Выбрать главу

Seamus wyszedł z baru o czwartej trzydzieści i nie zważając na popychających go przechodniów, pędził po zatłoczonym chodniku. Musiał wrócić do mieszkania Ethel i nie chciał, żeby Ruth o tym wiedziała. Odkąd zeszłego wieczoru odkrył, że włożył czek i list do tej samej koperty, czuł się jak zwierzę w pułapce, rzucające się dziko i szukające drogi ucieczki.

Pozostawała tylko jedna nadzieja. Nie wepchnął koperty zbyt głęboko do skrzynki. W myślach widział jeszcze, jak brzeżek wystaje ze szpary. Mógł ją odzyskać. Szansa jedna na milion. Zdrowy rozsądek ostrzegał, że jeśli listonosz przyniósł więcej poczty, pewnie wepchnął kopertę głębiej. Ale ta szansa, jedyne wyjście z sytuacji, wciąż kusiła Seamusa.

Skręcił w przecznicę prowadzącą do domu Ethel. Prześlizgiwał się wzrokiem po twarzach przechodniów z nadzieją, że nie napotka żadnych sąsiadów byłej żony. Kiedy dotarł na miejsce, jego przygnębienie przerodziło się w czarną rozpacz. Nie mógł zabrać listu bez włamania się do budynku. Potrzebował klucza, żeby wejść do westybulu, gdzie znajdowały się skrzynki pocztowe. Zeszłego wieczoru wpuściła go ta wstrętna smarkula. Teraz musiałby dzwonić po dozorcę, który z pewnością nie pozwoliłby mu grzebać w przegródce Ethel.

Stał przed frontem kamienicy. Mieszkanie Ethel miało oddzielne wejście na lewo. Do głównych drzwi prowadziło w górę dwanaście stopni. Wciąż jeszcze się wahał, kiedy na trzecim piętrze otworzyło się okno i wychyliła się stamtąd jakaś kobieta. Ponad jej ramieniem dostrzegł twarz dziewczynki, z którą rozmawiał wczoraj.

– Nie ma jej przez cały tydzień – poinformował go przenikliwy głos. – I słuchaj pan, w zeszły czwartek już chciałam wezwać gliny, jak pan na nią wrzeszczał.

Seamus odwrócił się i uciekł. Dyszał chrapliwie, pędząc na oślep przez West End Avenue. Nie przystanął, dopóki nie znalazł się bezpiecznie we własnym mieszkaniu i nie zaryglował drzwi. Dopiero wtedy poczuł łomotanie serca i rzężenie w płucach walczących o tlen. Ku swojemu przerażeniu usłyszał kroki w sypialni i na korytarzu. Żona już wróciła do domu. Pośpiesznie wytarł twarz ręką i próbował wziąć się w garść.

Ruth chyba nie zauważyła jego opłakanego stanu. Trzymała brązowy garnitur Seamusa przewieszony przez ramię.

– Chciałam to odnieść do pralni – powiedziała. – Zechcesz mi łaskawie powiedzieć, dlaczego, na litość boską, masz w kieszeni studolarowy banknot?

Jack Campbell został w gabinecie jeszcze prawie przez dwie godziny po wyjściu Neeve. Lecz maszynopis, przysłany z entuzjastyczną notką przez agenta, któremu ufał, po prostu nie mógł wzbudzić zainteresowania Campbella. W końcu, po daremnych próbach skupienia się na lekturze, Jack odsunął go na bok w rzadkim odruchu zniecierpliwienia. Złościł się na siebie. To niesprawiedliwe oceniać czyjąś ciężką pracę, kiedy dziewięćdziesiąt dziewięć procent umysłu masz zaprzątnięte czym innym.

Neeve Kearny. Zabawne, jak sześć lat temu przeżył chwilę żalu, że nie wziął od niej numeru telefonu. Nawet zajrzał do książki telefonicznej Manhattanu, będąc kilka miesięcy później w Nowym Jorku. Znalazł całe stronice Kearnych, ale żadnej Neeve. Wspomniała coś o sklepie odzieżowym. Poszukał pod Kearny. Nic.

A potem wzruszył ramionami i zepchnął to wspomnienie na samo dno umysłu. O ile wiedział, mieszkała z chłopakiem, lecz z jakiegoś powodu ciągle ją pamiętał. Na przyjęciu, gdy do niego podeszła, rozpoznał ją natychmiast. Nie była już dwudziestojednoletnią dziewczyną w narciarskim swetrze, lecz wyrafinowaną, modnie ubraną młodą kobietą. Ale jej kruczoczarne włosy, jej mlecznobiała skóra, ogromne brązowe oczy, kilka piegów na mostku nosa – pozostały takie same.

