Выбрать главу

Adam Felton roześmiał się i jeszcze raz zręcznie zakręcił ołówkiem.

– Mam prawo do nerwowych odruchów, bo rzucam palenie. Jakoś ci dzisiaj wesoło – dodał zdawkowym tonem, jak do znajomego na przyjęciu.

Myles opowiedział mu o śmierci Nicky’ego Sepettiego i na dociekliwe pytania lekarza odparł gwałtownie:

– Już to przerabialiśmy! Przez siedemnaście lat dręczył mnie strach, że coś się stanie Neeve, gdy tylko Sepetti wyjdzie z więzienia. Zawiodłem Renatę. Ile razy mam ci to powtarzać, do cholery? Nie potraktowałem poważnie groźby Nicky’ego. To zimnokrwisty zabójca. Nie minęły trzy dni od jego wyjścia na wolność, kiedy zastrzelono naszego chłopaka. Pewnie Nicky go odkrył. Zawsze mówił, że potrafi wyniuchać gliniarza.

– A teraz uważasz, że twoja córka jest bezpieczna?

– Wiem, że jest bezpieczna. Nasz człowiek zdążył przekazać, że nie ma na nią kontraktu. Musieli o tym rozmawiać. Wiem, że reszta nie będzie próbowała. I tak zamierzali wykopać Nicky’ego. Z radością zapakują go do drewnianej skrzynki.

Adam Felton znowu zaczął obracać ołówek, zawahał się i zdecydowanie wrzucił go do kosza na śmieci.

– Mówisz, że śmierć Sepettiego uwolniła cię od strachu, który odczuwałeś przez siedemnaście lat. Co to dla ciebie znaczy? Jak zmieni się twoje życie?

Czterdzieści minut później, kiedy Myles wyszedł z gabinetu i podjął spacer, poruszał się żwawym krokiem, niemal tak energicznie jak dawniej. Wiedział, że pod względem fizycznym prawie całkowicie odzyskał zdrowie. Teraz, kiedy nie musiał martwić się o Neeve, postanowił wrócić do pracy. Nie mówił Neeve, że dowiadywał się o możliwość kierowania Prezydencką Agencją do Zwalczania Narkotyków w Waszyngtonie. Musiałby spędzać tam dużo czasu, wynająć mieszkanie. Ale samodzielność dobrze zrobi Neeve. Córka przestanie spędzać tyle czasu w domu i zacznie się spotykać z młodymi ludźmi. Zanim zachorował, spędzała letnie weekendy w Hamptons i znacznie częściej jeździła na nartach w Vail. W zeszłym roku musiał ją wysłać przemocą chociaż na kilka dni. Chciał, żeby wyszła za mąż. On nie będzie żył wiecznie. Teraz, dzięki tak dobrze wyliczonemu w czasie zawałowi Nicky’ego, mógł spokojnie jechać do Waszyngtonu.

Myles dobrze pamiętał straszliwy ból, kiedy sam miał poważny atak serca. Zupełnie jakby walec drogowy z kolcami przetoczył się po jego klatce piersiowej. Mam nadzieję, że czułeś to samo przed śmiercią, kolego, pomyślał. Potem nagle zobaczył twarz matki, mierzącej go surowym wzrokiem. „Kto innym źle życzy, tego los pokarze. Zło rodzi się ze zła”, mówiła.

Przeszedł na drugą stronę York Avenue i minął restaurację Bella Vita. Ulotny rozkoszny zapach włoskich potraw podrażnił mu nozdrza i przypomniał o obiedzie, który Neeve przygotowała na dzisiejszy wieczór. Dobrze będzie znowu spotkać się z Devem i Salem. Boże, ileż to czasu minęło, odkąd dorastali na Tenbroeck Avenue. Ale wtedy wszyscy pyskowali na Bronx! Wspaniale się tam mieszkało. Tylko siedem domów na całej przecznicy, zagajniki pełne brzóz i dębów. Budowali tam domki na drzewach. Ogród warzywny rodziców Sala, gdzie teraz przebiega przemysłowa Williamsbridge Road. Pola, gdzie z Salem i Devinem chodzili na sanki – teraz stoi tam Einstein Medical Cen ter… Ale zostało jeszcze sporo dobrych terenów mieszkalnych.

Na Park Avenue Myles ominął kupkę topniejącego śniegu. Przypomniał sobie, jak kiedyś Sal stracił kontrolę nad sankami i przejechał po ramieniu Mylesa, łamiąc je w trzech miejscach. Przyjaciel zaczął płakać: „Ojciec mnie zabije!”, i Dev natychmiast wziął winę na siebie. Jego ojciec przyszedł z przeprosinami: „Chłopak nie chciał zrobić nic złego, ale straszna z niego niezdara”. Devin Stanton. Jego ekscelencja biskup. Krążyły plotki, że Watykan ma oko na Deva w związku z utworzeniem następnej archidiecezji, co mogło oznaczać kapelusz kardynalski.

