Выбрать главу

– Sama nie wiem, dlaczego zgodziłam się udzielić wywiadu tej babie. Zasypywała mnie pytaniami, aż kręciło mi się w głowie. Musiałam dosłownie ją wyrzucić i mam przeczucie, że ten cholerny artykuł wcale mi się nie spodoba.

Następny na liście był Anthony della Salva. Neeve nie zmartwiła się, kiedy nie mogła go złapać. Spotkają się na obiedzie dzisiaj wieczorem. Gordon Steuber. Ethel zdradziła, że zmieszała go z błotem w swoim artykule. Ale kiedy ostatnio ją widział? Niechętnie wybrała numer biura Gordona i natychmiast ją połączono.

Steuber nie tracił czasu na towarzyskie uprzejmości.

– Czego chcesz? – zapytał sucho.

Neeve wyobrażała go sobie, odchylonego na oparcie wytłaczanego fotela ze skóry z ozdobnymi mosiężnymi ćwiekami. Przybrała równie zimny ton.

– Zwrócono się do mnie, żebym spróbowała odszukać Ethel Lambston. To dość pilne. – Pod wpływem przeczucia dodała: – Z jej terminarza wynika, że spotkaliście się w zeszłym tygodniu. Czy wspominała ci, jakie ma plany?

Długie sekundy mijały w całkowitej ciszy. Steuber zastanawia się, co odpowiedzieć, pomyślała. Wreszcie odezwał się chłodnym, bezosobowym tonem:

– Kilka tygodni temu Ethel Lambston próbowała zrobić ze mną wywiad do artykułu, który pisała. Nie spotkałem się z nią. Nie mam czasu dla wścibskich natrętów. Dzwoniła w zeszłym tygodniu, ale nie odebrałem jej telefonu.

Neeve usłyszała kliknięcie.

Zamierzała wystukać numer następnego projektanta z listy, kiedy telefon zadzwonił. To był Jack Campbell. Mówił zatroskanym tonem.

– Sekretarka przekazała mi, że to pilna sprawa. Co się stało, Neeve? Nagle pomyślała, jak to głupio tłumaczyć mu przez telefon, że martwi się o Ethel Lambston, bo ta nie odebrała swoich nowych strojów. Więc powiedziała:

– Na pewno jesteś okropnie zajęty, ale czy możesz możliwie szybko wykroić dla mnie pół godziny na rozmowę?

– Umówiłem się na lunch z autorem – odrzekł Jack. – Może o trzeciej u mnie w biurze?

* * *

Wydawnictwo Givvons i Marks zajmowało górne sześć pięter budynku na południowo-zachodnim rogu Park Avenue i Czterdziestej Pierwszej. Gabinet Jacka Campbella był wielkim narożnym pokojem na czterdziestym siódmym piętrze, z oszołamiającym widokiem na śródmieście Manhattanu. Za olbrzymim biurkiem, ozdobionym czarną emalią, całą ścianę zajmowały regały wypełnione maszynopisami. Czarna skórzana kanapa i takie same fotele stały wokół szklanego koktajlowego stolika. Neeve zdziwiła się, nie widząc w gabinecie żadnych osobistych akcentów. Jack Campbell jakby czytał w jej myślach.

– Moje mieszkanie jeszcze nie jest gotowe, więc zatrzymałem się w Hampshire House. Wszystkie moje rzeczy wciąż leżą w magazynie, dlatego ten pokój wygląda jak poczekalnia u dentysty.

Marynarka od garnituru wisiała na oparciu fotela. Jack miał na sobie kraciasty zielono-brązowy sweter. Pasuje do niego, stwierdziła Neeve. Jesienne kolory. Twarz miał zbyt chudą i rysy zbyt nieregularne, żeby uznać go za przystojnego, ale spokojna siła spojrzenia sprawiała, że wydawał się niezwykle atrakcyjny. Kiedy się uśmiechał, jego oczy nabierały ciepła. Neeve podświadomie poczuła zadowolenie, że zdążyła się przebrać w jeden z nowych wiosennych kompletów, turkusową wełnianą sukienkę i taki sam krótki żakiet.

– Co powiesz na kawę? – zaproponował Jack. – Sam piję za dużo, ale i tak się napiję.

Uświadomiła sobie, że nie jadła lunchu i trochę boli ją głowa.

– Z przyjemnością. Proszę czarną.

Czekając na kawę, skomentowała widok z okien.

– Chyba czujesz się jak król Nowego Jorku?

– Przez ten miesiąc, odkąd tutaj urzęduję, z trudem mogłem się skupić na pracy – przyznał. – Zostałem przyszłym obywatelem Nowego Jorku, kiedy miałem dziesięć lat. Dwadzieścia sześć lat trwało, zanim zdobyłem w końcu Wielkie Jabłko.

