– Twoje ulubione. Denny’emu zrobiło się przyjemnie.
– Miło, że pamiętałeś, Charley. – Otworzył puszkę coorsa. Tamten pociągnął długi łyk z własnej puszki, zanim odpowiedział:
– Ja niczego nie zapominam. – Wyjął kopertę z wewnętrznej kieszeni kurtki. – Dziesięć tysięcy – poinformował Denny’ego. – Drugie tyle po robocie.
Adler wziął wypchaną kopertę, czerpiąc z jej dotyku zmysłową przyjemność.
– Kto?
– Dostarczasz jej lunch kilka razy na tydzień. Mieszka w Schwab House, tym wielkim domu przy Siedemdziesiątej Czwartej między West End a Riverside Drive. Zwykle chodzi piechotą do pracy kilka razy na tydzień. Skraca sobie drogę przez Central Park. Wykończ ją i zabierz torebkę. Opróżnij portfel i wyrzuć resztę, żeby wyglądało, że jakiś ćpun to załatwił. Jeśli nie dorwiesz jej w parku, spróbuj w dzielnicy odzieżowej. Przychodzi tam w każdy poniedziałek po południu. Ulice są zatłoczone, wszyscy się śpieszą, a ciężarówki parkują w podwójnych rzędach. Wepchnij ją pod ciężarówkę. Nie śpiesz się; to ma wyglądać na wypadek albo rabunek. Jak będziesz ją śledził, nałóż swoje przebranie żebraka.
Duży Charley mówił grubym, gardłowym głosem, jakby zwały tłuszczu na szyi dławiły mu struny głosowe. Jak na niego była to długa przemowa. Pociągnął następny potężny łyk piwa z puszki.
Adler czuł się coraz bardziej nieswojo.
– Kto?
– Neeve Kearny.
Denny odepchnął kopertę tak gwałtownie, jakby zawierała tykającą bombę.
– Córka komisarza policji? Czyś ty zwariował?
– Córka byłego komisarza policji. Denny czuł krople potu na czole.
– Kearny sprawował urząd przez szesnaście lat. Wszyscy gliniarze w mieście zaryzykują dla niego życie. Kiedy zginęła jego żona, wymaglowali każdego, kto kiedyś ukradł jabłko ze straganu. Nie ma mowy.
W wyrazie twarzy Dużego Charleya zaszła niemal niedostrzegalna zmiana, ale jego głos nadal brzmiał monotonnie i gardłowo.
– Denny, mówiłem ci, że niczego nie zapominam. Pamiętasz te wieczory w Attice, kiedy się przechwalałeś, ile skoków zrobiłeś i czemu cię nie złapali? Wystarczy, że wykonam anonimowy telefon do glin i nigdy więcej nie dostarczysz żadnej marnej kanapki. Nie zmuszaj mnie do walki z przestępczością, koleś.
Adler zastanowił się, przypomniał sobie wszystko i przeklął własny długi język. Znowu pomacał kopertę i pomyślał o Neeve Kearny. Dostarczał zamówienia do jej sklepu już prawie od roku. Dawniej recepcjonistka kazała mu zostawiać torby na dole, ale teraz szedł prosto do prywatnego gabinetu. Nawet jeśli Kearny rozmawiała przez telefon, zawsze uśmiechała się i machała do niego, prawdziwy uśmiech, a nie ten snobistyczny grymas, jakim obdarzała go większość klientów. Zawsze mu mówiła, jak wspaniale wszystko smakowało.
No i była fajną laską.
Wzruszeniem ramion odpędził sentymenty. Miał robotę do wykonania. Charley nie doniesie na niego glinom, obaj o tym wiedzieli. Denny był zbyt niebezpieczny, odkąd wiedział o kontrakcie. Odmowa oznaczała, że nigdy nie wróciłby żywy do miasta.
Schował pieniądze do kieszeni.
– To już lepiej – uznał kumpel. – Jakie masz godziny pracy w delikatesach?
– Od dziewiątej do szóstej. Poniedziałki wolne.
– Ona wychodzi do pracy między siódmą trzydzieści a ósmą. Pokręć się pod domem. Sklep zamykają o szóstej trzydzieści. Pamiętaj, nie ma pośpiechu. To nie może wyglądać na celowy zamach.
Duży Charley włączył silnik i ruszył z powrotem do Nowego Jorku. Ponownie zapadł w zwykłe milczenie, przerywane tylko sapaniem i stękaniem. Denny’ego pożerała ciekawość. Kiedy skręcili z West Side Highway i wjechali w Siedemdziesiątą Piątą, zapytał:
– Charley, nie wiesz, kto zlecił tę robotę? Ona nie wygląda na taką, co wchodzi komuś w drogę. Sepetti wyszedł z pierdla. Chyba ma dobrą pamięć.
