Winda się zatrzymała. Wyszli do westybulu i Schwartz wyjął notes.
– Poznałem Ethel Lambston w ratuszu. Podsuwała burmistrzowi dużo sloganów wyborczych i ciągle ją wzywał. Trochę postrzelona, co?
– Właśnie.
Obaj się roześmiali.
– Dlaczego Neeve martwi się o nią?
– Bo przysięga, że Lambston wyszła z domu w zeszły czwartek albo piątek bez zimowego płaszcza. Ona kupuje wszystkie ubrania u Neeve.
– Może wybierała się na Florydę albo Karaiby i nie chciała taszczyć zbędnego bagażu? – zasugerował Herb.
– Wspomniałem Neeve o takiej możliwości, ale twierdzi, że w szafie Ethel brakuje tylko zimowych ubrań, a Neeve zna się na tym.
Herb westchnął.
– Może twoja córka na coś natrafiła. Podaj mi jeszcze raz ten opis.
Myles wrócił do cichego, spokojnego mieszkania, wysprzątanego już na wysoki połysk. Telefon Neeve o szóstej trzydzieści jednocześnie go ucieszył i zaniepokoił.
– Wychodzisz na obiad. Dobrze. Mam nadzieję, że on jest interesujący. Potem powiedziała mu o telefonie od Douga.
– Kazałaś mu zgłosić te pogróżki na policję? Słusznie. Może Ethel się wystraszyła i zwiała. Rozmawiałem dzisiaj o niej z Herbem. Zawiadomię go o tym.
Mylesowi wystarczyły na obiad owoce, krakersy i szklanka wody mineralnej Perrier. Przy jedzeniu próbował skupić się na lekturze „Time’a”, ale coraz mocniej doskwierała mu świadomość, że zbyt pochopnie zbagatelizował złe przeczucia Neeve dotyczące Ethel Lambston.
Nalał sobie drugą szklankę perriera i dotarł do centrum swojego niepokoju. Telefoniczne pogróżki, zgłoszone przez bratanka Ethel, nie brzmiały prawdziwie.
Neeve i Jack Campbell siedzieli na półkolistej kanapie w jadalni hotelu Carlyle. Pod wpływem impulsu Neeve zmieniła bawełnianą sukienkę, którą włożyła do pracy, na miękką, kolorową i wzorzystą. Jack zamówił drinki: martini z oliwkami dla siebie, kieliszek szampana dla Neeve.
– Przypominasz mi piosenkę „Piękna dziewczyna jest jak melodia” powiedział. – Czy w dzisiejszych czasach można kogoś nazwać piękną dziewczyną? Wolisz być atrakcyjną osobą?
– Wystarczy mi piosenka.
– Czy to jedna z sukienek, które noszą manekiny na twojej wystawie?
– Jesteś bardzo spostrzegawczy. Kiedy je widziałeś?
– Wczoraj wieczorem. I nie przechodziłem przypadkiem. Byłem strasznie ciekawy. – Jack Campbell nie wydawał się zakłopotany swoim wyznaniem.
Neeve przyjrzała mu się uważniej. Tego wieczoru miał na sobie ciemnoniebieski garnitur w delikatne kredowobiałe prążki. Nieświadomie kiwnęła głową, pochwalając ogólny efekt, krawat od Hermesa w dokładnie tym samym odcieniu niebieskiego, szytą na miarę koszulę i proste złote spinki do mankietów.
– Ujdę w tłoku? – zapytał Jack. Neeve się uśmiechnęła.
– Niewielu mężczyzn naprawdę potrafi dobrać krawat do garnituru. Od lat wybieram krawaty dla ojca.
Pojawił się kelner z drinkami. Jack odczekał, aż kelner odejdzie, zanim się odezwał:
– Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o tobie. Na początek, skąd to imię, Neeve?
– Jest celtyckie. Właściwie pisze je się N-i-a-m-h, a wymawia „Nyyw”. Dawno temu zrezygnowałam z wyjaśnień, więc kiedy otworzyłam sklep, po prostu użyłam fonetycznego zapisu. Zdziwiłbyś się, ile czasu zaoszczędziłam, nie mówiąc o wątpliwej przyjemności wysłuchiwania, jak ludzie nazywają mnie „Niam”.
– A kim była oryginalna Neeve?
– Boginią. Podobno dokładne tłumaczenie to „gwiazda poranka”. Moja ulubiona legenda opowiada, jak Niamh zstąpiła na ziemię, żeby zabrać upatrzonego mężczyznę. Przez długi czas byli razem szczęśliwi, a potem on zapragnął odwiedzić świat ludzi. Wiedział, że jeśli dotknie stopami ziemi, powróci do swojego prawdziwego wieku. Reszty możesz się domyślić. Facet spadł z konia, a biedna bogini zostawiła szkielet i wróciła w niebiosa.
