– Nigdy – odrzekła stanowczo.
Neeve podeszła do szafy i otworzyła drzwi. Wieszak za wieszakiem przeglądała garderobę Ethel, żeby sprawdzić, czy nie przeoczyła któregoś płaszcza. Ale wszystkie były na miejscu: sobole, kuny, kaszmir, biały płaszcz, burberry, skóra, peleryna. Na widok zdumionej miny Tse-tse wyjaśniła, czego szuka.
Dziewczyna potwierdziła jej wątpliwości.
– Ethel zawsze mi mówiła, że przestała kupować przypadkowo, odkąd zaczęłaś ją ubierać. Masz rację. Ona nie ma innego płaszcza.
Neeve zamknęła drzwi szafy.
– Nie lubię wtykać nosa w cudze sprawy, ale muszę. Ethel zawsze nosi kalendarzyk w torebce, na pewno jednak ma też duży terminarz.
– Owszem, ma – potwierdziła Tse-tse. – Na biurku.
Terminarz leżał obok stosu poczty. Neeve otworzyła go. Na każdy dzień miesiąca przypadała duża kartka formatu A-4, włącznie z grudniem ubiegłego roku. Neeve przewertowała strony i znalazła 31 marca. Śmiałymi bazgrołami Ethel zapisała: „Kazać Dougowi odebrać ubrania w Salonie Neeve”. Zakreśliła okienko o godzinie trzeciej i obok dodała: „Doug u mnie”.
Tse-tse zaglądała Neeve przez ramię.
– Więc nie kłamał w tej sprawie – stwierdziła.
Poranne słońce jasno oświetliło pokój. Nagle skryło się za chmurą. Aktorka zadrżała.
– Słowo daję, Neeve, zaczynam się tutaj bać.
Neeve w milczeniu przekartkowała kwiecień. Tu i tam natrafiała na umówione spotkania, przyjęcia koktajlowe, lunche. Wszystkie stronice zostały przekreślone grubą linią. Pod datą pierwszego kwietnia Ethel wpisała: „Badania / pisanie książki”.
– Skreśliła wszystko. Zamierzała wyjechać albo przynajmniej zaszyć się gdzieś i pisać – mruknęła Neeve.
– Więc może wyjechała dzień wcześniej? – zasugerowała Tse-tse.
– Możliwe.
Neeve zaczęła przewracać stronice do tyłu. Ostatni tydzień marca szczelnie wypełniały nazwiska wybitnych projektantów mody: Nina Cochran, Gordon Steuber, Victor Costa, Ronald Altern, Regina Mavis, Anthony della Salva, Kara Potter.
– Nie mogła spotkać się z nimi wszystkimi stwierdziła Neeve. – Myślę, że autoryzowała ich wypowiedzi przez telefon, zanim oddała artykuł. – Wskazała notatkę z czwartku, 30 marca: „Termin oddania artykułu do «Contemporary Woman»„.
Szybko przejrzała pierwsze trzy miesiące roku i zauważyła, że obok terminów spotkań Ethel wpisywała koszt taksówek i napiwków, uwagi na temat lunchów, obiadów i rozmów: „Dobry wywiad, ale on się złości, jeśli każesz mu czekać… Carlos, nowy kierownik sali w Le Cygne… Nie korzystać z Valet Limo – samochód śmierdział jak fabryka serów…”.
Notatki były niechlujnie nabazgrane, liczby często przekreślone i poprawione. Poza tym Ethel miała zwyczaj machinalnie rysować, myśląc o czymś innym. Trójkąty, serca, zawijasy i inne gryzmoły pokrywały każdy centymetr kwadratowy dostępnej powierzchni.
Pod wpływem impulsu Neeve zajrzała na stronę 22 grudnia, daty przyjęcia gwiazdkowego u niej i Mylesa. Ethel widocznie potraktowała to jako ważne wydarzenie. Adres Schwab House i nazwisko Neeve zapisała drukowanymi literami i podkreśliła. Zakrętasy i zawijasy otaczały komentarz: „Ojciec Neeve, samotny i interesujący”. Na marginesie narysowała niezdarną imitację szkicu z książki kucharskiej Renaty.
– Myles dostałby wrzodów, gdyby to zobaczył – skomentowała Neeve. – Musiałam jej powiedzieć, że wciąż jest zbyt chory, żeby prowadzić życie towarzyskie. Chciała go zaprosić na uroczysty obiad w Nowy Rok. Mało się nie udławił.
Wróciła do ostatniego tygodnia marca i zaczęła przepisywać nazwiska zanotowane przez Ethel.
– Przynajmniej mamy od czego zacząć – stwierdziła.
