Stopka redakcyjna
© Copyright by Demart SA
Warszawa 2008
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część ani całość wydawnictwa Gdyby... Całkiem inna historia Polski nie może być reprodukowana ani przetwarzana w sposób elektroniczny, mechaniczny, fotograficzny i inny; nie może być użyta do innej publikacji oraz przechowywana w jakiejkolwiek bazie danych bez pisemnej zgody Wydawcy.
Wydawca:
Demart SA
02-495 Warszawa
ul. Poczty Gdańskiej 22a
tel. 022 662 62 63
fax 022 824 97 51
www.demart.com.pl
e-maiclass="underline" info@demart.com.p
Dział zamówień
tel. 022 498 01 77/78
fax 022 753 03 57
e-maiclass="underline" biuro.handlowe@demart.com.pl
skan, OCR, korekta :
TheGuru
Redakcja:
Elżbieta Olczak
Joanna Sabak
Autorzy tekstów:
prof. Włodzimierz Borodziej
prof. Tadeusz Cegielski
prof. Andrzej Chwalba
prof. Andrzej Garlicki
prof. Jerzy Holzer
prof. Janusz Kaliński
prof. Andrzej Paczkowski
prof. Jerzy Strzelczyk
prof. Janusz Tazbir
dr Julia Tazbir
prof. Jan Wimmer
prof. Henryk Wisner
Projekt graficzny i projekt okładki:
Krzysztof Stefaniuk
Korekta językowa:
Izabela Jesiołowska
Skład i łamanie:
Renata Laskowska, Katarzyna Wlazło
Przygotowanie do druku:
Tomasz Góra
ISBN: 978-83-7427-449-4
Wydanie 2008 r.
Jerzy Strzelczyk
CO BY BYŁO, GDYBY MIESZKO NIE PRZYJĄŁ CHRZEŚCIJAŃSTWA W 966 ROKU?
No nie - powiedział do siebie Mieszko Siemomysłowicz, cierpliwie wysłuchawszy opinii obu stron. Wiecu, co prawda, nie warto było w ogóle wtajemniczać, gdyż zdanie jego uczestników, zawsze niechętnych jakimkolwiek zmianom, nie było trudne do odgadnięcia. Podobnie jednostronne musiałoby być zdanie co ważniejszych kapłanów. Wprawdzie nigdy, ani za panowania przodków Mieszka, ani, tym bardziej, jego samego, nie osiągnęli oni nawet w przybliżeniu takiego znaczenia, jakie mieli kapłani wielkiego Swarożyca w nie tak znowu odległej Retrze-Radogoszczy, ale z pewnością także ci znad Gopła i Warty ze wszystkich sił przeciwstawialiby się uznaniu nowego kultu, którego wyznawcy - przynajmniej o tym dobrze wiedziano! - nie uznawali jakichkolwiek innych bóstw i ich kapłanów. Nie! Liczyła się opinia starszych plemiennych oraz tych, których jego, lub jego poprzedników, wola i łaska wydźwignęła do wysokich stanowisk. W przeciwieństwie do motłochu, bez którego książę wprawdzie niewiele by zdziałał, ale którym w gruncie rzeczy pogardzał, a niekiedy nawet musiał się go obawiać, mieli oni sporo zdrowego rozsądku, przede wszystkim zaś nie najgorsze rozeznanie w sprawach szerszej, jakże nieraz zawiłej, polityki, co prawda przede wszystkim tej międzyplemiennej, ale niektórzy z tych bliskich księciu rozumieli już to i owo z arkanów i zawiłości polityki wykraczającej poza rodzime polańskie opłotki. Wiedza ta nie przychodziła łatwo, zwłaszcza gdy pochodziła z trudów i doświadczeń dalekich wypraw zbrojnych, z zeznań jeńców (zanim udało się ich korzystnie sprzedać obcym kupcom), z opowiadań posłów, kupców (takich jak ów nieco podejrzany Żyd hiszpański Ibrahim syn Jakuba, który niedawno gościł w nadłabskim Magdeburgu i gorliwie wypytywał o kraj Mieszka i jego mieszkańców) i nielicznych misjonarzy chrześcijańskich, od czasu do czasu pojawiających się nad Wartą, Gopłem i Prosną...
