Istniała tylko jedna odpowiedź. Ethel wyjawiła mu, że oskubała Seamusa do czysta przy rozwodzie. Oprócz alimentów otrzymała słone odszkodowanie i pewnie była dostatecznie bystra, żeby je zainwestować. No i ta książka, którą napisała pięć czy sześć lat temu, dobrze się sprzedawała. Ciotka, pomimo wszelkich pozorów roztrzepania, zawsze była bardzo sprytna. Właśnie ta myśl sprawiała, że Dougowi cierpła skóra. Ethel wiedziała, że podbierał jej pieniądze. Komu jeszcze o tym powiedziała?
Borykał się z owym problemem do południa, zanim podjął decyzję. Na rachunku czekowym miał akurat taką nadwyżkę, żeby podjąć czterysta dolarów. Niecierpliwie czekał w nieuniknionej kolejce w banku i zażądał wypłaty w studolarowych banknotach. Schowa je w różnych kryjówkach Ethel, w tych, których rzadziej używała. Tym sposobem, jeśli ktoś przeszuka mieszkanie, pieniądze będą na miejscu. Nieco uspokojony, zatrzymał się na hot doga przy ulicznym straganie i wrócił do pracy.
O szóstej trzydzieści, kiedy Doug skręcał z Broadwayu w Osiemdziesiątą Drugą, zobaczył Seamusa zbiegającego ze schodów przed domem ciotki. O mało nie roześmiał się głośno. Oczywiście! Dzisiaj był piąty i ten dupek przyleciał tutaj dokładnie o czasie z czekiem na alimenty. Wyglądał jak ostatni nędzarz w obszarganym płaszczu. Doug z żalem uzmysłowił sobie, że przez jakiś czas on sam też nie będzie mógł kupować sobie nowych ubrań. Odtąd musi być bardzo, bardzo ostrożny.
Wyjmował pocztę codziennie, posługując się kluczem, który Ethel trzymała w szkatułce na biurku. Wciśnięta do skrzynki koperta od Seamusa wciąż trochę wystawała. Poza nią przyszły same śmiecie. Rachunki Ethel wysyłano prosto do jej księgowego. Przejrzał koperty i rzucił je na biurko. Wszystkie oprócz tej bez znaczka, okupu od Seamusa. Ten głupiec nie zakleił jej porządnie i w środku widać było list oraz wyraźny zarys czeku.
Łatwo mógł ją otworzyć, a potem znowu zakleić. Zwlekał przez chwilę, dotykając skrzydełka, a potem otworzył kopertę, uważając, żeby nie rozedrzeć papieru. Czek wypadł. Rany, chciałby zrobić analizę grafologiczną tego pisma. W pochyłych bazgrołach Seamusa stres był widoczny jak znaki drogowe.
Doug odłożył czek, otworzył list, przeczytał, przeczytał powtórnie i szczęka mu opadła ze zdziwienia. Co do diabła… Starannie włożył czek i list z powrotem do koperty, polizał klej i mocno przycisnął brzeg skrzydełka. Obraz tamtego mężczyzny z rękami wciśniętymi w kieszenie, niemal biegiem przecinającego ulicę, tkwił w umyśle Douga jak stop-klatka. Seamus coś kombinował. Dlaczego napisał, że Ethel zgodziła się nie brać alimentów, a potem dołączył czek?
Liczysz, że ona ci daruje? Akurat! – pomyślał Doug. Przeszedł go zimny dreszcz. Czyżby list adresowany był do niego, nie do Ethel?
Po powrocie do domu Neeve odkryła z przyjemnością, że ojciec zrobił wielkie zakupy żywnościowe.
– Nawet poszedłeś do Zabara! – zawołała uszczęśliwiona. – Już sobie wyliczałam, jak wcześnie powinnam jutro wyjść z pracy. Teraz mogę zacząć działać już dzisiaj wieczorem.
Uprzedziła Mylesa, że zostanie po zamknięciu sklepu i zajmie się papierkową robotą. W duchu odmówiła dziękczynną modlitwę, że nie zapytał jej, jak dotarła do domu.
Upiekł mały udziec jagnięcy, ugotował na parze świeżą fasolkę szparagową i zrobił sałatkę z pomidorów i cebuli z sosem winegret. Nakrył przy małym stoliku w gabinecie i otworzył już butelkę burgunda. Neeve pośpiesznie przebrała się w sweter i spodnie, po czym z westchnieniem ulgi opadła na fotel i sięgnęła po wino.
– To bardzo uprzejmie z pana strony, komisarzu – powiedziała.
– No, skoro jutro masz nakarmić trzech podstarzałych muszkieterów z Bronksu, pomyślałem, że zasługujesz na rewanż. – Zaczął kroić pieczeń.
Neeve obserwowała ojca w milczeniu. Cera mu się poprawiła, a oczy nie miały już tego ciężkiego, chorego wyrazu.