Dwa nazwiska zwróciły jej uwagę. Toni Mendell, redaktor naczelna „Contemporary Woman”. Przyjęcie koktajlowe nie było najlepszym miejscem, żeby ją zapytać, czy nie przypomina sobie jakiejś uwagi Ethel o ewentualnym wycofaniu się z książki. Drugie nazwisko to Jack Campbell. Najwyraźniej umowa na książkę była dla Ethel bardzo ważna. Może powiedziała wydawcy więcej o swoich planach, niż sam zdawał sobie sprawę.
Neeve zatrzasnęła swój notes i zapięła teczkę.
– Lepiej stąd znikam.
Zawiązała na szyi czerwono-niebieski szal. Jej płaszcz miał wysoki kołnierz, a masa czarnych włosów była upięta w kok z tyłu głowy.
– Wyglądasz świetnie – zauważyła Tse-tse. – Dzisiaj rano w windzie słyszałam, jak facet z jedenaście C pytał, kim jesteś.
Neeve naciągnęła rękawiczki.
– Typ księcia z bajki, mam nadzieję. Aktorka zachichotała.
– Gdzieś pomiędzy czterdziestką a grobem. Fatalna peruka. Wygląda jak czarne pióra na polu bawełny.
– Jest twój. Okay, jeśli Ethel się objawi albo jej kochający bratanek wróci wcześniej do domu, wiesz, co mówić. Posprzątaj trochę w kuchennych szafkach, umyj szklanki na górnych półkach. Udawaj, że ciężko pracujesz, ale miej oczy otwarte. – Zerknęła na stos poczty. – Przejrzyj to. Może Ethel dostała list i dlatego zmieniła zdanie. Boże, czuję się jak podglądaczka, ale musimy to zrobić. Obie wiemy, że dzieje się coś dziwnego, ale nie możemy tutaj ciągle przychodzić. – Neeve ruszyła do drzwi, rozglądając się uważnie. – Dzięki tobie mieszkanie wygląda jako tako stwierdziła. – W pewien sposób przypomina mija samą. Zwykle widać tutaj przede wszystkim powierzchowny bałagan, który każdego odrzuca. Ethel zawsze zachowuje się tak nieobliczalnie, że zapominasz, jaka bystra z niej kobieta.
Ścianę obok drzwi pokrywały tysiące prasowych fotografii pisarki. Neeve zatrzymała się z ręką na klamce i obejrzała zdjęcia. Na prawie wszystkich Ethel wyglądała tak, jakby sfotografowano ją w połowie zdania. Usta miała lekko rozchylone, mięśnie twarzy wyraźnie napięte, oczy błyszczały energią.
Jedno zdjęcie przyciągnęło wzrok Neeve. Spokojny wyraz twarzy, milczące usta, smutek w oczach. Co wyznała jej kiedyś Ethel? „Urodziłam się w dniu Świętego Walentego. Łatwo zapamiętać, co? Ale wiesz, ile lat upłynęło, odkąd ktoś przysłał mi kartkę albo chociaż zadzwonił? W końcu sama składam sobie życzenia”.
W dzień Świętego Walentego Neeve zamierzała wysłać Ethel kwiaty i zaprosić ją na lunch, ale w tamtym tygodniu wyjechała na narty do Vail. Przepraszam, Ethel, pomyślała. Naprawdę mi przykro.
Wydawało jej się, że smutne oczy ze zdjęcia nie chcą przebaczyć.
Po operacji Myles nabrał zwyczaju długich popołudniowych spacerów. Neeve nie wiedziała, że przez ostatnie cztery miesiące chodził również do psychiatry na Wschodnią Siedemdziesiątą Piątą. „Cierpisz na depresję, powiedział mu bez ogródek kardiolog. Większość ludzi przechodzi załamanie po takiej operacji. To się wiąże z charakterem zabiegu, chodzi przecież o serce. Ale podejrzewam, że twoja depresja ma inne korzenie”. Na siłę wysłał swego pacjenta na pierwszą wizytę do doktora Adama Feltona.
Myles chodził tam w czwartki o drugiej. Nie znosił kłaść się na kanapie i zamiast tego siadał w głębokim skórzanym fotelu. Adam Felton nie był stereotypowym psychiatrą, jakiego spodziewał się Myles. Przekroczył czterdziestkę, włosy miał obcięte najeża, okulary nałożone pod dziwnie zawadiackim kątem i szczupłe, żylaste ciało. Po trzeciej czy czwartej wizycie zdobył zaufanie pacjenta. Myles nie miał już uczucia, że obnaża duszę przed obcym. Zamiast tego, rozmawiając z Feltonem, czuł się jak dawniej w pokoju odpraw na posterunku, kiedy wyjaśniał swoim ludziom szczegóły śledztwa.
Zabawne, pomyślał teraz, obserwując, jak lekarz obraca ołówek w palcach, nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby pogadać z Devem. Ale ta sprawa nie nadawała się do spowiedzi.
– Myślałem, że czubkologi nie mają nerwowych odruchów – zauważył zgryźliwie.