Выбрать главу

A co będzie, gdy te nastroje zechce wykorzystać któryś z naczelników, ba, nawet któryś z krewnych Mieszka z rodu Piastowego, odsunięty od rządów i pozornie tylko pogodzony z tym stanem rzeczy, by wszcząć otwarty bunt? Nie brakowało ich w przeszłości i choć pamięć o nich tkwiła jedynie przytłumiona po chatach i grodach (nawet imiona buntowników książę i jego ludzie starali się zatrzeć w pamięci ludu), nietrudno było sobie wyobrazić, jak może rozgorzeć bunt niezadowolonych. Pod chorągwiami bóstw plemiennych co rychlej stanąć mogą ci wszyscy, którym brzemię władzy Mieszkowej bardzo ciążyło (któż bowiem, jak nie oni musieli ponosić, w przenośni i dosłownie, ciężary niezbędne do budowy tylu nowych, potężnych i pysznych grodów albo łożyć na utrzymanie drużyny „najwierniejszych z wiernych" księcia, liczącej ponoć aż 3000 wojów?), czy choćby tylko odsunęło od realnego wpływu na losy plemienia i kraju. Kraju, który był, co prawda, już dość znaczny pod względem terytorium, ale też młody, zjednoczony bardzo powierzchownie. Dawne podziały plemienne przeświecały wyraźnie, choć tyle wysiłku ojciec Mieszka - Siemomysł, a także on sam - Mieszko, włożyli w ich przytłumienie i zduszenie (zgliszcza spalonych i zrównanych z ziemią dawnych plemiennych grodów ciągle nie pozwalały o tym zapomnieć). Tylko człowiek naiwny (a za takiego Mieszko się nie uważał!) mógłby mniemać, że dawni naczelnicy plemienni, czy chociażby ich synowie i wnukowie, nie skorzystaliby z okazji, by oderwać się od Gniezna.

Jedno tylko zastanawiało Mieszka. Z tego, co mu było wiadomo, religia Chrystusa niemal wszędzie znajdowała się w zwycięskiej ofensywie. Mieszko ani żaden z jego poddanych nie mieli pojęcia o rozległości tego, co uczeni w krajach Zachodu i Południa nazywali niekiedy Europą, wiedzieli jednak, że przynajmniej z tych dwóch stron wyznawcy chrześcijaństwa napierają na zwolenników tradycyjnych wierzeń i - tak! - najczęściej ich zwyciężają, po czym następuje bardziej lub mniej wymuszone przejście pokonanych na nową wiarę. Mieszko pamiętał opowieść o jakimś (imię dawno już wypadło mu z pamięci) książątku z kraju Wiślan („w Wiślech"), który tak długo niepokoił sąsiadów zza Karpat (widocznie miał słabe pojęcie o potędze Świętopełka, władcy Wielkich Moraw), nie słuchając rad misjonarza, aż wreszcie, pokonany, musiał przyjąć chrzest na obcej ziemi, pewnie w niewoli. Inaczej pewnie - snuł Mieszko przypuszczenia - potoczyłyby się losy ziem obecnie polańskich i inaczej wyglądałyby losy chrześcijaństwa, gdyby potęga wielkomorawska nie padła przed półwieczem, nie mogąc oprzeć się Frankom z jednej, Madziarom, czyli Węgrom z drugiej strony.

Prawda: Od kilku lat rysowała się od strony zachodniej sytuacja nowa, mogąca w niedalekiej już przyszłości przyprawić Mieszka (bądź jego następcę) o ból głowy. Ten Otton, władca Franków (a w rzeczywistości Sasów, Szwabów, Bawarów, Lotaryńczyków i kilku pomniejszych ludów), który jedenaście lat temu pokonał w morderczej bitwie dopiero co wspomnianych Madziarów, zaledwie przed kilku laty zajął zbrojnie słoneczną Italię i został w Rzymie - uważanym przez chrześcijan za stolicę świata - ukoronowany na cesarza (podobnego temu, który panował niezmiennie od niepamiętnych czasów w Carogrodzie), musi być człowiekiem niezwykłym. Chrześcijanie uważają go za swojego przywódcę i sądzą, że jego obowiązkiem jest obrona świata chrześcijańskiego (a niechże by go bronił na przykład przed Saracenami!) oraz szerzenie wiary chrześcijańskiej. A że akurat to poszerzanie było równoznaczne z poszerzaniem obszaru własnego panowania, dobrze się czuł w tej roli. Jakoż uparcie i konsekwentnie, kontynuując dzieło swego ojca, Otton rozszerzał swoje panowanie na Połabiu i podporządkował sobie Serbów, Łużyczan na południu, Obodrzyców na północy, przede wszystkim zaś najbardziej przywiązanych do własnych plemiennych form bytu oraz religii Swarożyca, najbardziej też dla wszystkich sąsiadów niebezpiecznych Luciców, dawniej (a niekiedy jeszcze i teraz) nazywanych Wieletami.

