Выбрать главу

– Okay, więc pożyczyłem trochę kasy, którą Ethel trzymała w domu, a potem oddałem.

Powiedział, że nie znał ostatniej woli ciotki, ale wszędzie na testamencie odkryto jego odciski palców. Doug zaczął panikować.

– Po prostu pomyślałem, że może coś się stało. Zajrzałem do kalendarzyka Ethel i zobaczyłem, że skreśliła wszystkie swoje spotkania po tym piątku, kiedy umówiła się ze mną. To mnie pocieszyło. Ale sąsiadka powiedziała, że ten jej durnowaty były mąż pokłócił się z nią i przyszedł tu, kiedy byłem w pracy. Potem jego żona praktycznie włamała się i podarła czek z alimentami. Zacząłem myśleć, że coś jest nie tak.

– A potem – podjął detektyw O’Brien głosem ociekającym ironią postanowiłeś odbierać telefony i pierwszy okazał się pogróżką pod adresem pańskiej ciotki. A drugi był z biura prokuratora okręgowego w Rockland z wiadomością, że znaleziono zwłoki, tak?

Doug czuł, że spocił się pod pachami. Poruszył się niespokojnie, usiłując znaleźć wygodniejszą pozycję na drewnianym krześle z prostym oparciem. Z drugiej strony stołu obserwowali go dwaj detektywi: O’Brien z mięsistą twarzą o grubych rysach, Gomez z ciemnymi lśniącymi włosami i wiewiórczą szczęką. Irlandczyk i Meks.

– Mam już tego dosyć – oświadczył Doug. Twarz O’Briena stwardniała.

– Więc spływaj stąd, Dougie. Ale zanim wyjdziesz, może nam odpowiesz na ostatnie pytanie. Dywanik przed biurkiem twojej ciotki był zachlapany krwią. Ktoś go bardzo dokładnie wyczyścił. Słuchaj, zanim przyjąłeś obecną posadę, czy nie pracowałeś u Searsa w dziale czyszczenia dywanów i wykładzin?

Panika wywołała odruchową reakcję Douga. Zerwał się i odepchnął krzesło tak gwałtownie, że upadło.

– Pieprzę was! – wypluł z siebie i pobiegł do drzwi pokoju przesłuchań.

* * *

Denny podjął wykalkulowane ryzyko i czekał z wezwaniem taksówki, dopóki Neeve Kearny nie wsiadła do swojej. Wiedział, że taksiarze są wścibscy. Lepiej zatrzymać jednego i wydyszeć: „Jakiś świr ukradł mi rower. Jedź za tą taksówką, dobra? Oberwę po łbie, jeśli ta baba nie dostanie swojej przeklętej koperty”.

Kierowca był Wietnamczykiem. Obojętnie kiwnął głową, wprawnie wepchnął się przed nadjeżdżający autobus i zmieniwszy pas, pomknął po Madison Avenue, a potem w lewo Osiemdziesiątą Piątą. Denny skulił się w kącie z opuszczoną głową. Nie chciał, żeby kierowca zbyt wyraźnie go widział w lusterku wstecznym. Ale taksiarz nie zwracał na niego uwagi, zauważył tylko:

– Dupki. Kradliby pierdnięcia, gdyby mogli je sprzedać.

Żółtek zadziwiająco dobrze mówi po angielsku, pomyślał kwaśno Denny.

Na skrzyżowaniu Siódmej Alei i Trzydziestej Szóstej Ulicy wyprzedziła ich inna taksówka i nie zdążyli na światłach.

– Przepraszam – powiedział kierowca.

Denny przewidywał, że Neeve prawdopodobnie wysiądzie przy następnej przecznicy. Jej taksówka też na pewno ugrzęzła w korku.

– Trudno, niech mnie zwolnią. Nie moja wina.

Zapłacił i powolnym krokiem ruszył w stronę śródmieścia. Kątem oka widział, jak taksówka znowu ruszyła Siódmą Aleją. Denny szybko zmienił kierunek marszu i skręcił w Trzydziestą Szóstą Ulicę.

Jak zwykle przecznice z numerami powyżej trzydziestu pięciu odchodzące od Siódmej Alei wypełniała gorączkowa aktywność pracowników branży odzieżowej. Ogromne ciężarówki, które właśnie rozładowywano, stały zaparkowane w podwójnych rzędach wzdłuż krawężników, skutecznie ograniczając ruch na jezdni. Posłańcy na deskorolkach śmigali przez tłum pieszych; dostawcy popychali nieporęczne stojaki obwieszone ubraniami, nie zważając na pojazdy ani na przechodniów. Trąbiły klaksony. Mężczyźni i kobiety w najmodniejszych strojach przechodzili szybkim krokiem i rozmawiali z ożywieniem, całkowicie obojętni na otaczający ich tłum.

