Po wyjściu Seamusa do baru Ruth zadzwoniła do mieszkania Ethel Lambston. Podniesiono słuchawkę, ale nikt się nie odzywał. Wreszcie Ruth powiedziała:
– Chciałabym rozmawiać z Douglasem Brownem, bratankiem Ethel Lambston. Mówi Ruth Lambston.
– Czego pani chce? – Ruth rozpoznała głos bratanka.
– Muszę z panem pomówić. Zaraz przyjadę.
Dziesięć minut później wysiadła z taksówki przed domem Ethel. Podając kierowcy należność, spojrzała w górę. Zasłona w oknie na trzecim piętrze drgnęła. Wścibska sąsiadka, której nic nie umykało.
Douglas Brown czekał na nią. Otworzył drzwi i cofnął się, żeby ją przepuścić. W mieszkaniu nadal panował niezwykły porządek, chociaż Ruth zauważyła na stole cienką warstewkę kurzu. Nowojorskie pokoje wymagają codziennego odkurzania.
Nie wierząc, że podobna myśl mogła jej przyjść do głowy w takiej chwili, Ruth stanęła dokładnie przed Douglasem. Zauważyła kosztowny szlafrok i jedwabną piżamę widoczną pod spodem. Mężczyzna miał podpuchnięte oczy jak po pijaństwie. Regularne rysy jego twarzy byłyby przystojne, gdyby nie brakowało im siły. Przypominały Ruth rzeźby z piasku lepione przez dzieci, rzeźby, które rozwiewał wiatr i zmywał przypływ.
– Czego pani chce? – zapytał.
– Nie będę marnować mojego ani pańskiego czasu opowiadaniem, że przykro mi z powodu śmierci Ethel. Pragnę dostać list, który Seamus napisał do pańskiej ciotki, i chcę, żeby pan to włożył zamiast listu.
Wyciągnęła rękę. Koperta nie była zaklejona. Douglas otworzył ją zawierała czek alimentacyjny datowany piątego kwietnia.
– Co pani kombinuje?
– Nic nie kombinuję. Robię uczciwą wymianę. Niech mi pan odda list Seamusa i ustalmy jedno. Mój mąż przyszedł tutaj w środę, żeby dostarczyć alimenty. Ethel nie było w domu, więc wrócił w czwartek, bo martwił się, że nie włożył jak należy koperty do jej przepełnionej skrzynki. Wiedział, że Ethel pozwie go do sądu, jeśli nie znajdzie czeku.
– Dlaczego miałbym tak mówić?
– Dlatego, że w zeszłym roku Seamus zapytał Ethel, komu zostawi swoje pieniądze. Stwierdziła mu, że nie ma wyboru… pan jest jej jedynym krewnym. Ale w zeszłym tygodniu powiedziała Seamusowi, że pan ją okrada. Planowała zmienić testament.
Douglas zrobił się biały jak kreda.
– Pani kłamie.
– Czyżby? – zapytała Ruth. – Daję panu szansę, a pan da szansę Seamusowi. Nie powiemy o pańskich kradzieżach, a pan nie powie o liście.
Douglas poczuł niechętny podziw dla tej zdeterminowanej kobiety, która stała przed nim z torebką wepchniętą pod pachę, w praktycznym płaszczu na każdą pogodę, w praktycznych pantoflach, w okularach powiększających jej bladoniebieskie oczy, z zaciśniętymi wąskimi wargami. Wiedział, że nie blefowała.
Podniósł oczy do sufitu.
– Pani chyba zapomina, że ta papla z góry opowiada każdemu, kto się nawinie, że Seamus i Ethel ostro się pokłócili na dzień przedtem, jak nie stawiła się na umówione spotkania.
– Rozmawiałam z tą kobietą. Nie potrafi zacytować ani jednego słowa. Twierdzi tylko, że słyszała podniesione głosy. Seamus z natury mówi głośno, a Ethel wrzeszczy, jak tylko otworzy usta.
– Zdaje się, że pomyślała pani o wszystkim – mruknął Doug. – Przyniosę list.
Wszedł do sypialni.
Ruth bezszelestnie podkradła się do biurka. Obok stosu korespondencji dostrzegła czerwono-złotą rękojeść sztyletu, o którym jej mówił Seamus. W mgnieniu oka sztylet zniknął w jej torebce. Czy tylko jej się wydawało, że był lepki w dotyku?
Douglas Brown wyszedł z sypialni, niosąc list. Ruth zerknęła na papier i wepchnęła go głęboko do bocznej kieszeni torebki. Zanim wyszła, wyciągnęła rękę do Douglasa.
– Bardzo mi przykro z powodu śmierci pańskiej ciotki, panie Brown – powiedziała. – Mąż prosił mnie, żebym przekazała panu wyrazy współczucia. Nieważne, ile kłopotów sobie sprawiali, był czas, kiedy się kochali i byli szczęśliwi. Ten czas Seamus na zawsze zapamięta.