– Nie znoszę prawić ci komplementów, ale muszę przyznać, że wyglądasz cholernie zdrowo – powiedziała.
– Czuję się dobrze. – Myles ułożył idealnie odkrojone plastry jagnięciny na talerzu córki. – Mam nadzieję, że nie dodałem za dużo czosnku.
Neeve spróbowała pierwszy kęs.
– Świetne. Na pewno czujesz się lepiej, skoro tak dobrze gotujesz. Myles łyknął burgunda.
– Dobre wino, skoro sam tak mówię. – Oczy mu się zamgliły. „Jakaś depresja – powiedział jej wtedy lekarz. – Atak serca, odejście na emeryturę, operacja…” „I ciągle martwi się o mnie” – wtrąciła Neeve. „Ciągle martwi się o panią, bo nie może sobie wybaczyć, że nie martwił się o pani matkę”. „Co mam zrobić, żeby przestał?” „Zatrzymać Nicky’ego Sepettiego w więzieniu. Jeśli to niemożliwe, na wiosnę proszę namówić ojca, żeby znalazł sobie jakieś zajęcie. Na razie jest rozdarty wewnętrznie. Zginąłby bez pani, ale nienawidzi samego siebie za to uczuciowe uzależnienie. To dumny człowiek. I jeszcze jedno. Proszę przestać mu matkować”. Ta rozmowa odbyła się przed sześcioma miesiącami. Teraz nadeszła wiosna. Neeve bardzo się starała traktować ojca jak dawniej. Prowadzili płomienne dyskusje na każdy temat, od pożyczki Sala na założenie sklepu począwszy – do polityki na wszelkich poziomach.
– Jesteś pierwszą Kearny od dziewięćdziesięciu lat, która głosuje na republikanów! – wybuchnął kiedyś Myles.
– To nie to samo co utrata wiary.
I właśnie teraz, kiedy już był na dobrej drodze do wyzdrowienia, zaczął się denerwować Nickym Sepettim, co mogło trwać wiecznie, pomyślała Neeve.
Nieświadomie potrząsając głową, rozejrzała się i jak zawsze zauważyła w myślach, że gabinet jest jej ulubionym pokojem w całym domu. Wytarty wschodni dywan w różnych odcieniach czerwieni i błękitu; ładna, wygodna skórzana kanapa i dobrane do niej fotele. Fotografie na ścianach: Myles odbierający niezliczone medale i odznaczenia, Myles z burmistrzem, gubernatorem, republikańskim (!) prezydentem. Okna wychodzące na rzekę. Podwiązane wiktoriańskie zasłony, zawieszone jeszcze przez Renatę, w głębokim ciepłym kolorze niebieskim i purpurowym, delikatne prążki błyszczące w świetle kryształowych kinkietów na ścianach. Pomiędzy kinkietami wisiały zdjęcia matki. Pierwsze zrobił jej ojciec, kiedy miała dziesięć lat i właśnie uratowała Mylesa, a teraz patrzyła na niego z uwielbieniem, kiedy leżał oparty na poduszkach. Renata z maleńką Neeve, a potem Neeve jako małą dziewczynką. Renata, Neeve i Myles nurkujący z akwalungiem na Maui. Rok później matka zginęła.
Myles zapytał o menu na jutrzejszy obiad.
– Nie wiedziałem, co zaplanowałaś, więc kupiłem wszystko – oznajmił.
– Sal mi powiedział, że nie zamierza przestrzegać twojej diety. Biskup chcepesto.
Ojciec jęknął.
– Pamiętam czasy, kiedy Sal uważał metrową kanapkę za wyszukany przysmak, a matka Devina posyłała go do delikatesów po dziesięciocentowe zapiekanki rybne i puszkę spaghetti Heinza.
Neeve wypiła kawę w kuchni, gdzie zaczęła przygotowania do jutrzejszego obiadu. Książki kucharskie Renaty stały na półce nad zlewozmywakiem. Sięgnęła po ulubioną, starą rodzinną pamiątkę z przepisami z północnych Włoch.
Po śmierci Renaty Myles posyłał Neeve do prywatnej nauczycielki, żeby ćwiczyła włoską konwersację. Dorastając, co roku spędzała miesiąc letnich wakacji w Wenecji z dziadkami, a pierwszy rok studiów odbyła w Perugii. Przez lata omijała z daleka książki kucharskie, żeby nie oglądać notatek sporządzonych śmiałym, zamaszystym pismem matki: „Więcej pieprzu. Piec tylko dwadzieścia minut. Nie wylewać oliwy”. Słyszała, jak Renata nuci przy gotowaniu, a pozwalając córce zamieszać albo odmierzyć porcje, wybucha: „Cara, to jest albo błąd drukarski, albo kucharz był pijany. Kto dodaje tyle oliwy do sosu? Lepiej wypić całe Morze Martwe!”.