Idealne miejsce na robotę, pomyślał Denny z satysfakcją. Zobaczył taksówkę podjeżdżającą do krawężnika przy następnej przecznicy i widział, jak Neeve Kearny wysiadła. Zanim zdążył do niej podejść, wbiegła pośpiesznie do budynku. Denny zajął punkt obserwacyjny po drugiej stronie ulicy, zasłonięty przez jedną z gigantycznych ciężarówek.

– Jak będziesz wybierać te wymyślne ciuchy, przy okazji zamów dla siebie całun, Neeve Kearny – mruknął pod nosem.

Trzydziestoletni Jim Greene niedawno otrzymał awans na detektywa. Przełożeni w departamencie policji docenili jego umiejętność szybkiej oceny sytuacji i instynktownego wyboru właściwej drogi postępowania.

Teraz wyznaczono mu nudne, lecz ważne zadanie pilnowania szpitalnego łóżka, na którym spoczywał tajny detektyw Tony Vitale. Niezbyt atrakcyjne zajęcie. Gdyby Tony leżał w separatce, Jim mógłby pełnić wartę przy drzwiach. Ale na oddziale intensywnej opieki musiał siedzieć w dyżurce pielęgniarek. Tutaj przez osiem godzin dziennie nieustannie przypominano mu o kruchości ludzkiego życia, kiedy monitory nagle ogłaszały alarm i personel szpitalny śpieszył odegnać śmierć.

Jim był chudy i żylasty, ledwie przeciętnego wzrostu, dzięki czemu nie zawadzał zbytnio w małym, ciasnym pomieszczeniu. Po czterech dniach pielęgniarki zaczęły go traktować jak całkiem przydatny mebel. I wszystkie otaczały specjalną troską młodego twardego policjanta, który walczył ze śmiercią.

Jim wiedział, ile trzeba odwagi, żeby zostać tajniakiem, siedzieć przy jednym stole z zimnokrwistymi mordercami, pamiętając, że w każdej chwili mogą cię zdemaskować. On też się martwił, że Nicky Sepetti kazał zabić Neeve Kearny; on również odetchnął z ulgą, kiedy Tony zdołał wyszeptać: „Nicky… nie ma kontraktu, Neeve Kearny…”.

Jim pełnił służbę, kiedy szef przyszedł do szpitala z Mylesem Kearnym, więc miał okazję uścisnąć rękę byłego komisarza policji. Legendy. Kearny zasłużył sobie na ten tytuł. Po zamordowaniu żony na pewno cierpiał męczarnie strachu, czy Sepetti nie porwie się na jego córkę.

Komisarz powiedział, że matka Tony’ego uważa, iż syn próbuje im coś powiedzieć. Pielęgniarki dostały polecenie, żeby wezwać Jima o każdej porze dnia i nocy, gdy tylko Tony zacznie mówić.

To nastąpiło w poniedziałek o czwartej po południu. Rodzice Tony’ego właśnie wyszli, wyczerpani, ale ożywieni nadzieją. Jeśli nie zajdzie nic nieprzewidzianego, zagrożenie minęło. Pielęgniarka poszła zajrzeć do pacjenta. Jim patrzył przez szybę i poderwał się szybko, kiedy wezwała go gestem.

Glukoza sączyła się do żyły w ramieniu Tony’ego, tlen podawano przez rurki przylepione plastrem do nozdrzy. Wargi leżącego się poruszały. Wyszeptał jakieś słowo.

– On mówi własne nazwisko – powiedziała pielęgniarka do Jima. Jim pokręcił głową. Schylił się i przyłożył ucho do warg Tony’ego. Usłyszał:

– Kearny. – Potem bardzo słabe: – Nee…

Dotknął ręki Vitalego.

– Tony, jestem gliniarzem. Właśnie powiedziałeś: „Neeve Kearny”, prawda? Ściśnij mnie za rękę, jeśli mam rację.

Nagrodziło go słabiutkie dotknięcie.

– Tony – ciągnął – kiedy cię tutaj przywieziono, próbowałeś nam powiedzieć o kontrakcie. Czy to chcesz mi powiedzieć?

– Męczy pan pacjenta – zaprotestowała pielęgniarka. Jim rzucił jej przelotne spojrzenie.

– On jest gliną, dobrym gliną. Lepiej się poczuje, jeśli nam przekaże to, co ma do powiedzenia.

Powtórzył pytanie do ucha leżącego i znowu poczuł leciutkie uciśnięcie dłoni.

– No dobrze. Chcesz nam coś powiedzieć o Neeve Kearny i kontrakcie. – Jim pośpiesznie analizował w myślach słowa, które wykrztusił Vitale, kiedy go przyjęto na oddział. – Tony, wcześniej mówiłeś: „Nicky nie ma kontraktu”. Może chciałeś przekazać coś więcej? – Nagle pewna myśl przejęła Jima chłodem. – Tony, czy próbowałeś nam powiedzieć, że to nie Sepetti zlecił zabójstwo Neeve Kearny, tylko ktoś inny?