- Jednak kiedy w r z e c z y w i s t o ś c i Luksemburgowie stali się królami Polski, to odnowionej monarchii zagroziło wynarodowienie, przyłączenie do Rzeszy Niemieckiej lub nawet rozbiór - krytykowała Marysia, przywołując hipotezy zorientowanych narodowo historyków XIX stulecia, wówczas i dziś niechętnych procesom europejskiej integracji. - Ich niepokoje o tyle były uzasadnione, że nie od razu Polska zaczęła odgrywać wiodącą rolę w Środkowej Europie. Musiała jeszcze pokonać Luksemburgów, co udało się dzięki pomocy Saksonii, Bawarii i Brandenburgii, a także rzucić Habsburgów na pożarcie Turkom - za co okrzyknięto ją „zdrajczynią" i „grabarzem chrześcijaństwa". Ten epitet przylgnął na kilka stuleci nie tylko do Polski, ale i do całej Unii. Francuzi, na przykład, piętnowali Słowian i Madziarów jako bezbożników, antychrystów, a opublikowana przez nich w połowie XVIII wieku Wielka Encyklopedia Katolicka przynosiła pod hasłem Pologne opis lucyferycznych orgii, jakie rzekomo miały odbywać się w Gdańsku, Warszawie i w samej stolicy, Krakowie. Polacy mieli też prześladować kler katolicki, co gorsza, wprowadzić zakaz umieszczania symboli religijnych w miejscach publicznych. Pewien paryski adwokat zbił spory kapitał polityczny na straszeniu swych rodaków widmem polonizacji stosunków we Francji.
Sulkiewicz skrzywił się, ale widać był przygotowany na podobne argumenty:
- Przecież tak się nie stało. Nie doszło do rozbioru Królestwa Polskiego, za to doszło - trzykrotnie - do podziału Rzeszy, czyli Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Choć może trudno tu mówić o rozbiorze państwa, bo Rzesza nie była państwem w klasycznym znaczeniu tego terminu. Dzięki udziałowi w tym korzystnym procesie Królestwo definitywnie weszło w orbitę gospodarki i kultury Zachodu, kultury, przypomnijmy, w genezie i formie łacińskiej. A język to nie tylko medium - to właściwa kultura.
- Zgodnie z poglądem cytowanym przez Marysię - wtrącił profesor Hodie - na Mazowszu musiano by dziś mówić po niemiecku, jako że przez następne dwa stulecia jego zwierzchnikami byli Luksemburgowie. Stało się inaczej; a szkoda, bo nie lubię mazurzenia!
- Nie ulega wątpliwości - kontynuował Sulkiewicz - że zwycięstwo piastowskiego monarchy, księcia zależnego od papiestwa z jednej, od rycerstwa z drugiej strony - musiałoby mieć fatalne skutki dla jego międzynarodowego położenia i stosunków wewnętrznych. Być może sojusz z Węgrami dałby Piastom pewną szansę, ale pod względem społecznym układ z rycerstwem oznaczał klęskę mieszczaństwa już u zarania dziejów tego stanu. Z takiej pierwotnej słabości owa grupa społeczna nigdy by się już nie podniosła. Królestwem rządziłaby szlachta, może nawet tylko jej najbogatsza część, możni, wspierani przez Kościół. Władza królewska musiałaby pozostać nominalną, gdyż nieustannie zmuszaną do koncesji na rzecz czynnika feudalnego. Tak anachronicznie skonstruowane państwo mogłoby szukać perspektyw rozwojowych jedynie na Wschodzie: na Litwie i na Rusi Moskiewskiej, na Rusi Halickiej, gdzie jednak weszłoby w konflikt z Węgrami i utraciło naturalnego sojusznika. Na dłuższą metę podobna orientacja spowodowałaby zerwanie więzi z Zachodem i wciągnięcie królestwa w wir konfliktów na wschodniej granicy. W konsekwencji zapóźnienie kulturowe, szczególnie gospodarcze i społeczne.
- Może jeszcze powiesz, że nastąpiłoby nowe zlodowacenie, a Bałtyk zamarzałby w listopadzie, aby uwolnić się spod lodu w maju - syknął ktoś z boku, wywołując śmiech całej grupy.
- Już widzę owe domy budowane w XVII wieku na lodowcach; szwedzkich żołnierzy maszerujących zimą po bałtyckim lodzie; mimo strasznego mrozu niemal nagich, jedynie w gaciach, bez koszul, za to w półpancerzach zarzuconych na zmarznięte ramiona!
Znowu śmiech.
- Nawet bez powrotu lodowca scenariusz Sulkiewicza wydaje się skrajnie pesymistyczny - odezwał się von Kalinowsky. Zastanówmy się: Polska nie byłaby przecież jedynym krajem z problemem rozhukanej szlachty oraz zależnego od stanów monarchy. Mogłaby też stać się z czasem lokalną potęgą - ale dzięki innym, niż to miało miejsce, czynnikom. Dzięki majątkom i wykształceniu szlachty, która powstałaby z demokracji rycerskiej, mielibyśmy w królestwie liczną, nie mniej liczną niż mieszczaństwo gdzie indziej, polityczną elitę. Szlachtę ziemiańską, która, jak angielska gentry, stanowiłaby bazę dla przyszłej klasy średniej.