Myles dotarł do Piątej Alei i spojrzał w prawo. Zobaczył dach masywnej białej budowli Metropolitan Museum of Art. Zawsze chciał lepiej obejrzeć świątynię Dendur. Pod wpływem impulsu przeszedł sześć przecznic i spędził następną godzinę, podziwiając wspaniałe pamiątki po zamierzchłej cywilizacji.

Dopiero kiedy spojrzał na zegarek i stwierdził, że najwyższy czas wracać do domu i otworzyć barek, uświadomił sobie, iż tak naprawdę poszedł do muzeum, by odwiedzić miejsce śmierci Renaty. Daj spokój, skarcił się ostro. Ale kiedy opuścił muzeum, nogi same zaniosły go wokół budynku na miejsce, gdzie wtedy znaleziono jej ciało. Odbywał tę pielgrzymkę co cztery czy pięć miesięcy.

Czerwonawa mgiełka wokół drzew w Central Parku zapowiadała rychłe nadejście wiosny. W parku było sporo ludzi: biegacze; niańki popychające wózki dziecięce; młode matki z energicznymi trzylatkami; bezdomni, żałosne ludzkie wraki skulone na ławkach. Ciągły strumień ruchu. Dorożki ciągnięte przez dobrze utrzymane konie.

Myles zatrzymał się na polance, gdzie znaleziono Renatę. Dziwne, pomyślał, choć została pochowana na cmentarzu Brama Niebios, ale dla mnie spoczywa ona właśnie tutaj. Stał z pochyloną głową, z rękami w kieszeniach zamszowej kurtki. Gdyby wtedy był taki dzień jak dzisiaj, po parku spacerowałoby dużo ludzi. Ktoś mógłby zobaczyć, co się dzieje. Fragment wiersza Tennysona przemknął mu przez myśclass="underline" „Drogi jak pocałunki po śmierci pamiętane / Jak pierwsza wielka miłość, żalem opętany / O śmierci za żywota, o dni, które odeszły!”.

Lecz dzisiaj pierwszy raz w tym miejscu Myles poczuł się niemal uzdrowiony.

– Nie ja to sprawiłem, ale przynajmniej nasza córeczka jest bezpieczna, carissima mia – szepnął. – I mam nadzieję, że kiedy Nicky Sepetti stanie przed najwyższym sędzią, ty tam będziesz i pokażesz mu drogę do piekła.

Odwrócił się i energicznym krokiem ruszył przez park. Ostatnie słowa doktora Feltona brzmiały mu w uszach: „No więc dobrze. Nie musisz już się martwić Nickym Sepettim. Siedemnaście lat temu przeżyłeś straszną tragedię. Rzecz w tym, czy wreszcie gotów jesteś żyć dalej?”.

Myles ponownie wyszeptał odpowiedź, którą zdecydowanie rzucił Adamowi w twarz:

– Tak.

Kiedy Neeve dotarła do sklepu po wizycie w mieszkaniu Ethel, większość personelu już była na miejscu. Oprócz Eugenii, swojej asystentki, zatrudniała siedem sprzedawczyń na stałe i trzy szwaczki.

Eugenia ubierała manekiny w sali wystawowej.

– Cieszę się, że znowu wróciły kostiumy – oznajmiła, zręcznie poprawiając żakiet cynamonowej jedwabnej garsonki. – Która torebka?

Neeve odstąpiła krok do tyłu.

– Przyłóż je jeszcze raz. Chyba ta mniejsza. Większa ma za dużo odcienia bursztynowego do tej sukienki.

Kiedy Eugenia porzuciła zawód modelki, radośnie utyła z rozmiaru cztery do dwunastki, zachowała jednak grację ruchów, dzięki której niegdyś stała się ulubienicą projektantów. Zawiesiła torebkę na ramieniu manekina.

– Jak zwykle masz rację – stwierdziła. – Zapowiada się pracowity dzień. Czuję to w kościach.

– Czuj tak dalej. – Neeve próbowała zażartować, ale głos ją zawiódł.

– Neeve, co z Ethel Lambston? Jeszcze się nie pokazała?

– Ani śladu. – Neeve rozejrzała się po sklepie. – Słuchaj, zamknę się w gabinecie i załatwię telefony. Nie mów nikomu, że jestem, chyba że w razie konieczności. Dzisiaj nie chcę się użerać z komiwojażerami.

Najpierw zadzwoniła do Toni Mendell z „Contemporary Woman”. Redaktorka była na całodziennym seminarium dla wydawców czasopism. Neeve spróbowała złapać Jacka Campbella. Wyszedł na spotkanie. Zostawiła mu wiadomość, żeby oddzwonił. „To raczej pilne”, powiedziała jego sekretarce. Następnie zabrała się do listy projektantów, których nazwiska znalazła w terminarzu Ethel. Pierwszych trzech, do których dotarła, nie widziało pisarki w zeszłym tygodniu. Po prostu zadzwoniła do nich, żeby autoryzowali swe wypowiedzi, które zamierzała zamieścić w artykule. Projektantka strojów sportowych Elke Pearson podsumowała irytację, jaką Neeve wyczuła w głosach wszystkich rozmówców.