We wtorek rano Seamus Lambston obudził się po czterech godzinach snu nawiedzanego przez koszmary. Zamknął lokal o drugiej trzydzieści, trochę poczytał gazetę i cicho wśliznął się do łóżka, starając się nie zbudzić Ruth.
Kiedy dziewczynki były małe, mógł spać do późna i przychodzić do baru w południe. Wracał do domu na wczesny obiad z rodziną, a potem zostawał w lokalu do zamknięcia. Ale w ostatnich latach, kiedy obroty nieubłaganie się zmniejszały, a czynsz podwoił się i znowu podwoił, Seamus zwolnił barmanów i kelnerów i ograniczył menu restauracyjne do kanapek. Sam robił zakupy, przychodził do baru o ósmej albo ósmej trzydzieści i zostawał do zamknięcia, przełykając tylko pośpieszny obiad. A jednak wciąż nie mógł wyjść na swoje.
Twarz Ethel prześladowała go we śnie. Jej wytrzeszczone oczy, kiedy się złościła. Szyderczy uśmiech, który starł z jej twarzy.
Kiedy przyjechał do mieszkania byłej żony w czwartek po południu, wyjął fotografię dziewczynek.
– Ethel – prosił – spójrz na nie. Potrzebują pieniędzy, które ci płacę. Zlituj się.
Wzięła zdjęcie i obejrzała je dokładnie.
– One powinny być moje – powiedziała, oddając mu fotkę.
Teraz żołądek kurczył mu się z niepokoju. Termin płacenia alimentów przypadał piątego. Jutro. Czy odważy się nie wypisać czeku?
Była siódma trzydzieści i Ruth już wstała. Seamus słyszał plusk prysznica. Wygramolił się z łóżka i poczłapał do pokoju, który służył mu za domowy gabinet. Pomieszczenie wypełniało ostre światło wczesnego poranka. Usiadł przy biurku z żaluzjowym zamknięciem, które należało do jego rodziny od trzech pokoleń. Ruth nienawidziła tego mebla. Pragnęła zastąpić wszystkie stare, ciężkie sprzęty nowoczesnymi, w jasnych, pastelowych kolorach. „Przez te wszystkie lata nie kupiłam nawet nowego krzesła – lubiła wypominać mężowi. – Zostawiłeś Ethel wszystkie swoje najlepsze meble, kiedy zerwaliście, a ja muszę mieszkać wśród tych gratów od twojej matki. Jedyne nowe meble, które miałam, to były kołyski i łóżka dla dziewczynek, i wcale nie takie, jakie mi się podobały”.
Seamus odłożył na później bolesną decyzję o czeku dla Ethel, żeby wypisać kilka innych. Gaz i elektryczność, czynsz, telefon. Sześć miesięcy wcześniej zrezygnowali z telewizji kablowej. W ten sposób zaoszczędzili dwadzieścia dwa dolary miesięcznie.
Z kuchni dobiegł hałas czajnika stawianego na gazie. Kilka minut później Ruth weszła do gabinetu ze szklanką soku pomarańczowego i filiżanką parującej kawy na małej tacy. Uśmiechała się i przez chwilę przypominała mu tę cichą, ładną kobietę, którą poślubił trzy miesiące po rozwodzie. Żona nie lubiła czułych gestów, ale kiedy postawiła tacę na biurku, pochyliła się i pocałowała go w czubek głowy.
– Dopiero teraz to do mnie dociera, kiedy widzę, jak wypisujesz miesięczne czeki – powiedziała. – Żadnych więcej pieniędzy dla Ethel. O Boże, wreszcie możemy odetchnąć. Uczcijmy to dziś wieczorem. Weź kogoś na zastępstwo. Od miesięcy nie wychodziliśmy na kolację.
Seamus poczuł, że żołądek mu się skręca. Mocny aromat kawy nagle przyprawił go o mdłości.
– Skarbie, mam tylko nadzieję, że ona nie zmieni zdania – bąknął. To znaczy, nie dała mi nic na piśmie. Nie sądzisz, że powinienem wystawić jej czek jak zwykle i zaczekać, aż go odeśle? Naprawdę uważam, że tak będzie najlepiej. Ponieważ wtedy będziemy mieli coś legalnego, to znaczy dowód, że Ethel się zgadza, żebym przestał płacić.
Od piekącego policzka głos uwiązł mu w gardle, a głowa odskoczyła na lewe ramię. Podniósł wzrok i zamrugał, widząc morderczą furię na twarzy żony. Widział taki sam wyraz na innej twarzy kilka dni wcześniej.
Potem gniew Ruth rozpłynął się we łzach, a na policzkach wykwitły jej jaskrawoczerwone plamy.
