Teraz, leżąc na łożu z baldachimem w luksusowej jedwabnej pościeli, rozglądał się po sypialni. Jego walizka wciąż stała na szezlongu, garnitury zwisały z oparcia krzesła. Niech to szlag. Nie powinien raczej używać drogocennej szafy ciotki, ale mógł przecież skorzystać z mniejszej.
Ta druga wyraźnie służyła jako graciarnia. Douglas zdołał upchnąć albumy ze zdjęciami, sterty katalogów i stosy czasopism na tyle, żeby wykorzystać wieszaki do powieszenia garniturów.
Nastawił kawę i wziął prysznic, podziwiając lśniące białe kafelki. Perfumy i kremy Ethel stały teraz równiutko na szklanej półeczce na prawo od drzwi. Nawet ręczniki leżały poskładane w Szafce łazienkowej. Zmarszczył brwi, uderzony pewną myślą. Pieniądze. Czy ta Szwedka, która sprzątała u Ethel, znalazła pieniądze?
Doug wyskoczył spod prysznica, wytarł się energicznie, owinął ręcznikiem w pasie i pośpieszył do salonu. Zostawił pojedynczą studolarówkę pod dywanem obok fotela z poręczami. Wciąż tam leżała. Więc albo ta mała Szwedka była uczciwa, albo nie zauważyła banknotu.
Ethel to taka frajerka, stwierdził w duchu. Co miesiąc, kiedy przychodził czek od jej byłego, kazała sobie wypłacać w setkach. „Moja zwariowana forsa”, powiedziała. Właśnie tymi pieniędzmi płaciła, kiedy zabrała Douga na obiad do kosztownej restauracji. „Oni jedzą fasolę, a my opychamy się kawiorem – chichotała. – Czasami przepuszczam wszystko przez miesiąc. Czasami setki się gromadzą. Co jakiś czas robię przegląd i odsyłam resztki mojemu księgowemu na ubrania. Restauracje i stroje. Tyle mi funduje ten głupi palant przez te wszystkie lata”.
Doug śmiał się razem z ciotką i stukał z nią kieliszkiem, kiedy wznosili toast za tego palanta Seamusa. Ale owego wieczoru zorientował się, że Ethel nigdy nie pamięta, ile pieniędzy schowała w mieszkaniu, tak więc nie zauważy kilku brakujących setek na miesiąc, które on sobie przywłaszczał przez ostatnie dwa lata. Kilka razy coś podejrzewała, ale jak tylko podejmowała temat, Doug udawał oburzenie i zawsze się wycofywała.
– Gdybyś tylko zapisywała, na co wydajesz forsę, nie musiałabyś szukać! – krzyczał.
– Przepraszam, Doug – odpowiadała. – Znasz mnie. Coś mnie ugryzie i zaczynam naskakiwać na ludzi.
Odepchnął od siebie wspomnienie ostatniej rozmowy, kiedy kazała mu coś załatwić w piątek i uprzedziła, żeby nie spodziewał się napiwku.
– Posłuchałam twojej rady – oświadczyła – i zapisuję wydatki. Przybiegł tutaj przekonany, że potrafi ją ugłaskać, że gdyby go wyrzuciła, nie miałaby kim pomiatać…
Kiedy kawa się zaparzyła, Doug nalał sobie filiżankę i wrócił do sypialni, by się ubrać. Zawiązując krawat, krytycznie obejrzał własne odbicie w lustrze. Wyglądał dobrze. Masaże twarzy, które zaczął brać za pieniądze podwędzone Ethel, oczyściły mu cerę. Znalazł również przyzwoitego fryzjera. Dwa niedawno kupione garnitury leżały na nim tak, jak ubranie powinno leżeć. Nowa recepcjonistka w Cosmic robiła do niego słodkie oczy. Nie ukrywał przed nią, że przyjął tę nędzną biurową pracę tylko dlatego, że pisze sztukę. Znała nazwisko Ethel. „Ty też jesteś pisarzem”, westchnęła z podziwem. Miał ochotę przyprowadzić tutaj Linde. Ale musiał uważać, przynajmniej na razie…
Przy drugiej filiżance kawy Doug metodycznie przewertował papiery na biurku Ethel. Jeden rozciągliwy tekturowy segregator był oznaczony „ważne”. Przejrzał go i krew odpłynęła mu z twarzy. Ta stara torba Ethel miała akcje największych firm! Była właścicielką nieruchomości na Florydzie! Miała polisę ubezpieczeniową na milion dolarów!
W ostatniej przegródce segregatora znajdowała się kopia jej testamentu. Nie wierzył własnym oczom, kiedy go przeczytał.
Wszystko. Wszystko zostawiła jemu, co do centa. A warta była sporo.
