Nie zdziwiła się, widząc Betty już przy pracy w szwalni. Betty miała pochyloną głowę, twarz zastygłą w wyrazie skupienia, które wyryło już na stałe zmarszczki pomiędzy jej brwiami i na czole. Dłonie, smukłe i pomarszczone, operowały igłą i nitką z precyzją chirurga. Obrębiała bluzkę wyszywaną paciorkami w skomplikowany wzór. Włosy ufarbowane na krzykliwy odcień miedzi podkreślały pergaminową bladość twarzy. Neeve z przykrością przypomniała sobie, że jej pracownica przekroczyła siedemdziesiątkę. Nie chciała nawet myśleć o dniu, kiedy staruszka postanowi przejść na emeryturę.
– Pomyślałam, że lepiej podgonię robotę – oznajmiła Betty. – Mamy dzisiaj okropnie dużo klientów.
Neeve ściągnęła rękawiczki i odwinęła szalik.
– Jakbym nie wiedziała. A Ethel Lambston upiera się, że musi dostać wszystko dzisiaj po południu.
– Wiem. Przygotuję jej rzeczy, kiedy to skończę. Nie warto wysłuchiwać gderania tej kobiety, jeśli każda szmatka, którą kupiła, nie będzie gotowa na czas.
– Szkoda, że nie mamy więcej takich dobrych klientek – zauważyła pojednawczo Neeve.
Betty kiwnęła głową.
– Chyba tak. Przy okazji, cieszę się, że namówiłaś panią Yates na ten komplet. W tym drugim, który przymierzała, wyglądała jak krowa.
– W dodatku kosztował półtora tysiąca więcej, ale nie mogłam jej pozwolić, aby go wzięła. Prędzej czy później musiałaby przejrzeć się w lustrze. Top z cekinów wystarczy. Powinna nosić długą, lejącą się spódnicę.
Zdumiewająco wiele klientek dotarło do sklepu, nie zważając na śnieg i śliskie chodniki. Niestety dwie dziewczyny nie dotarły, więc Neeve spędziła cały dzień w dziale sprzedaży. Tę część pracy lubiła najbardziej, ale w ostatnich latach musiała ograniczyć się do obsługiwania tylko nielicznych osobistych klientek.
W południe weszła do swojego gabinetu na zapleczu, zjadła kanapkę z delikatesów, wypiła kawę i zadzwoniła do domu.
Myłeś rozmawiał już bardziej normalnie.
– Mogłem wygrać czternaście tysięcy dolarów i pikapa championa w „Kole fortuny” – oznajmił. – Wygrałem tyle, że musiałbym chyba wziąć nawet tego gipsowego dalmatyńczyka za sześćset dolarów, którego mają czelność nazywać nagrodą.
– No, chyba doszedłeś do siebie – zauważyła Neeve.
– Pogadałem z chłopakami w mieście. Mają dobrych ludzi do pilnowania Sepettiego. Mówią, że jest poważnie chory i stracił chęć do zemsty. – W głosie Mylesa brzmiała satysfakcja.
– I pewnie przypomnieli ci, że nie wierzą, iż miał coś wspólnego ze śmiercią mamy. – Nie czekała na odpowiedź. – Na dzisiejszy wieczór wyśmienity będzie makaron. W zamrażalniku mamy mnóstwo sosu. Wyjmij go, dobrze?
Odłożyła słuchawkę nieco podniesiona na duchu. Przełknęła ostatni kęs kanapki z indykiem, popiła resztką kawy i wróciła do działu sprzedaży. Trzy z sześciu przymierzalni były zajęte. Wyćwiczonym okiem obrzuciła wnętrze sklepu, rejestrując wszystkie szczegóły.
Wejście od Madison Avenue prowadziło do działu z dodatkami. Neeve wiedziała, że o jej sukcesie zadecydowała między innymi dostępność na miejscu biżuterii, torebek, obuwia, kapeluszy i szalików, dzięki czemu klientka przymierzająca suknię lub kostium nie musiała szukać dodatków gdzie indziej. Wnętrze urządzono w odcieniach kości słoniowej z akcentami ciepłego różu na wyściełanych sofach i krzesłach. Ubiory sportowe i oddzielne sztuki wisiały w przestronnych niszach dwa stopnie wyżej niż gabloty. Oprócz wytwornie odzianych manekinów wystawowych w sklepie nie prezentowano żadnych strojów. Potencjalną klientkę prowadzono do krzesła, a sprzedawczyni przynosiła jej do wyboru suknie, kostiumy i garsonki.
To Sal poradził Neeve takie rozwiązanie. „Inaczej będziesz miała hordy wandali zrywających ubrania z wieszaków. Zacznij ekskluzywnie, skarbie, i trzymaj się tego”, poradził i jak zwykle miał rację.