Zobaczył gniewny błysk w oczach tamtego. Gardłowy głos brzmiał teraz wyraźnie, słowa padały z impetem kamiennej lawiny.
– Robisz się nieostrożny, koleś. Nie wiem, kto ją chce sprzątnąć. Nie wie też facet, który skontaktował się ze mną. I nie wie facet, który z nim się skontaktował. Tak to działa, nie zadajemy żadnych pytań. Jesteś małym kanciarzem z małym móżdżkiem, Denny, więc nie wsadzaj nosa w nie swoje sprawy. Teraz wynocha.
Samochód zahamował gwałtownie na rogu Ósmej Alei i Pięćdziesiątej Siódmej Ulicy.
Denny niepewnie otworzył drzwi.
– Charley, przepraszam – bąknął. – Ja tylko… Wiatr dmuchnął do wnętrza samochodu.
– Po prostu zamknij dziób i nie schrzań roboty.
Po chwili Adler patrzył, jak tył pojazdu znika na Pięćdziesiątej Siódmej. Ruszył w kierunku Columbus Circle. Zatrzymał się przy ulicznym straganie na colę i hot doga. Skończywszy jeść, otarł usta wierzchem dłoni. Nerwy uspokajały się stopniowo. Palce pogładziły wypchaną kopertę w wewnętrznej kieszeni kurtki.
– No to chyba zacznę zarabiać na życie – mruknął do siebie Denny i ruszył Broadwayem w stronę Siedemdziesiątej Czwartej i West End Avenue.
Przy Schwab House spacerkiem obszedł cały blok. Zauważył drzwi do budynku od Riverside Drive. Nie ma szans, żeby tędy wyszła. Znacznie wygodniejsze było wejście od West End Avenue.
Zadowolony, przeszedł na drugą stronę ulicy i oparł się o mur dokładnie naprzeciwko Schwab House. Świetny punkt obserwacyjny, pomyślał. Obok niego otwarły się drzwi i wyszła grupka lokatorów. Denny nie chciał zwracać na siebie uwagi, więc powoli ruszył przed siebie. Doszedł do wniosku, że przebrany za pijaka może wtopić się w tło podczas śledzenia Neeve Kearny.
O drugiej trzydzieści, kiedy szedł przez miasto w kierunku East Side, minął kolejkę ludzi czekających przed kasą kina. Nagle szeroko otworzył wąskie oczy. W połowie kolejki stała Neeve Kearny obok siwowłosego mężczyzny, którego twarz Denny rozpoznał. Jej ojciec. Denny szybko ich minął z głową wciśniętą w ramiona. I nawet jej nie szukałem, pomyślał. To będzie najłatwiejsza robota w całej mojej karierze.
4
W poniedziałek rano Neeve stała w holu, znowu dźwigając naręcze strojów Ethel, kiedy z windy wyskoczyła zdyszana Tse-tse, dwudziestotrzyletnia aktorka. Kędzierzawe blond włosy miała uczesane w stylu wczesnej Phyllis Diller, oczy podkreśliła makijażem w płomiennych odcieniach purpury, ładnym małym ustom nadała łukowaty kształt jak u laleczki Kewpie. Tse-tse, urodzona jako Mary Margaret McBride – „zgadnij po kim?”, jak wyjaśniła Neeve – zawsze występowała w sztukach off-off-Broadway, z których większość utrzymywała się przez niecały tydzień.
Neeve kilka razy poszła ją zobaczyć i zdziwiła się, jak dobrą aktorką jest Tse-tse. Dziewczyna potrafiła poruszyć ramieniem, opuścić wargę, zmienić pozycję i dosłownie stawała się kimś innym. Miała świetne ucho do wymowy i umiała różnicować wysokość głosu od cienkiego pisku Butterfly McQueen do gardłowego pomruku Lauren Bacall. Dzieliła apartament w Schwab House z inną ambitną aktorką i dorabiała sobie do nędznej pensyjki od rodziny. Zrezygnowała z kelnerowania i wyprowadzania psów na rzecz sprzątania. „Pięćdziesiąt dolców za cztery godziny i nie musisz ciągnąć za sobą zgrai kundli”, wyjaśniła Neeve.
Neeve poleciła dziewczynę do sprzątania u Ethel Lambston i wiedziała, że Tse-tse przychodziła tam kilka razy w miesiącu. Teraz powitała ją jak posłańca niebios. Czekając na taksówkę, wyjaśniła swój dylemat.
– Idę tam jutro – oznajmiła zdyszana aktorka. – Słowo daję, przez to mieszkanie mam ochotę powrócić do wyprowadzania pitbullów. Choćbym tam wysprzątała na wysoki połysk, następnym razem zawsze jest bałagan.
– Widziałam – przyznała Neeve. – Słuchaj, jeśli Ethel dzisiaj nie odbierze tych rzeczy, jutro rano zawiozę cię tam taksówką i zostawię wszystko u niej w szafie. Chyba masz klucz.