O mój Boże, pomyślał Jack, przeglądając ostatnie strony. Rzucił maszynopis na biurko akurat wtedy, kiedy Ginny weszła do gabinetu ze stosem listów. Ruchem głowy wskazała dzieło.
– No i jak?
– Straszne, ale dobrze się sprzeda. Zabawne, przy tych wszystkich scenach erotycznych w ogrodzie ciągle myślałem o ugryzieniach komarów. Czy to znaczy, że się starzeję?
Sekretarka się uśmiechnęła.
– Wątpię. Pamiętasz, że jesteś umówiony na lunch?
– Zapisałem sobie.
Jack wstał i przeciągnął się mocno. Ginny z aprobatą zmierzyła go wzrokiem.
– Wiesz, że wszystkie młodsze redaktorki szczebioczą o tobie? Ciągle mnie pytają, czy na pewno nie jesteś z nikim związany.
– Powiedz im, że ty i ja jesteśmy parą.
– Chciałabym. Gdybym była o dwadzieścia lat młodsza, kto wie. Uśmiech Jacka zmienił się w grymas niepokoju.
– Ginny, właśnie coś mi przyszło do głowy. Ile czasu zostało do zamknięcia numeru „Contemporary Woman”?
– Nie wiem dokładnie. A dlaczego?
– Zastanawiam się, czy mógłbym dostać kopię artykułu, który dla nich napisała Ethel Lambston, tego o modzie. Wiem, że Toni zwykle nie pokazuje niczego, zanim nie zapnie magazynu na ostatni guzik, ale spróbuj, okay?
– Jasne.
Godzinę później, kiedy Jack wyszedł na lunch, Ginny zadzwoniła do niego.
– Artykuł ukaże się w przyszłym tygodniu. Toni mówi, że w drodze wyjątku pozwoli ci go przeczytać. Przyśle ci również skserowane notatki Ethel.
– To wspaniale.
– Sama zaproponowała – ciągnęła sekretarka. – Powiedziała mi, że odrzuty z artykułów Ethel zwykle są bardziej sensacyjne niż to, co prawnicy pozwolą wydrukować. Toni też martwi się o Ethel. Mówi, że skoro wydajesz jej książkę o modzie, to chyba nie naruszy tajemnicy służbowej.
Zjeżdżając windą w drodze na spotkanie, Jack uświadomił sobie, że chciałby jak najszybciej zobaczyć te odrzuty z teczki Ethel, zbyt sensacyjne do druku.
Ani Ruth, ani Seamus nie poszli w piątek do pracy. Siedzieli w domu, spoglądając na siebie jak ludzie, którzy zostali uwięzieni w lotnych piaskach i toną, bezradnie oczekując na nieuniknione. W południe Ruth zrobiła mocną kawę i grzanki z serem, a potem zmusiła męża, żeby wstał i się ubrał.
– Jedz – nakazała – i powiedz mi jeszcze raz dokładnie, co się stało.
Słuchając, ledwie mogła sobie wyobrazić, co to znaczy dla dziewczynek. Nadzieje pokładane w córkach. Studia, na które wysupłała ostatni grosz. Lekcje tańca i śpiewu, ubrania tak pieczołowicie kupowane na wyprzedażach. Co to pomoże, jeśli ich ojciec trafi do więzienia?
Seamus ponownie wyrzucił z siebie całą historię. Z okrągłą twarzą lśniącą od potu, z grubymi rękami ułożonymi bezwładnie na kolanach, opowiadał, jak błagał Ethel, żeby go zdjęła z haka, a ta z niego drwiła. „Może ci daruję, a może nie”, oświadczyła. Potem szperała między poduszkami kanapy. „Zobaczymy, czy znajdę trochę pieniędzy, których mój bratanek zapomniał ukraść”, rzuciła ze śmiechem i znalazłszy banknot studolarowy, włożyła mu do kieszeni, wyjaśniając, że w tym miesiącu nie miała czasu chodzić po knajpach.
– Uderzyłem ją – oznajmił bezbarwnie Seamus. – Nie wiedziałem, że to zrobię. Głowa jej odskoczyła na bok. Ethel upadła na plecy. Nie wiedziałem, czy jej nie zabiłem, ale podniosła się i wyglądała na przestraszoną. Powiedziałem, że jeśli zażąda ode mnie choćby centa więcej, zabiję ją. Wiedziała, że nie żartuję. Wtedy się zgodziła: „No dobrze, koniec z alimentami”.