– Seamus, przepraszam. Po prostu nie wytrzymałam. – Głos jej się załamał. Przygryzła wargę i wyprostowała ramiona. – Ale żadnych czeków więcej. Niech Ethel dotrzyma słowa. Prędzej się zabiję, niż pozwolę, żebyś dalej jej płacił.
6
W środę rano Neeve powiedziała Mylesowi, że martwi się o Ethel Lambston. Ze zmarszczonym czołem, smarując twarożkiem grzankę z bajgla, wypowiedziała na głos myśli, które nie dawały jej spać przez pół nocy.
– Jest dostatecznie roztrzepana, żeby odlecieć bez nowych ubrań, ale umówiła się z bratankiem na piątek.
– A raczej on tak twierdzi – wtrącił Myles.
– Właśnie. Wiem, że w czwartek oddała swój artykuł. W czwartek był mróz, a później zaczął padać śnieg. Piątek był jak środek zimy.
– Zmieniasz się w meteorologa – zauważył ojciec.
– Przestań, Myles. Uważam, że coś się stało. Wszystkie ciepłe płaszcze Ethel wiszą w szafie.
– Słuchaj, ta kobieta będzie żyła wiecznie. Już widzę, jak Bóg i diabeł wciskają ją sobie nawzajem: „Bierz ją, jest twoja”. – Myles uśmiechnął się z własnego dowcipu.
Neeve pokazała mu język, zirytowana, że nie traktował jej obaw poważnie, ale wdzięczna za żartobliwy ton. Przez uchylone kuchenne okno wpadała bryza znad rzeki Hudson, maskująca słonawym posmakiem nieuniknione spaliny tysięcy samochodów, jadących po Henry Hudson Parkway. Śnieg topniał równie szybko, jak się pojawił. W powietrzu czuło się wiosnę i chyba ten fakt podniósł Mylesa na duchu A może było to coś innego?
Neeve wstała, podeszła do kuchenki, sięgnęła po dzbanek z kawą i na nowo napełniła obie filiżanki.
– Jesteś dzisiaj jakiś weselszy – skomentowała. – Czy to znaczy, że przestałeś się przejmować Nickym Sepettim?
– Powiedzmy, że rozmawiałem z Herbem i mam pewność, że nawet kiedy Nicky czyści zęby, jeden z naszych chłopców ogląda mu ubytki.
– Rozumiem. – Neeve znała ojca wystarczająco dobrze, żeby nie pytać więcej. – No, skoro przestałeś trząść się nade mną… – Spojrzała na zegarek. – Muszę lecieć.
Przy drzwiach się zawahała.
– Myles, znam ubrania Ethel jak własne. Zniknęła w czwartek albo w piątek, w trzaskający mróz, bez ciepłego okrycia. Jak to wyjaśnisz?
Ojciec zaczął już czytać „Timesa”. Teraz odłożył gazetę z cierpliwą miną.
– Zagrajmy w udawanie – zaproponował. – Udawajmy, że Ethel zobaczyła na cudzej wystawie płaszcz i zdecydowała, że właśnie takiego potrzebuje.
Ta gra w udawanie zaczęła się, kiedy Neeve miała cztery latka i wypiła zabronioną puszkę coca-coli. Podniosła wzrok od otwartych drzwi lodówki, gdzie z rozkoszą sączyła ostatnie krople, i zobaczyła Mylesa mierzącego ją groźnym wzrokiem. „Mam dobry pomysł, tato – powiedziała spiesznie. – Zagrajmy w udawanie. Udawajmy, że cola to sok jabłkowy”.
Nagle zrobiło jej się głupio.
– Właśnie dlatego ty jesteś gliną, a ja prowadzę sklep z odzieżą mruknęła.
Ale zanim wzięła prysznic i ubrała się w ciepły kakaowobrązowy kaszmirowy żakiet z wyłogami i wywijanymi rękawami oraz miękko przymarszczoną czarną wełnianą spódnicę do pół łydki, odnalazła lukę w rozumowaniu Mylesa. Dawno temu cola nie zmieniła się w sok jabłkowy, a teraz Neeve mogła się założyć o cały swój majątek, że Ethel nie kupiła płaszcza u nikogo innego.
W środę rano Douglas Brown obudził się wcześnie i zaczął dzień od umocnienia swojej dominacji w apartamencie ciotki. Zeszłego wieczora po powrocie z pracy przeżył przyjemną niespodziankę, kiedy zastał mieszkanie wysprzątane na wysoki połysk i nawet uporządkowane, o ile to możliwe przy stosach papierzysk Ethel. Znalazł w zamrażarce kilka gotowych dań, wybrał lasanię i sączył zimne piwo, kiedy włożył ją do kuchenki. Zaniósł tacę do salonu i zasiadł do jedzenia przed nowym, potężnym, czterdziestocalowym telewizorem Ethel.