Właśnie: misjonarzy. Mieszko w głębi duszy podziwiał tych ludzi, już choćby za samą odwagę przybywania do zupełnie obcego kraju, którego mieszkańcy od niepamiętnych czasów wyznawali swoich pradawnych bogów. Dobrze im było z nimi, do nich dostosowali wszelkie dziedziny swego ubogiego, ale w miarę stabilnego życia. Książę podziwiał tych śmiałków, zapewniał im bezpieczeństwo, co prawda tylko tam, dokąd sięgało jego zbrojne ramię, ale mimo wysiłków i swego lotnego (to przyznawali mu nawet wrogowie!) umysłu i nawet najbardziej elokwentnych misjonarzy, nie bardzo ich rozumiał. Nie chodziło nawet o zawiłości wiary, którą oni nazywali chrześcijańską i wywodzili od osoby niejakiego Jezusa Chrystusa, który miał być Bogiem (jednym z bogów?). Zginął gdzieś daleko w ciepłych krajach (chyba nie w saraceńskiej Hiszpanii? - tak daleko horyzont geograficzny Mieszka Siemomysłowicza już nie sięgał), i to w sposób haniebny, bo śmiercią na krzyżu, jak pospolity zbrodniarz... To właśnie było nie do pojęcia. Bóg przecież - obojętnie, czy byłby nim rodzimy Swarożyc, czy ruski Perun, czy rugijski Świętowit, czy Tor groźnych wikingów z północy, wreszcie jeszcze najbardziej do Boga chrześcijan podobny żydowski Jahwe czy muzułmański Allach - to istota tak potężna i można, że sama myśl o jej haniebnej śmierci brzmiała jak bluźnierstwo.
Już nie pamiętał Mieszko, kto mu opowiadał (a może czytał) o tym, podobno nawet dzielnym i zwycięskim, germańskim księciu czy królu (jak to mu właściwie było na imię? czy przypadkiem nie Radbod lub jakoś podobnie?), który już ponoć na tyle był gotów przyjąć wiarę w owego Chrystusa, że jedną nogę zanurzył w przygotowanej dlań specjalnie wodzie chrzcielnej (nie wiadomo, skąd chrześcijanie przyjęli ten ryt, w każdym razie nie można było się bez niego obyć!). Ale coś go tchnęło, by zapytać, czy, gdy kiedyś - ochrzczony - znajdzie się, zgodnie z zapewnieniami misjonarzy, w raju, spotka tam swoich wielkich i jakże szanowanych i czczonych przodków. Osłupiał, gdy usłyszał odpowiedź, że niestety tak nie będzie, gdyż przodkowie ci, nie znając prawdziwej wiary, nie mogą dostąpić zbawienia. Nie był Mieszko, co prawda, zupełnie pewny, czy stać by go było na takie wyjście z dylematu, jakie obrał nieustraszony Radbod, który co prędzej cofnął nogę, nie poddał się obrzędowi, stwierdzając dumnie, że woli raczej po śmierci przebywać razem ze szlachetnymi przodkami (oj, chyba misjonarze niezbyt gorliwie objaśnili mu straszny, według nich, los dusz potępionych; misjonarze Mieszkowi bardziej się pod tym względem przyłożyli!), niż wraz z biedakami, rybakami i skruszonymi złoczyńcami cieszyć się wiecznym zbawieniem.
Pewnie, że korzyści z ewentualnej decyzji przyjęcia chrztu były kuszące, ale, jak wynikało z głębokiej refleksji i rady większości towarzyszy, nie zawsze zupełnie oczywiste, a przede wszystkim nie zawsze dałyby się zapewne od razu skonsumować. Książę był jeszcze młody, na sprawdzenie, czy nauka chrześcijan o zbawieniu jest prawdziwa, ma jeszcze sporo czasu... Misjonarze dowodzili, że przyjęcie nauki Chrystusa wzmocni jego, Mieszka, autorytet u swoich. Może... Ale któż to wie? Po pierwsze, Mieszko wiedział doskonale, że nawet jeżeli on, jego rodzina, dwór, drużyna i ci wszyscy, którzy się go boją albo są od niego zależni, przyjmą chrzest, lud, zwłaszcza w co bardziej oddalonych od Gniezna ostępach, długo jeszcze pozostanie wierny dawnym wierzeniom, a kapłani już zadbają, by w swej wierze nie osłabli! Na razie zatem zamiast wzmocnienia autorytetu księcia wzbierze fala niezadowolenia i buntu.