Jack przyłapał się na tym, że zastanawia się, czy Neeve jest z kimś poważnie związana. Jeśli nie…

O szóstej jego asystentka wsunęła głowę do pokoju.

– Mam dość – oznajmiła. – Ostrzegam cię uroczyście, że zniszczysz zdrowie sobie i innym, jeśli będziesz siedział do późna.

Jack odsunął nieprzeczytany maszynopis i wstał.

– Już wychodzę – przyrzekł. – Tylko jedno pytanie, Ginny. Co wiesz o Neeve Kearny?

Dumał nad odpowiedzią, wracając piechotą do wynajętego mieszkania przy Central Park South. Neeve Kearny była właścicielką niezwykle popularnego butiku. Ginny kupowała tam swoje wyjściowe stroje. Neeve była ogólnie lubiana i szanowana. Narobiła szumu kilka miesięcy temu, kiedy zerwała współpracę z projektantem, który zatrudniał na czarno dzieci w szwalniach. Mogła być wojownikiem.

Zapytał również o Ethel Lambston. Ginny przewróciła oczami.

– Wolę nie zaczynać.

Jack pokręcił się przez chwilę po mieszkaniu i w końcu doszedł do wniosku, że nie ma ochoty robić sobie obiadu. Zdecydował się na pasta u Nicoli. Restauracja znajdowała się przy Osiemdziesiątej Czwartej, pomiędzy Lexington a Trzecią.

Decyzja okazała się słuszna. Jak zawsze kolejka czekała na stoliki, ale po jednym drinku w barze Lou, ulubiony kelner Jacka poklepał go po ramieniu.

– Wszystko gotowe, panie Campbell.

Jack wreszcie mógł się odprężyć nad połową butelki Valpolicelli, sałatką z endywii i rukwi wodnej oraz linguini z frutti di marę. Potem zamówił podwójne espresso i poprosił o rachunek.

Wyszedłszy z restauracji, wzruszył ramionami. Przez cały wieczór wiedział, że pójdzie na Madison Avenue i obejrzy sklep Neeve. Kilka minut później, wyraźnie czując na coraz zimniejszym wietrze, że wciąż jest kwiecień, a pogoda bywa kapryśna wczesną wiosną, oglądał elegancko udekorowane okna wystawowe. Podobały mu się witryny. Delikatne, kobiece, lekkie wzorzyste sukienki i dobrane do nich parasolki. Stanowcze pozy manekinów, niemal arogancko przechylone głowy. Nie wiadomo skąd wiedział, że to połączenie siły i miękkości stanowi pewnego rodzaju deklarację właścicielki.

Lecz podczas uważnego studiowania wystawy powróciła ulotna myśl, która umknęła mu wcześniej, kiedy próbował dokładnie powtórzyć Neeve słowa pisarki.

„To dreszczyk, to plotka, to uniwersalność w modzie – powiedziała mu Ethel swoim chaotycznym, zdyszanym głosem. – O tym jest mój artykuł. Ale załóżmy, że dam wam dużo więcej. Prawdziwą bombę. Dynamit”. Spóźniał się już na spotkanie, więc zbył ją krótko: „Proszę mi przysłać konspekt”. Uparta, natarczywa Ethel nie dawała za wygraną. „Ile jest wart wstrząsający skandal?”. Przypomniał sobie własną, prawie żartobliwą odpowiedź: „Jeśli jest wystarczająco sensacyjny, sześciocyfrowa liczba”.

Jack zapatrzył się na manekiny trzymające pastelowe parasolki. Zatrzymał wzrok na kremowo-błękitnej markizie z ozdobnym napisem: „Salon Neeve”. Jutro zadzwoni do niej i dokładnie powtórzy, co mówiła Ethel.

Skręcając w Madison Avenue, żeby po raz kolejny rozładować w marszu niejasne, nieokreślone obawy, pomyślał: Już szukam pretekstu. Dlaczego po prostu gdzieś jej nie zaproszę?

W pewnej chwili odkrył przyczynę swojego niepokoju. Absolutnie nie chciał usłyszeć, że Neeve jest związana z kimś innym.

Czwartek był pracowitym dniem dla Kitty Conway. Od dziewiątej rano do południa zawoziła staruszków na wizyty do lekarzy, a po południu pracowała jako wolontariuszka w małym sklepiku w Garden State Museum. Oba zajęcia dawały jej poczucie, że robi coś pożytecznego.

Dawno temu studiowała antropologię z niejasnym zamiarem, żeby zostać drugą Margaret Mead. Potem jednak poznała Mike’a. Teraz, kiedy pomagała szesnastolatce wybrać kopię egipskiego naszyjnika, pomyślała, że może latem zapisze się na ciekawą antropologiczną wycieczkę.