- Jednak pod warunkiem, że nie utraciłaby swojej pozycji na rzecz arystokracji, a swego państwa na rzecz sąsiadów. Szczególnie zaś Niemiec, a może nawet i Moskwy.
- Wielka przesada z tą zagładą państwa! - zaprotestowała Marysia. - I dlaczego akurat z powodu Moskwy?
Sulkiewicz nie odpowiedział wprost na jej pytanie. - Podział Rzeszy Niemieckiej - zauważył - który miał miejsce w stuleciach XVII i XVIII między monarchie katolickie z jednej, protestanckie zaś z drugiej strony, udział Polski w tym swoistym rozbiorze, uchroniły ją definitywnie przed podobną perspektywą. Przyłączone, lepiej jeszcze: dopuszczone do Korony Polskiej, Śląsk, Saksonia i Brandenburgia stały się z czasem wiodącymi częściami Unii.
Wszyscy odetchnęli z ulgą, jako że perspektywa zależności od Moskwy wydawała im się równie egzotyczna co groźna. Unia Polski, Czech i Węgier, trójkąt stanowiący podstawę zjednoczonej Europy, została uratowana! Zza uchylonych okien dobiegały okrzyki mongolskich kibiców, udających się grupowo na podkrakowskie lotniska. Hodie pogratulował Sulkiewiczowi, a potem jego oponentom: Marysi i von Kalinowsky emu. Przeniósł dyskretnie wzrok na węgierską księżniczkę. W istocie, wielka szkoda, gdyby z powodu jakiegoś tam księcia kujawskiego nie miałaby zawitać na tym najlepszym i najpiękniejszym ze światów.
Profesor Tadeusz Cegielski (ur. w 1948 roku) jest historykiem i wolnomularzem. Wykłada na Uniwersytecie Warszawskim. Był członkiem Rady Naukowej Muzeum: Zespołu Pałacowo-Parkowego w Dobrzycy. Jest redaktorem naczelnym czasopisma „Ars Regia" poświęconego myśli i historii wolnomularstwa. Napisał wiele artykułów (oraz książkę Sekrety masonów: Pierwszy stopień wtajemniczenia) poświęconych tej tematyce. Jest specjalistą w dziedzinie historii nowożytnej oraz historii idei. Profesor jest także współautorem książki Rozbiory Polski 1772-1793-1795 (1990). Napisał również programy szkolne do nauczania historii oraz kilka szkolnych podręczników z zakresu historii - ostatnio Człowiek i historia (2003).
Janusz Tazbir
CO BY BYŁO, GDYBY NIE DOSZŁO DO SEKULARYZACJI PAŃSTWA KRZYŻACKIEGO W 1525 ROKU?
Konflikty militarne Polski z Krzyżakami ciągnęły się przez przeszło dwa stulecia. Już w początkach XIII wieku ten zachłanny i prężny zakon rycerski utworzył na ziemi chełmińskiej zalążek samodzielnego państwa (1226 -1228). Do roku 1283 Krzyżacy dokonali podboju pogańskich Prus, a w roku 1308 zajęli Pomorze Gdańskie, odcinając w ten sposób Polskę od dostępu do Bałtyku. Zarówno Władysławowi Łokietkowi, jak i Kazimierzowi Wielkiemu nie udało się odzyskać tych ziem. Kres dalszej ekspansji krzyżackiej położyła dopiero bitwa pod Grunwaldem (1410), podczas której połączone siły polsko-litewskie pokonały wojska zakonne. Terytorialne owoce tego zwycięstwa były wszakże nikłe. Odzyskano bowiem jedynie niewielką ziemię zawkrzańską.
Dopiero po ciągnącej się aż 13 lat wojnie (1454-1466) odzyskano zarówno Pomorze Gdańskie, jak i ziemie chełmińską i michałowską, Malbork, Elbląg oraz biskupstwo warmińskie. Nastąpiło to nie tylko dzięki sukcesom militarnym strony polskiej. Dużą rolę odegrało naturalne ciążenie zdobytych terytoriów ku Polsce uwarunkowane ich sytuacją geograficzną, społeczno-narodowościową, związkami administracyjno-kościelnymi wreszcie. Traktat toruński nie stanowił więc dokumentu ubierającego w formę prawną wyniki zwycięskiej wojny, lecz był ukoronowaniem długoletnich wysiłków ludności Pomorza, pragnącej połączenia tej ziemi z państwem polskim. Krzyżacy mieli bowiem przeciwko sobie nie tylko polskie, ale i posługujące się językiem niemieckim mieszczaństwo oraz rycerstwo Pomorza. Język nie szedł tu w parze ze świadomością narodową w dzisiejszym tego słowa rozumieniu; zastępowało ją poczucie związków z zamieszkiwaną od pokoleń ziemią oraz lojalność wobec królów polskich, pod których berłem chciano się znaleźć.