Wróciła piętnaście po piątej.
– Okropne korki – oznajmiła zrzędliwie.
– Dałaś im potwierdzony czek i wyjaśniłaś z tamtym? – zapytał, ignorując jej napastliwy ton.
– Oczywiście. I powiem ci, że kwestor był zaszokowany, kiedy mu opowiedziałam, jak Ethel Lambston ściąga z ciebie alimenty przez tyle lat. Pół roku temu wystąpiła u nich na panelu i pyskowała o równe płace dla kobiet.
Ruth przyjęła od niego kieliszek wina i pociągnęła długi łyk. Ze wstrząsem odkrył, że gdzieś po drodze przejęła od Ethel zwyczaj oblizywania ust po zakończeniu gniewnej wypowiedzi. Czy to prawda, że żenimy się zawsze z taką samą kobietą? Na tę myśl miał ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem.
– No, powiedz wreszcie, rozmawiałeś z nią? – warknęła Ruth. Seamusa ogarnęło wielkie zmęczenie. Wspomniał ową finalną scenę.
– Tak, rozmawiałem z nią. – I…
Starannie dobierał słowa.
– Miałaś rację. Nie chce, żeby się rozeszło, że ściągała ode mnie alimenty przez te wszystkie lata. Zgodziła się zdjąć mnie z haka.
Ruth odstawiła kieliszek ze zmienioną twarzą.
– Nie wierzę. Jak ją przekonałeś?
Szyderczy, urągliwy śmiech Ethel w odpowiedzi na jego błagania i pogróżki. Wzbierająca w nim fala prymitywnej wściekłości, przerażenie w jej oczach… Jej ostatnia groźba… O Boże…
– Ethel nie będzie już za twoje pieniądze kupować kosztownych fatałaszków u Neeve Kearny i objadać się smakołykami.
Triumfalny śmiech żony ranił uszy, słowa wbijały się w mózg. Seamus odstawił kieliszek.
– Dlaczego tak powiedziałaś? – zapytał cicho żonę.
W sobotni ranek śnieżyca ustała i ulice zrobiły się przejezdne. Neeve zawiozła wszystkie ubrania Ethel z powrotem do sklepu. Betty pośpieszyła jej na pomoc.
– Nie mów, że nic jej się nie podoba?
– Skąd mam wiedzieć? – burknęła Neeve. – Nie było jej w domu. Przysięgam na Boga, Betty, kiedy pomyślę, jak nas popędzała, mam ochotę udusić ją tymi szmatami.
To był pracowity dzień. Zamieścili w „Timesie” niewielką reklamę wzorzystych sukienek i płaszczy przeciwdeszczowych, która wywołała entuzjastyczną reakcję. Neeve z błyszczącymi oczami patrzyła, jak sprzedawczynie wypisują gigantyczne rachunki. Jeszcze raz w duchu podziękowała Salowi za to, że postawił na nią przed sześciu laty.
O drugiej Eugenia, czarna była modelka, obecnie prawa ręka Neeve, przypomniała jej, że nie zrobiła sobie przerwy na lunch.
– Mam trochę jogurtu w lodówce – zaproponowała.
Neeve właśnie pomagała jednej ze stałych klientek wybrać perłową suknię za cztery tysiące dolarów na ślub córki. Uśmiechnęła się przelotnie.
– Wiesz, że nie znoszę jogurtu. Poślij po kanapkę z sałatką z tuńczyka i dietetyczną colę, okay?
Dziesięć minut później, kiedy do gabinetu dostarczono zamówienie, stwierdziła, że umiera z głodu.
– Najlepsza sałatka z tuńczyka w Nowym Jorku, Denny – oświadczyła.
– Skoro pani tak mówi, panno Kearny. – Jego blada twarz wykrzywiła się w przymilnym uśmiechu.
Pośpiesznie przełykając lunch, Neeve wybrała numer Ethel. Znowu nikt nie odpowiadał. Przez całe popołudnie recepcjonistka próbowała ją złapać. Pod koniec dnia Neeve powiedziała do Betty:
– Jeszcze raz zabiorę te rzeczy do domu. Nie zamierzam tracić niedzieli i przyjeżdżać tutaj, jeśli Ethel nagle zdecyduje, że musi złapać samolot i potrzebuje wszystkiego za dziesięć minut.
– Jak ją znam, każe samolotowi specjalnie podjechać do bramki, jeśli się spóźni – prychnęła krawcowa.
Obie wybuchnęły śmiechem, ale potem Betty dodała cicho:
– Pamiętasz te swoje zwariowane przeczucia, Neeve? Przysięgam, że się udzielają. Ethel jest istnym utrapieniem, ale jeszcze nigdy nie zrobiła takiego numeru.
W sobotę wieczorem Neeve i Myles wybrali się do opery, żeby posłuchać Pavarottiego.