– Innymi słowy – chłodno zauważył Douglas – taki jest oficjalny powód pani wizyty, kiedy policja zapyta.
– Właśnie – przytaknęła Ruth. – Nieoficjalny zaś jest taki, że jeśli pan dotrzyma umowy, ani Seamus, ani ja nie wspomnimy policji, że ciotka zamierzała pana wydziedziczyć.
Ruth wróciła do domu i z niemal religijnym zapałem zaczęła sprzątać mieszkanie. Szorowała ściany. Zerwane z okien zasłony mokły w wannie. Dwudziestoletni odkurzacz z wyciem jeździł bezskutecznie po wytartym dywanie.
Pracując, wciąż obsesyjnie myślała, że musi się pozbyć sztyletu.
Odrzuciła wszystkie oczywiste miejsca. Zsyp na śmieci? Załóżmy, że policja sprawdzi domowy śmietnik. Nie chciała wrzucać sztyletu do kosza na ulicy. Może ją śledzono i jakiś gliniarz wyjmie nóż?
O dziesiątej zadzwoniła do Seamusa i powtórzyła z nim, co miał powiedzieć policji, gdyby go przesłuchiwano.
Nie mogła dłużej zwlekać. Musiała zdecydować, co zrobić ze sztyletem. Wyjęła go z torebki, opłukała gorącą wodą i wyszorowała proszkiem do polerowania mosiądzu. Nawet teraz wydawał jej się lepki – lepki od krwi Ethel.
Nie czuła nawet odrobiny litości dla zamordowanej pisarki. Liczyło się tylko zapewnienie dziewczynkom czystej przyszłości.
Spojrzała z odrazą na sztylet. Teraz wyglądał jak nowy. Jedna z tych zwariowanych indyjskich pamiątek, klinga ostra jak brzytwa, ozdobna rękojeść ze skomplikowanym wzorem w czerwieni i złocie. Pewnie sporo kosztował.
Jak nowy.
Oczywiście. Takie proste i takie łatwe. Doskonale wiedziała, gdzie go ukryje.
O dwunastej Ruth udała się do Prahma i Singha, sklepu z wyrobami hinduskimi przy Szóstej Alei. Przechodziła od wystawy do wystawy, zatrzymywała się przy kontuarach i grzebała w pojemnikach ze świecidełkami. Wreszcie znalazła to, czego szukała, duży kosz noży do otwierania listów. Rękojeści stanowiły tanie kopie ozdobnego wzoru na sztylecie Ethel. Niedbale wzięła jeden do ręki. Jak pamiętała, z grubsza przypominał ten, który miała przy sobie.
Wyjęła z torebki sztylet Ethel i wrzuciła go do kosza, a potem przerzucała zawartość, dopóki się nie upewniła, że narzędzie zbrodni leży na samym dnie.
– Mogę w czymś pomóc? – zapytał sprzedawca. Zaskoczona Ruth podniosła wzrok.
– Och… tak. Ja właśnie… chciałam obejrzeć tace.
– Są w trzecim rzędzie. Pokażę pani.
O pierwszej wróciła do domu, zrobiła sobie filiżankę herbaty i czekała, aż serce jej przestanie walić. Nikt go tam nie znajdzie, zapewniała siebie samą. Nigdy, przenigdy…
Kiedy Neeve wyszła do sklepu, Myles nalał sobie drugą filiżankę kawy i rozważał fakt, że Jack Campbell zamierzał pojechać z nimi do okręgu Rockland. Instynktownie polubił młodego wydawcę i kwaśno przyznawał, że od lat usiłował wybić Neeve z głowy mit o miłości od pierwszego wejrzenia. Mój Boże, pomyślał, czy to możliwe, że piorun jednak uderza dwa razy?
Kwadrans po dziesiątej usadowił się w swoim głębokim skórzanym fotelu i patrzył, jak kamery telewizyjne transmitują widowiskowy pogrzeb Nicky’ego Sepettiego. Trzy samochody z kwiatami, obładowane mnóstwem kosztownych wieńców, poprzedzały karawan w drodze do kościoła Świętej Kamili. Wynajęte limuzyny wiozły licznych żałobników i tych, którzy tylko udawali żałobę. Myles wiedział, że FBI i biuro prokuratora generalnego oraz brygada kryminalna departamentu policji mają tam swoich ludzi, którzy spisywali numery rejestracyjne prywatnych samochodów i fotografowali osoby wchodzące do kościoła.
Wdowę po Nickym prowadził krępy czterdziestoletni mężczyzna oraz młodsza kobieta w czarnej pelerynie z kapturem, który prawie całkiem zakrywał twarz. Wszyscy troje nosili ciemne okulary. Syn i córka nie chcą, żeby ich rozpoznano, pomyślał Myles. Wiedział, że oboje odcięli się od interesów Nicky’ego. Bystre dzieciaki.