – zwrócił się do Joeya. – O co ci chodzi? Kumpel dalej się uśmiechał.
– Z całym szacunkiem, mam dla ciebie wspaniałe nowiny. Wszyscy wiemy, co myślisz o tym sukinsynu Kearnym. Zaczekaj, aż to usłyszysz. Jest kontrakt na jego córkę. I to nie nasz. Steuber chce ją sprzątnąć. Prawie jakby robił ci prezent.
Nicky poderwał się i trzasnął pięścią w stół. Ogarnięty furią, walił mocno w ciężki dąb.
– Wy głupie dranie! – wrzasnął. – Wy śmierdzące głupie dranie! Odwołajcie to.
Na chwilę zawadził wzrokiem o tego Machado i nagle wiedział, że patrzy w twarz gliniarza.
– Macie to odwołać. To mój rozkaz, zrozumiano?
Wyraz twarzy Joeya zmieniał się od strachu poprzez troskę do żalu.
– Nicky, przecież wiesz, że to niemożliwe. Nikt nie może odwołać kontraktu. Za późno.
Piętnaście minut później Sepetti siedział obok milczącego Louiego za kierownicą w powrotnej drodze do Belle Harbor. Pulsujący ból palił go w klatce piersiowej. Nitrogliceryna pod językiem nie pomagała. Kiedy załatwią córkę Kearny’ego, gliny nie spoczną, dopóki mu nie przykleją morderstwa – Joey o tym wiedział.
Z przerażeniem uświadomił sobie, że popełnił głupstwo, ostrzegając dawnego kompana przed Machadem.
– Nie ma mowy, żeby ten facet pracował na Florydzie dla rodziny Palino – powiedział Joey owi. – Nawet go nie sprawdziłeś, co? Ty tępy bucu, kablujesz gliniarzowi za każdym razem, jak tylko otwierasz gębę.