– Czy tak traktujesz swoich adoratorów?
Oboje się roześmiali. Neeve miała wrażenie, że za obopólną zgodą odkładają na później rozmowę o Ethel. Dziwne, ale kiedy powiedziała Eugenii o telefonie z pogróżkami, tamta uznała to za pocieszający fakt. „Jeśli Ethel odebrała taki telefon, nic dziwnego, że postanowiła zniknąć na jakiś czas. Kazałaś jej bratankowi, żeby to zgłosił na policję. Twój ojciec zajmuje się tą sprawą. Nic więcej nie możesz zrobić. Moim zdaniem nasza poczciwa Ethel zaszyła się w jakimś kurorcie”.
Neeve chciała w to wierzyć. Wyrzuciła z myśli Ethel i sączyła szampana, uśmiechając się przez stół do Jacka.
Nad selerową remuladą rozmawiali o czasach dorastania. Ojciec Campbella był pediatrą. Jack wychował się na przedmieściach Omaha. Miał starszą siostrę, która wciąż mieszkała niedaleko rodziców.
– Tina ma pięcioro dzieci. Noce są zimne w Nebrasce.
Będąc w szkole średniej latem pracował w księgarni i zafascynowało go wydawanie książek.
– Więc po uniwerku Northwestern wyjechałem do pracy w Chicago i handlowałem podręcznikami akademickimi. To wystarczy, żeby udowodnić swoją męskość. Praca polegała między innymi na sprawdzaniu, czy ktoś z profesorów, którym sprzedawałem podręczniki, akurat pisze książkę. Jedna z wykładowczyń koniecznie chciała mi wcisnąć swoją autobiografię. Wreszcie powiedziałem jej: „Szanowna pani, spójrzmy prawdzie w oczy. Pani miała bardzo nudne życie”. Poskarżyła się na mnie szefowi.
– I straciłeś pracę? – zapytała Neeve.
– Nie. Zrobili mnie wydawcą.
Neeve rozejrzała się po sali. Odpowiadała jej dyskretna elegancja otoczenia: delikatna porcelana, cenne srebra i piękne adamaszkowe obrusy; dekoracje kwiatowe; przyjemny szmer głosów przy innych stolikach. Poczuła się szaleńczo, absurdalnie szczęśliwa. Przy mostku jagnięcym opowiedziała Jackowi o sobie.
– Ojciec walczył zębami i pazurami, żeby posłać mnie na studia, ale ja wolałam zostać w domu. Chodziłam do Mount St. Vincent i spędziłam jeden semestr w Anglii w Oksfordzie, a potem rok na Uniwersytecie Perugii. W wakacje i po szkole pracowałam w sklepach odzieżowych. Zawsze wiedziałam, co chcę robić w życiu. Najlepszą rozrywką stały się dla mnie pokazy mody. Wujek Sal był wspaniały. Odkąd moja matka umarła, zawsze przysyłał po mnie samochód, kiedy pokazywano nową kolekcję.
– Co robisz dla przyjemności? – zapytał Jack.
Pytanie brzmiało zbyt zdawkowo. Neeve uśmiechnęła się, odgadując jego motywy.
– Przez cztery czy pięć letnich sezonów wynajmowaliśmy wspólnie dom w Hamptons – powiedziała. – Świetnie się bawiłam. W zeszłym roku zrezygnowałam, bo Myles był bardzo chory. Zimą jeżdżę na nartach w Vail przynajmniej przez parę tygodni. Byłam tam w lutym.
– Z kim jeździsz?
– Zawsze z moją najlepszą przyjaciółką, Julie. Inne twarze się zmieniają.
Zapytał wprost:
– A mężczyźni?
Neeve wybuchnęła śmiechem.
– Mówisz jak Myles. Daję słowo, że nie będzie szczęśliwy, dopóki nie odegra ojca narzeczonej. Jasne, że często chodziłam na randki. Spotykałam się z tym samym chłopakiem praktycznie przez całe studia.
– I co się stało?
– Wyjechał na Harvard robić dyplom z zarządzania, a ja zajęłam się sklepem. Każde z nas wróciło do własnego świata. Nazywał się Jeff. Potem był Richard. Naprawdę miły. Ale znalazł posadę w Wisconsin, a ja wiedziałam, że nigdy nie mogłabym wyjechać na stałe z Nowego Jorku, więc to chyba nie była prawdziwa miłość. – Zaczęła chichotać. – Kilka lat temu o mało się nie zaręczyłam. Nazywał się Gene. Zerwaliśmy na wencie dobroczynnej na „Intrepid”.