Spóźniał się do pracy, ale to nie miało znaczenia. Rozwiesił ubrania z powrotem na oparciu kanapy, starannie zasłał łóżko, wyniósł popielniczki, ułożył kołdrę, poduszkę i prześcieradła na kanapie jako sugestię, że tam właśnie spał, i napisał liścik:
„Kochana ciociu Ethel. Pewnie znowu wyjechałaś w niespodziewaną podróż. Wiedziałem, że się nie pogniewasz, jeśli przekimam się na kanapie, dopóki nie wykończą mojego nowego mieszkania. Mam nadzieję, że bawisz się dobrze. Twój kochający bratanek, Doug”.
W ten sposób określiłem charakter naszego związku, pomyślał i zasalutował fotografii Ethel, wiszącej na ścianie obok wejściowych drzwi.
O trzeciej w środowe popołudnie Neeve zostawiła wiadomość na sekretarce Tse-tse. Godzinę później aktorka oddzwoniła.
– Neeve, właśnie mieliśmy próbę kostiumową. Moim zdaniem sztuka jest świetna – paplała. – Muszę tylko podać indyka i powiedzieć: „Tak”, ale nigdy nie wiadomo. Joseph Papp może być na widowni.
– Jeszcze zostaniesz gwiazdą – powiedziała Neeve całkiem szczerze. – Dopiero będę się przechwalać: „Znałam ją jeszcze wtedy”. Tse-tse, muszę iść do mieszkania Ethel. Masz jeszcze jej klucz?
– Z nikim się nie kontaktowała? – Głos dziewczyny stracił radosne brzmienie. – Neeve, dzieje się coś dziwnego. Ten jej stuknięty bratanek. Śpi w łóżku Ethel i pali w sypialni. Albo nie spodziewa się jej powrotu, albo wszystko mu jedno, czy go wyrzuci na zbity pysk.
Neeve wstała. Nagle poczuła się uwięziona za biurkiem, a suknie, torebki i biżuteria rozrzucone po gabinecie wydały jej się straszliwie nieważne. Przebrała się w dwuczęściową garsonkę od jednego z najnowszych projektantów. Jasnoszara wełna ze srebrnym pasem opadającym na biodra. Tulipanowa spódnica, ledwie sięgająca kolan. Jedwabny szal w odcieniach brzoskwiniowym, srebrnym i szarym, zamotany luźno na szyi. Dwie klientki zamówiły ten komplet, kiedy ją zobaczyły tak ubraną w dziale sprzedaży.
– Tse-tse – poprosiła – czy mogłabyś znowu przyjść do mieszkania Ethel jutro rano? Jeśli wróciła, to świetnie. Powiesz, że martwiłaś się o nią. Jeśli zastaniesz tylko jej bratanka, czy możesz wyjaśnić, że Ethel zleciła ci jakąś dodatkową robotę, na przykład wysprzątanie szafek kuchennych?
– Jasne – zgodziła się Tse-tse. – Z rozkoszą. Pamiętaj, że to off-off-Broadway. Żadnej kasy, tylko prestiż. Ale muszę cię uprzedzić, że Ethel nie martwi się stanem swoich szafek kuchennych.
– Jeśli wróci i nie zechce ci zapłacić, sama to zrobię – obiecała Neeve. – Zamierzam pójść z tobą. Wiem, że ma terminarz na biurku. Chciałabym się zorientować, jakie miała plany, zanim zniknęła.
Umówiły się na następny ranek o ósmej trzydzieści w westybulu. Nadeszła godzina zamknięcia sklepu i Neeve zamknęła na klucz wejście od Madison. Wróciła do gabinetu, żeby spokojnie popracować za biurkiem, o siódmej zadzwoniła do rezydencji kardynała przy Madison Avenue 1 połączono jaz biskupem Devinem Stantonem.
– Dostałem twoją wiadomość – powiedział. – Z przyjemnością przyjdę na obiad jutro wieczorem, Neeve. Sal też będzie? To dobrze. Trzej muszkieterowie z Bronksu za rzadko się ostatnio spotykają. Nie widziałem Sala od Gwiazdki. Czy przypadkiem znowu się nie ożenił?
Na sam koniec rozmowy biskup przypomniał Neeve, że jego ulubione danie to pasta alpesto.
– Tylko twoja matka robiła to lepiej od ciebie, niech spoczywa w pokoju – powiedział łagodnie.
Devin Stanton zwykle nie wspominał o Renacie w banalnych rozmowach telefonicznych i Neeve nagle nabrała podejrzeń, że rozmawiał z Mylesem o wypuszczeniu Nicky’ego Sepettiego. Odłożył słuchawkę, zanim zdążyła go przycisnąć w tej sprawie. Dostaniesz swoje pesto, wujku Dev, pomyślała, ale dostaniesz również porządną burę. Nie mogę pozwolić, żeby ojciec trząsł się nade mną do końca życia.
Tuż przed wyjściem zadzwoniła do mieszkania Sala. Jak zwykle tryskał dobrym humorem.
– Skąd, wcale nie zapomniałem o jutrzejszym wieczorze. Co przygotujesz? Przyniosę wino. Twojemu ojcu tylko się zdaje, że zna się na winie.