– A ja kochałem ją szalenie.
Doug odłożył słuchawkę. Wciąż nie mógł się przyzwyczaić, że jest bogatym człowiekiem. Bogatym przynajmniej według jego kryteriów.
Gdybym tylko wszystkiego nie spieprzył, pomyślał.
Instynktownie spodziewał się policji, jednak energiczne pukanie do drzwi i zaproszenie na komendę wytrąciły go z równowagi.
Na komisariacie był zaskoczony, kiedy odczytano mu jego prawa.
– Chyba żartujecie.
– Wolimy dmuchać na zimne – uspokoił go detektyw Gomez. – Pamiętaj, Doug, nie musisz odpowiadać na pytania. Możesz wezwać adwokata. Albo możesz przestać odpowiadać na pytania w każdej chwili.
Doug pomyślał o pieniądzach Etheclass="underline" o mieszkaniu Ethel; o koleżance z pracy, która na niego leciała; jak rzuca swoją robotę i jak poucza tego śmiecia, kto tu jest szefem. Zrobił zatroskaną minę.
– Zgadzam się odpowiedzieć na wszelkie pytania.
Już pierwsze pytanie detektywa O’Briena zwaliło go z nóg.
– W zeszły czwartek poszedłeś do banku i podjąłeś czterysta dolarów w studolarowych banknotach. Nie ma sensu zaprzeczać, sprawdziliśmy. Właśnie te pieniądze znaleźliśmy w mieszkaniu, prawda, Doug? Więc dlaczego je podłożyłeś, skoro nam powiedziałeś, że ciotka zawsze znajdowała pieniądze, o kradzież których cię posądzała?
Myles spał od północy do piątej trzydzieści. Obudził się i wiedział, że już nie zaśnie. Niczego bardziej nie znosił niż leżenia w łóżku i czekania na nikłą szansę powrotu w objęcia Morfeusza. Wstał, sięgnął po szlafrok i poszedł do kuchni.
Nad kubkiem świeżo zaparzonej bezkofeinowej kawy krok po kroku przeanalizował wydarzenia z całego tygodnia. Początkowe uczucie ulgi, wynikające ze śmierci Nicky’ego Sepettiego, stopniowo zanikało. Dlaczego?
Rozejrzał się po uporządkowanej kuchni. Wczoraj wieczorem milcząco pochwalił Campbella, który pomagał Neeve w sprzątaniu. Jack dobrze dawał sobie radę w kuchni. Myles uśmiechnął się półgębkiem, wspominając swojego ojca. Wspaniały facet. „Jego wysokość”, jak nazywała go matka. Ale tata nigdy w życiu nie wstawił talerza do zlewu, nie popilnował dziecka ani nie przejechał odkurzaczem po dywanie. Dzisiejsi młodzi mężowie są inni. Tym lepiej.
Jakim był mężem dla Renaty? Dobrym, według kryteriów większości ludzi.
– Kochałem ją – powiedział teraz prawie szeptem. – Byłem z niej dumny. Wspaniale się bawiliśmy razem. Ale zastanawiam się, czy dobrze ją znałem. Jak bardzo w swoim małżeństwie upodobniłem się do ojca? Czy w ogóle traktowałem ją poważnie poza rolą żony i matki?
Wczoraj wieczorem, a może przedwczoraj powiedział Jackowi Campbellowi, że Renata mówiła mu wiele o winach. W tamtych czasach bardzo się starałem nabrać ogłady, pomyślał teraz Myles i przypomniał sobie, jak przed poznaniem żony w tajemnicy ułożył sobie program samokształcenia. Bilety do sal koncertowych. Bilety do opery. Obowiązkowe wizyty w Museum of Art.
To Renata zmieniła te obowiązkowe wyjścia w podniecające odkrywcze wyprawy. Renata, która po powrocie z opery nuciła arie swoim czystym, silnym sopranem. „Milo, caro, czy jesteś jedynym Irlandczykiem na świecie, któremu słoń nadepnął na ucho?”, przekomarzała się z mężem.
Przez te jedenaście cudownych lat dopiero zaczynaliśmy zgłębiać to wszystko, co mogliśmy sobie dać.
Myles wstał i nalał drugi kubek kawy. Skąd ten nagły przypływ wspomnień? Co mu umknęło? Coś. Coś.
– Och, Renato – jęknął – nie wiem czemu, ale martwię się o Neeve. Zrobiłem dla niej, co mogłem przez te siedemnaście lat. Ale to również twoja córka. Czy coś jej grozi?
Drugi kubek kawy poprawił mu nastrój i Myles poczuł się trochę głupio. Kiedy Neeve, ziewając, weszła do kuchni, odzyskał już dostatecznie równowagę, żeby powiedzieć:
– Niezły pomywacz z tego twojego wydawcy.