Seamus przełknął resztkę kawy. Siedzieli w gabinecie. Dzień wstał szary i zimny, a teraz wyglądał jak wczesny wieczór. Szary i zimny. Zupełnie jak w zeszły czwartek w mieszkaniu Ethel. Następnego dnia rozpętała się zamieć. Zamieć znowu nadejdzie. Przeczuwał to.
– A potem wyszedłeś? – ponagliła go Ruth. Seamus się zawahał.
– Potem wyszedłem…
Niedokończone zdanie zawisło w powietrzu. Ruth rozejrzała się po pokoju, popatrzyła na ciężkie dębowe meble, których nienawidziła przez dwadzieścia lat, na wyblakły maszynowy perski dywan, którego widok musiała znosić, i zrozumiała, że mąż nie powiedział jej całej prawdy. Spuściła wzrok na swoje ręce. Za małe. Kwadratowe. Serdelkowate palce. Wszystkie trzy córki miały długie, smukłe dłonie. Czyje geny? Seamusa? Prawdopodobnie. Jej zdjęcia rodzinne przedstawiały małych, krępych ludzi. Ale silnych. A on był słaby. Słaby, przerażony mężczyzna, który wpadł w desperację. Jak wielką?
– Nie powiedziałeś mi wszystkiego – oświadczyła. – Chcę znać prawdę. Muszę wiedzieć. Tylko wtedy mogę ci pomóc.
Z twarzą ukrytą w dłoniach wyznał jej resztę.
– O mój Boże! – wykrzyknęła Ruth. – O mój Boże!
O pierwszej Denny przyszedł do Salonu Neeve, niosąc kartonowy pojemnik, zawierający dwie kanapki z tuńczykiem i kawę. Ponownie recepcjonistka machnięciem ręki skierowała go do gabinetu szefowej. Neeve była zajęta rozmową ze swoją asystentką, tą fajną czarną laską. Denny nie dał im czasu, żeby go odprawiły. Otworzył torbę, wyjął kanapki i zapytał:
– Będziecie jadły tutaj?
– Denny, rozpieszczasz nas. To prawie jak obsługa hotelowa – powiedziała Neeve.
Zamarł, ponieważ uświadomił sobie własny błąd. Za bardzo rzucał się w oczy. Ale chciał poznać rozkład dnia swej ofiary. Jak na zamówienie Neeve powiedziała do Eugenii:
– Muszę zaczekać do późnego popołudnia, żeby mieć z czym iść w poniedziałek na Siódmą Aleję. Pani Poth przyjdzie o wpół do drugiej i chce, abym pomogła jej wybrać suknie.
– Zarobimy na czynsz na następne trzy miesiące! – zawołała dziarsko Eugenia.
Denny poskładał serwetki. Poniedziałek, późne popołudnie – dobrze wiedzieć. Rozejrzał się po pokoju. Mały gabinet bez okna. Fatalnie. Przez okno mógłby jej strzelić prosto w plecy. Ale Charley uprzedzał, że to nie powinno wyglądać na zamach. Zmierzył wzrokiem Neeve. Naprawdę niezła. Ma klasę. Szkoda, że trzeba sprzątnąć taką sztukę, kiedy jest tyle gorszych. Wymamrotał „do widzenia” i wyszedł, odprowadzany ich podziękowaniami. Recepcjonistka zapłaciła mu, jak zwykle dodając hojny napiwek. Ale przy dwóch dolcach za dostawę długo trzeba czekać, zanim się uzbiera dwadzieścia tysięcy, pomyślał Denny, kiedy otwierał ciężkie szklane drzwi i wychodził na ulicę.
Pogryzając kanapkę, Neeve wybrała numer Toni Mendell z „Contemporary Woman”. Wysłuchawszy prośby Neeve, redaktorka zawołała:
– Bogowie, co w was wstąpiło? Sekretarka Jacka Campbella dzwoniła w tej samej sprawie. Powiedziałam jej, że też martwię się o Ethel. Będę szczera, pozwoliłam Jackowi obejrzeć notatki Ethel, bo to jej wydawca. Nie mogę ich dać tobie, ale dostaniesz artykuł. – Zdusiła w zarodku podziękowania Neeve. – Tylko, na litość boską, nie pokazuj go nikomu. I tak dostatecznie dużo facetów od mody wpadnie w rozpacz, kiedy go przeczytają.