Śmiejąc się razem z nim, Neeve odłożyła słuchawkę. Pogasiła światła i wyszła ze sklepu. Kapryśna kwietniowa pogoda znowu przyniosła ochłodzenie, ale Neeve czuła nieprzepartą potrzebę długiego spaceru. Ze względu na Mylesa nie biegała prawie od tygodnia i całe ciało miała sztywne.
Przeszła szybko z Madison na Piątą Aleję i postanowiła pójść skrótem przez park przy Siedemdziesiątej Dziewiątej. Zawsze starała się unikać miejsca na tyłach muzeum, gdzie znaleziono ciało Renaty.
Madison Avenue wciąż była zatłoczona przechodniami i samochodami. Na Piątej taksówki, limuzyny i lśniące prywatne auta przemykały obok ze świstem, ale po zachodniej stronie ulicy, graniczącej z parkiem, prawie nie było już ludzi. Neeve postanowiła wziąć byka za rogi i nieustraszenie ruszyła w stronę Siedemdziesiątej Dziewiątej.
Właśnie skręcała do parku, kiedy obok niej zahamował policyjny samochód.
– Panna Kearny. – Uśmiechnięty sierżant opuścił szybę w oknie. Jak tam komisarz?
Neeve rozpoznała sierżanta. Kiedyś był kierowcą Mylesa. Podeszła, żeby z nim porozmawiać.
Kilka kroków za nią Denny zatrzymał się gwałtownie. Ubrany był w długi, bezkształtny płaszcz z postawionym kołnierzem i wełnianą czapkę. Twarz miał prawie całkiem zakrytą. A jednak czuł przewiercające go na wylot oczy gliniarza z wozu patrolowego. Gliny mają dobrą pamięć do twarzy, wystarczy im nawet kawałek profilu, żeby rozpoznać człowieka, Denny o tym wiedział. Ruszył dalej, ignorując Neeve i nie zwracając uwagi na gliny, ale wciąż czuł na sobie ich wzrok. Zobaczył tuż obok przystanek autobusowy. Kiedy autobus podjechał, Adler wmieszał się w tłumek czekających pasażerów i wsiadł. Płacąc za bilet, czuł krople potu na czole. Jeszcze sekunda i ten gliniarz mógł go rozpoznać.
Nadąsany Denny zajął miejsce. Ta robota była warta więcej, niż mu płacili. Kiedy Neeve Kearny pójdzie do piachu, czterdzieści tysięcy nowojorskich gliniarzy wyruszy na polowanie.
Wchodząc do parku, Neeve zastanawiała się, czy spotkała sierżanta Collinsa wyłącznie przez przypadek. A może, rozmyślała, idąc szybko ścieżką, Myles namówił najlepszego nowojorskiego glinę, żeby odgrywał rolę anioła stróża?
Widziała sporo biegaczy, niewielu rowerzystów, kilku przechodniów i tragicznie wielu bezdomnych leżących pod warstwami gazet lub wystrzępionych koców. Mogą tu umrzeć i nikt nie zauważy, myślała Neeve, kiedy jej miękkie włoskie buty bezgłośnie poruszały się po ścieżce. Ku swojej irytacji przyłapała się na tym, że wciąż zerka przez ramię. Jako nastolatka poszła do biblioteki i znalazła w brukowej prasie zdjęcia ciała matki. Teraz, coraz bardziej przyśpieszając kroku, doznała upiornego wrażenia, że znowu ogląda tamte fotografie. Ale tym razem widziała własną twarz, nie Renaty, na pierwszej stronie „Daily News” pod wielkim nagłówkiem: ZAMORDOWANA.
Kitty Conway zapisała się do szkółki jeździeckiej w Morrison State Park tylko z jednego powodu. Musiała jakoś wypełnić sobie czas. Była ładną kobietą w wieku pięćdziesięciu ośmiu lat, z rudoblond włosami i szarymi oczami, podkreślonymi przez otaczające je cienkie zmarszczki. Niegdyś w tych oczach wiecznie tańczył radosny, przekorny błysk. Przekroczywszy pięćdziesiątkę, Kitty zapytała Michaela:
– Dlaczego wciąż czuję się jak dwudziestolatka?
– Bo masz dwadzieścia lat – odpowiedział.