Róż i kość słoniową wybrała Neeve. „Kiedy klientka przegląda się w lustrze, nie chcę, żeby otoczenie zaćmiewało to, co próbuję sprzedać”, wyjaśniła dekoratorowi, który próbował ją namówić na wielkie plamy koloru.
Popołudnie wlokło się powoli, klientek ubywało. O trzeciej Betty wyszła ze szwalni.
– Rzeczy pani Lambston są gotowe – zawiadomiła właścicielkę.
Neeve osobiście przygotowała to zamówienie. Same wiosenne suknie. Ethel była pisarką po sześćdziesiątce, wolnym strzelcem, z jednym bestsellerem na koncie.
– Piszę na każdy temat pod słońcem – zwierzała się jednym tchem Neeve w dniu otwarcia sklepu. – Stosuję inne podejście, świeże spojrzenie. Jestem przeciętną kobietą, która widzi coś po raz pierwszy albo w nowym świetle. Piszę o seksie i związkach, o zwierzętach, domach opieki, organizacjach, handlu nieruchomościami, o partiach politycznych i jak zostać wolontariuszką i… – Zabrakło jej tchu, błękitne oczy miotały iskry, blond włosy przetykane siwizną falowały wokół twarzy. – Kłopot w tym, że pracuję tak ciężko, iż nie mam ani chwili dla siebie. Jeśli kupuję czarną suknię, w końcu noszę do niej brązowe buty. Podobno masz tutaj wszystko. Doskonały pomysł. Ubierz mnie.
Przez ostatnie sześć lat Ethel Lambston stała się cenioną klientką. Nalegała, żeby Neeve wybierała każdą noszoną przez nią szmatkę, a także dodatki i listy zestawień, co z czym nosić. Mieszkała na parterze eleganckiej kamienicy przy Zachodniej Osiemdziesiątej Drugiej Ulicy i Neeve wpadała tani czasami, żeby doradzić pisarce, które ubrania warto zatrzymać na następny sezon, a które oddać.
Ostatnio Neeve przeglądała jej szafę przed trzema tygodniami. Następnego dnia Ethel przyszła i zamówiła nowe stroje.
– Prawie skończyłam ten artykuł o modzie, do którego robiłam z tobą wywiad – oznajmiła. – Mnóstwo ludzi wścieknie się na mnie, kiedy to się ukaże, ale tobie się spodoba. Zrobiłam ci darmową reklamę.
Po zakończeniu przymiarek ona i Neeve różniły się zdaniem tylko co do jednego kostiumu. Neeve próbowała go zabrać.
– Nie chcę ci tego sprzedać. To od Gordona Steubera. Odmawiam sprzedawania jego ubrań. Powinnam zwrócić ten kostium. Nie znoszę faceta.
Ethel wybuchnęła wtedy śmiechem.
– Zaczekaj, aż przeczytasz, co o nim napisałam. Zmieszałam go z błotem. Ale chcę mieć ten komplet. Ubrania Steubera dobrze na mnie wyglądają.
Teraz, kiedy Neeve starannie układała stroje w ciężkich ochronnych workach, mimowolnie zacisnęła usta na widok kostiumu od Steubera. Przed sześcioma tygodniami sprzątaczka w sklepie poprosiła ją o rozmowę z przyjaciółką Meksykanką, która miała kłopoty. Kobieta powiedziała Neeve, że pracowała w nielegalnej wytwórni w Bronksie, należącej do Gordona Steubera.
– Nie mamy zielonych kart. On grozi, że nas wyda. W zeszłym tygodniu chorowałam. Wyrzucił mnie i moją córkę i nie chce zapłacić, co nam się należy.
Młoda kobieta wyglądała najwyżej na dwadzieścia parę lat.
– Córkę! – wykrzyknęła Neeve. – Ile lat ma pani córka?
– Czternaście.
Neeve skreśliła zamówienie od Gordona Steubera i wysłała mu wiersz Elizabeth Barrett Browning, który pomógł zmienić prawo dotyczące pracy dzieci w Anglii. Podkreśliła wers: „Lecz maleńkie dzieci, o moi bracia, one gorzko plączą”.
Ktoś z biura Steubera dał cynk do „Women’s Wear Daily”. Wydawcy wydrukowali wiersz na pierwszej stronie, obok zjadliwego listu Neeve do Steubera, i zaapelowali do innych detalistów, żeby bojkotowali przedsiębiorców łamiących prawo.
Anthony della Salva był zdenerwowany.
– Neeve, ludzie mówią, że Steuber ma więcej do ukrycia niż jeden nielegalny zakład. Narobiłaś szumu i teraz federalni węszą wokół jego zeznań podatkowych.