To właściwie, samo przez się, nie stanowiłoby jeszcze dla Mieszka największego zmartwienia. Nie ma co bowiem ukrywać, że z Lucicami on sam, podobnie jak i jego przodkowie, niejednokrotnie mieli na pieńku. Gdy tylko w okolicy któryś z naczelników za bardzo urastał w potęgę, chytrzy kapłani Swarożyca nie zaniedbywali niczego, by nakłonić swych bitnych (to trzeba przyznać!) współplemieńców do zbrojnej interwencji, a przynajmniej zręcznymi intrygami przywracali stan poprzedni. W dodatku jeszcze jeden czynnik: Czesi w Pradze, nominalnie uznający, co prawda, zwierzchnictwo Ottona, ale w gruncie rzeczy rządzący się samodzielnie (gdzieżby tam Gnieznu, musiał ze smutkiem przyznać sam przed sobą Mieszko, równać się z Pragą!), usiłowali nie od dziś wzmocnić swe stanowisko sojuszem z Lucicami. To, że lud książąt z rodu Przemyśla od dawna już (przynajmniej z nazwy) jest chrześcijański, nie miało widać większego znaczenia. Czesi znajdowali się w fazie szybkiego wzrostu (nie na próżno Praga uchodziła za wielkie emporium handlu żywym towarem - niewolnikami; Mieszko nie mógłby powiedzieć, że pod tym względem ma czyste sumienie), a ich - prawda że w dużym stopniu formalne - panowanie obejmowało „po tej" stronie gór ziemie krakowską i śląską, a więc sfera politycznych wpływów czeskich zbliżała się niepokojąco blisko do ziemi Polan.

Na razie Mieszko wydawał się bezpieczny, jeżeli chodzi o sąsiedztwo chrześcijan. Właściwie jedynie Czesi byli jego bezpośrednimi chrześcijańskimi sąsiadami. Trudno było za chrześcijan uznać ludy połabskie, choć podbite przez Ottona musiały oficjalnie rozstać się z dawnymi kultami, a ich ziemie zostały objęte siecią specjalnie ustanowionych biskupstw. Mieszko miał informacje, że Lucicy, a za nimi inne ludy połabskie, tylko czekają na sprzyjający moment, by zrzucić obce panowanie i znienawidzone chrześcijaństwo. Na północy o chrześcijaństwie nic jeszcze nie słyszeli Pomorzanie, podobnie jak dalej na wschód - Prusowie i Jaćwięgowie. Za morzem mieszkający dzielni Duńczycy niby są już chrześcijanami, ale co to za chrześcijaństwo u tych dzikich wikingów! Poważnymi partnerami we wszelkiej możliwej grze politycznej byli inni sąsiedzi - od wschodu i południowego wschodu - Rusini, których założone niegdyś przez skandynawskich Waregów państwo z ośrodkiem w Kijowie stało się potęgą pierwszej wielkości we wschodniej części kontynentu, i Madziarzy - Węgrzy, niemogący nawet marzyć o potędze sprzed wielkiej klęski zadanej im nie tak dawno przez Ottona. I Rusini, i Węgrzy dotychczas pozostają przy wierze tradycyjnej, nie dając posłuchu emisariuszom tak z Carogrodu, jak i Rzymu.

Nie, nie widzę powodu do pośpiechu. Zobaczymy, jak sprawy się potoczą. Wprawdzie ten wielkorządca Ottona, jak oni mówią: margrabia, Geron chyba mu na imię, gdy pokonał Łużyczan, znalazł się niepokojąco blisko moich granic na zachodzie, ale niebawem wybrał się do Rzymu (zapewne, by odpokutować swoje zbrodnie, o których głośno wśród Słowian) i tam umarł, a godnego mu następcy nie widać. Wprawdzie musiałem na swoim koncie odnotować i dwie porażki w walkach z tymi wstrętnymi Wolinianami (musieli im pomagać usadowieni tam niegdyś wikingowie z Jomsborga), ale bez przesady - takie niepowodzenia mogą wprawdzie być dokuczliwe, ale nie mają większego znaczenia dla mnie i mego kraju.

Wreszcie - kończył rozważania młody władca Polan - prawdę mówiąc, nie pociąga mnie zbytnio ta część nauki chrześcijan, która dotyczy moralności i obowiązków dobrego chrześcijanina. Te wszystkie modlitwy, posty, nakazy i zakazy! Miłość bliźniego? Czy także wroga? No, tego już za wiele! Żeby w dodatku sami chrześcijanie chcieli ich dotrzymywać! Bolesław praski wprawdzie kusi, przyśle kapłanów, budowniczych kościołów, da mi córkę za żonę... Ponoć Dobrawa ani szczególnie piękna, ani nie nazbyt już młoda. A co z moimi tak bardzo ulubionymi żonami? W oczach chrześcijan nie byłyby one niczym innym, jak tylko zwykłymi nałożnicami. Otruć? Odesłać do ojców? Toż to byłaby obraza, krwawa zemsta rodów pewna. Nie, na to nie pójdę. Jeszcze poczekam...