Michael nie żył prawie od trzech lat. Ostrożnie windując się na grzbiet kasztanowej klaczy, Kitty rozpamiętywała wszystkie swoje zajęcia przez te trzy lata. Była teraz licencjonowaną agentką nieruchomości – i to cholernie dobrą agentką. Przebudowała dom w Ridgewood w New Jersey, który kupili z Michaelem zaledwie rok przed jego śmiercią. Aktywnie uczestniczyła w zwalczaniu analfabetyzmu. Jeden dzień w tygodniu poświęcała na ochotniczą pracę w muzeum. Odbyła dwie podróże do Japonii, gdzie stacjonował Mikę junior, jej jedyny syn, zawodowy oficer, i spędziła cudowne chwile ze swoją półjapońską wnuczką. Rozpoczęła również z entuzjazmem lekcje gry na fortepianie. Dwa razy w tygodniu odwoziła niesprawnych pacjentów do lekarza, zaś najnowszą jej pasją była jazda konna. Bez względu jednak na to, co robiła, bez względu na to, ilu nowych przyjaciół znalazła, zawsze prześladowało ją poczucie samotności. Nawet teraz, kiedy dzielnie dotrzymywała kroku innym uczniom jadącym za instruktorem, czerwonawa aureola wokół drzew, będąca świetlistą zapowiedzią wiosny, napawała ją jedynie głębokim smutkiem.
– Och, Michael – szepnęła – wcale nie jest mi łatwiej. Chociaż naprawdę się staram.
– Jak ci idzie, Kitty? – zawołał instruktor.
– Dobrze! – odkrzyknęła.
– Jeśli nie chcesz spaść, ściągnij wodze. Pokaż jej, kto tu rządzi. I pięty niżej.
– Dobra.
Idź do diabła, pomyślała Kitty. Ta cholerna szkapa jest najgorsza z całej stajni. Miałam dostać Charleya, ale oczywiście przydzieliłeś go tej nowej seksownej dziewczynie.
Szlak wznosił się stromo i klacz przystawała przy każdej kępce zieleni obok drogi. Pozostali uczniowie mijali Kitty jeden po drugim. Nie chciała odłączyć się od grupy.
– No rusz się, cholero! – mruknęła i kopnęła piętami w boki konia.
Nagłym ruchem klacz odrzuciła głowę do tyłu, a potem stanęła dęba. Zaskoczona Kitty szarpnęła za wodze, kiedy wierzchowiec skręcił w boczną ścieżkę. Gorączkowo usiłowała pamiętać, żeby nie pochylać się do przodu. Siedź prosto, kiedy masz kłopoty! Wyczuwała luźne kamienie ślizgające się pod kopytami. Nierówny cwał przeszedł w galop, w dół zbocza, po niepewnym gruncie. Dobry Boże, jeśli koń upadnie, zmiażdży ją! Próbowała wysunąć buty ze strzemion i przytrzymywać się tylko noskami, żeby wierzchowiec nie powlókł jej za sobą, gdyby spadła.
Za sobą słyszała krzyki instruktora: „Nie ściągaj wodzy!”. Klacz potknęła się, kiedy umknął jej spod tylnej nogi kamień. Przechyliła się do przodu, ale odzyskała równowagę. Kawałek czarnego plastiku wzleciał w powietrze i drasnął policzek Kitty. Spojrzała w dół i przez mgnienie wydawało się jej, że widzi rękę wystającą z jaskrawoniebieskiego mankietu.
Koń dotarł do dna skalnej rozpadliny i gryząc wędzidło, pogalopował po płaskim terenie w stronę stajni. Kitty zdołała się utrzymać niemal do ostatniej chwili i wyleciała z siodła, kiedy zwierzę zahamowało ostro obok koryta z wodą. Każda kość w jej ciele jęknęła przy uderzeniu o ziemię. Podniosła się jakoś, potrząsnęła rękami i nogami, pokręciła głową na boki. Dzięki Bogu, niczego sobie nie złamała ani nie zwichnęła.
Instruktor nadjechał galopem.
– Mówiłem ci, że musisz nad nią panować. Ty jesteś szefem. Nic ci nie jest?
– Nigdy nie czułam się lepiej – odparła Kitty i ruszyła do samochodu. – Zobaczymy się w następnym tysiącleciu!
Pół godziny później, odpoczywając w parującej, spienionej wannie jacuzzi, Kitty zaczęła się śmiać. Więc nie zostanę mistrzem rodeo, pomyślała. To tyle na temat królewskiego sportu. Odtąd po prostu będzie uprawiała jogging jak rozsądna istota ludzka. Odtworzyła w pamięci okropne przeżycie. Pewnie trwało najwyżej dwie minuty, pomyślała. Najgorzej było, kiedy ta wstrętna klacz się poślizgnęła… Powróciło wspomnienie kawałka plastiku przelatującego obok jej twarzy. A potem widok dłoni wystającej z błękitnego rękawa. Niedorzeczne. Ale przecież to widziała, prawda?
Zamknęła oczy, rozkoszując się kojącą, wirującą wodą i zapachem olejków kąpielowych.
Zapomnij o tym, powiedziała sobie.
Ze względu na ostry wieczorny chłód w mieszkaniu nadal działało ogrzewanie. Pomimo to Seamus czuł się przemarznięty do szpiku kości. Przesunąwszy kilkakrotnie po talerzu hamburgera i frytki, przestał udawać apetyt. Zdawał sobie sprawę, że Ruth przewierca go na wylot spojrzeniem.