Kiedy przyniesiono kawę, usiedli przy szklanym stoliku. Jack Campbell ulokował się na kanapie, a Neeve przycupnęła na skraju fotela. Wiedziała, że musiał odwołać inne spotkania, żeby ją przyjąć tak szybko. Głęboko zaczerpnęła tchu i opowiedziała mu o Ethel.

– Ojciec myśli, że zwariowałam – wyznała. – Ale mam dziwne przeczucie, że coś jej się stało. Czy może dała ci jakąś wskazówkę, że zamierza wyjechać gdzieś sama? Rozumiem, że ta książka, którą pisze dla ciebie, ma się ukazać na jesieni.

Jack Campbell słuchał z taką samą uważną miną, jaką miał na przyjęciu.

– Nie – zaprzeczył.

Neeve szeroko otwarła oczy.

– Więc jak…?

Campbell wysączył ostatnie krople kawy.

– Poznałem Ethel kilka lat temu w Stowarzyszeniu Księgarzy, na promocji jej pierwszej książki dla Givvonsa i Marksa, tej o kobietach w polityce. Cholernie dobra rzecz. Zabawna i plotkarska. Świetnie się sprzedawała. Dlatego kiedy Ethel chciała spotkać się ze mną, okazałem zainteresowanie. Przedstawiła mi szczegółowe streszczenie swojego artykułu i oznajmiła, że natrafiła na temat, który może wstrząsnąć światem mody, i jeśli napisze o tym książkę, czyją wydam i jakiej zaliczki może się spodziewać. Powiedziałem, że oczywiście musiałbym wiedzieć więcej, ale zważywszy na sukces ostatniej książki, jeśli ta następna okaże się równie wystrzałowa, kupimy ją i prawdopodobnie będzie mowa o sześciocyfrowej zaliczce. W zeszłym tygodniu przeczytałem na szóstej stronie w „Post”, że podpisała ze mną umowę na pół miliona dolarów, a książka ukaże się na jesieni. Telefony zaczęły się urywać. Wszystkie wydawnictwa chciały uczestniczyć w licytacji na prawa do wydania w miękkiej oprawie. Zadzwoniłem do agenta Ethel. Nic mu o tym nie wspominała. Daremnie próbowałem dodzwonić się do niej samej. Ani nie potwierdzałem warunków umowy, ani nie zaprzeczałem. Ona rzeczywiście uwielbia rozgłos, ale jeśli napisze tę książkę i rzecz będzie dobra, nie mam nic przeciwko tej całej wstępnej reklamie.

– I nie wiesz przypadkiem, co to za temat, który według niej wstrząśnie światem mody?

– Nie mam pojęcia. Neeve westchnęła i wstała.

– Zabrałam ci już dosyć czasu. Chyba powinnam poczuć się uspokojona. To całkiem podobne do Ethel, żeby zapalić się do jakiegoś projektu i zaszyć gdzieś w leśnej chacie. Lepiej zajmę się własnymi sprawami. Wyciągnęła rękę do Jacka. – Dziękuję.

Nie puścił jej dłoni od razu. Uśmiech miał ciepły i szczery. – Zawsze tak szybko uciekasz? – zapytał. – Sześć lat temu wybiegłaś z samolotu jak strzała. Wtedy na przyjęciu zniknęłaś, kiedy się odwróciłem. Neeve cofnęła dłoń.

– Czasami zwalniam do truchcika – odparła – ale teraz muszę lecieć i dopilnować interesu.

Odprowadził ją do drzwi.

– Słyszałem, że Salon Neeve to jeden z najmodniejszych sklepów w Nowym Jorku. Mogę tam zajrzeć?

– Jasne. Nawet nie musisz niczego kupować.

– Moja matka mieszka w Nebrasce i nosi praktyczne ubrania.

W windzie jadącej na dół Neeve zastanawiała się, czy Jack Campbell próbował dać jej do zrozumienia, że w jego życiu nie ma innej kobiety. Przyłapała się na tym, że nuci cichutko, wychodząc z budynku w ciepłe kwietniowe popołudnie.

Kiedy wróciła do sklepu, czekała na nią wiadomość od Tse-tse, żeby zaraz zadzwoniła do mieszkania Ethel. Aktorka odebrała po pierwszym dzwonku.

– Neeve, dzięki Bogu, że dzwonisz. Chciałam stąd wyjść, zanim ten kopnięty bratanek wróci do domu. Neeve, coś jest nie tak. Ethel ma zwyczaj chomikowania studolarówek w całym mieszkaniu. Dlatego ostatnim razem zapłaciła mi z góry. Kiedy tutaj byłam w czwartek, widziałam jeden banknot pod dywanem. Dzisiaj rano znalazłam jeden w szafce na naczynia i trzy inne schowane w meblach. Neeve, na pewno nie było ich tam w czwartek.