Córka uśmiechnęła się, nachyliła i pocałowała go w czubek głowy.
– A więc „śliczna Kitty Conway” – zacytowała. – Pochwalam, komisarzu. Już czas, żebyś zaczął się oglądać za kobietami. W końcu nie robisz się młodszy.
Odskoczyła, by uniknąć szturchańca.
Neeve włożyła do pracy kostium Chanel, bladoróżowy z szarym i ze złotymi guzikami. Do tego szare skórzane pantofle i szara torebka na ramię. Włosy zaczesała w gładki kok.
Myles kiwnął głową z aprobatą.
– Podoba mi się taki strój. Lepszy niż sobotnia szachownica. Muszę przyznać, że odziedziczyłaś po matce dobry gust.
– Pochwała jaśnie pana to wielki zaszczyt. – Neeve zawahała się w drzwiach. – Komisarzu, wyświadczysz mi przysługę i zapytasz patologa, czy ktoś przebrał Ethel po śmierci?
– Nie pomyślałem o tym.
– Więc proszę, pomyśl. A nawet jeśli się nie zgadzasz, zrób to ze względu na mnie. Jeszcze jedno: myślisz, że Seamus Lambston i jego żona próbowali nas nabrać?
– Całkiem możliwe.
– Racja. Ale chociaż raz wysłuchaj mnie i nie przerywaj. Ostatnią osobą, która widziała Ethel żywą, jest jej były mąż. Wiemy, że spotkali się w czwartek po południu. Niech ktoś go zapyta, jak była wtedy ubrana. Założę się, że w kolorowy wschodni kaftan z lekkiej wełny, którego prawie nie zdejmowała w domu. Tego kaftana nie znalazłam w szafie. Ethel nigdy nie zabierała go, wyjeżdżając. Myles, nie patrz tak na mnie. Wiem, o czym mówię. Załóżmy, że Seamus… albo ktoś inny… zabił Ethel, kiedy miała na sobie ten kaftan, a potem ją przebrał.
Otworzyła drzwi. Myles zorientował się, że oczekiwała jakiejś kąśliwej uwagi z jego strony. Zachował neutralny ton głosu.
– To znaczy…?
– To znaczy, że jeśli Ethel przebrano po śmierci, wykluczone, żeby były mąż popełnił to morderstwo. Widziałeś, jak byli z żoną ubrani. Znają się na modzie jak ja na wewnętrznych mechanizmach promu kosmicznego. Z drugiej strony mamy śliskiego drania nazwiskiem Gordon Steuber, który odruchowo wybrałby coś z własnej firmy i ubrałby Ethel we własny oryginalny zestaw. – Zanim zamknęła za sobą drzwi, dodała: Zawsze powtarzasz, że zabójca zostawia swoją wizytówkę, komisarzu.
Adwokata Petera Kennedy’ego często pytano o pokrewieństwo z „tymi” Kennedymi. Istotnie wykazywał duże podobieństwo do nieżyjącego prezydenta. Był już po pięćdziesiątce, włosy miał bardziej szpakowate niż siwe, mocną kwadratową twarz i smukłą sylwetkę. Wcześnie w swojej karierze pracował jako zastępca prokuratora generalnego i wtedy nawiązał trwałą przyjaźń z Mylesem Kearnym. Na telefoniczną prośbę komisarza odwołał spotkanie umówione na jedenastą i zgodził się przyjąć Seamusa i Ruth Lambstonów w swoim biurze w śródmieściu.
Teraz słuchał ich z niedowierzaniem i obserwował napięte, znużone twarze obojga. Od czasu do czasu wtrącał pytania.
– Twierdzi pan, panie Lambston, że uderzył pan pięścią byłą żonę tak mocno, że upadła do tyłu na podłogę, potem zerwała się i chwyciła sztylet, który jej służył do otwierania listów, a pan go zabrał i podczas szamotaniny skaleczył ją w policzek.
Seamus przytaknął.
– Ethel widziała, że prawie chciałem ją zabić.
– Prawie?
– Prawie – powtórzył Lambston zniżonym, pełnym wstydu głosem. – To znaczy przez jedną sekundę cieszyłbym się, gdyby ten cios ją zabił. Zamieniła mi życie w piekło na ponad dwadzieścia lat. Później, kiedy wstała, uświadomiłem sobie, do czego o mało by doszło. Ale ona się przestraszyła. Powiedziała, żebym zapomniał o alimentach.
– A potem…
– Wyszedłem. Poszedłem do baru. Potem wróciłem do domu, upiłem się i nie trzeźwiałem. Znałem Ethel. To całkiem w jej stylu, żeby oskarżyć mnie o napaść. Trzy razy próbowała wpakować mnie za kratki, kiedy spóźniłem się z alimentami. – Roześmiał się niewesoło. – Na przykład tego dnia, kiedy urodziła się Jeannie.