– Powinnaś chodzić na randki – gderał Myles, kiedy po przedstawieniu zamawiali kolację u kelnera w Ginger Man.
Córka spojrzała na niego spod oka.
– Słuchaj, Myles, przecież często gdzieś wychodzę. Wiesz o tym. Kiedy pojawi się ktoś ważny, będę wiedziała, tak jak ty i mama wiedzieliście. A teraz zamów mi krewetki scampi.
W niedzielę Myles zwykle wybierał się na wczesną mszę. Neeve lubiła spać do późna i chodziła na pontyfikalną mszę do katedry. Zdziwiła się, kiedy wstała i zobaczyła w kuchni ojca w szlafroku.
– Straciłeś wiarę? – zapytała.
– Nie, pomyślałem, że dzisiaj pójdę z tobą – odparł, siląc się na zdawkowy ton.
– Czy to ma coś wspólnego z wypuszczeniem na wolność Nicky’ego Sepettiego? – Neeve westchnęła. – Oszczędź mi odpowiedzi.
Po kościele postanowili zjeść brunch* [*Połączenie śniadania z lunchem (przyp. tłum.).] w Cafe des Artistes, a potem obejrzeli film w pobliskim kinie. Kiedy wrócili do domu, Neeve znowu wybrała numer Ethel Lambston, odczekała sześć sygnałów, wzruszyła ramionami i dogoniła Mylesa w cotygodniowych zawodach, kto pierwszy rozwiąże krzyżówkę z „Timesa”.
– Piękny, nieskomplikowany dzień – skomentowała, pochylając się nad fotelem ojca, żeby cmoknąć go w czubek głowy po wiadomościach o jedenastej. Spostrzegła wyraz jego twarzy. – Nie mów tego – uprzedziła.
Myles zacisnął wargi. Wiedział, że miała rację. Zamierzał właśnie powiedzieć: „Nawet jeśli jutro będzie ładnie, wolałbym, żebyś nie biegała sama”.
Uporczywe dzwonienie telefonu w mieszkaniu Ethel Lambston nie przeszło niezauważone.
Douglas Brown, dwudziestoośmioletni bratanek pisarki, wprowadził się do niej w piątek po południu. Wahał się zaryzykować, ale przecież mógł udowodnić, że tego dnia wymówiono mu nielegalnie podnajmowany lokal. „Musiałem gdzieś się zatrzymać, dopóki nie znajdę nowego mieszkania”, tak zamierzał się tłumaczyć.
Wykalkulował sobie, że lepiej nie odbierać telefonów. Częste dzwonki irytowały go, ale nie chciał ujawniać swej obecności. Ethel nie życzyła sobie, żeby odbierał telefony w jej mieszkaniu. „Nie twój interes, kto do mnie dzwoni”, mówiła. Innym mogła powiedzieć to samo.
Wiedział, że mądrze zrobił, nie otwierając drzwi niespodziewanemu gościowi w piątek wieczorem. Notatka wsunięta pod drzwi dotyczyła strojów zamówionych przez ciotkę.
Doug uśmiechnął się nieprzyjemnie. Ethel na pewno wyznaczyła jemu to zadanie.
W niedzielę rano Denny Adler czekał niecierpliwie na ostrym, porywistym wietrze. Dokładnie o jedenastej zobaczył czarnego chevroleta i pośpiesznie wyszedł długim krokiem spod skąpej osłony Bryant Park na ulicę. Samochód zahamował. Denny otworzył drzwi po prawej stronie i wśliznął się do środka. Pojazd ruszył, zanim jeszcze pasażer zatrzasnął drzwi.
Od czasów Attiki Duży Charley bardzo posiwiał i przybrał na wadze. Kierownica tkwiła pomiędzy fałdami na jego brzuchu. Denny rzucił „cześć”, nie oczekując odpowiedzi. Duży Charley kiwnął głową.
Samochód szybko przejechał przez Henry Hudson Parkway i most Jerzego Waszyngtona. Charley skręcił w Palisades Interstate Parkway. Denny zauważył, że chociaż w Nowym Jorku resztki śniegu zmieniły się w brudną breję, na obrzeżach autostrady śnieg wciąż był biały. New Jersey, stan ogród, pomyślał ironicznie.
Za trzecim zjazdem znajdował się punkt widokowy dla ludzi, którzy zdaniem Denny’ego nie mieli nic lepszego do roboty, tylko gapić się na pejzaż Nowego Jorku za rzeką. Denny nie zdziwił się, kiedy kumpel wjechał na pusty parking. W tym samym miejscu omawiali inne zadania.
Charley wyłączył stacyjkę i sięgnął ponad oparciem do tyłu, stękając z wysiłku. Wyciągnął papierową torbę z kilkoma puszkami piwa i upuścił na podłogę z przodu.