Wysłannicy powrócili do Pragi z niczym, nie licząc mglistych obietnic na przyszłość. Wieść o decyzji księcia rozchodziła się szybko. Kapłani pogańscy odetchnęli z ulgą. Kolegium kapłanów Swarożyca z Retry-Radogoszczy, po naradzie, wysłało do Mieszka poselstwo, proponując wielki sojusz skierowany przeciw Ottonowi i chrześcijanom, oferując mu, jako sojusznikowi, spokojne panowanie nad Pomorzem, na którym Mieszkowi tak bardzo zależało. Jomsborczycy z Wolina pośpieszyli z zapewnieniami pomocy. Jeszcze jedna dobra wiadomość z północy: król czy królewicz duński nosi się ponoć z myślą o porzuceniu chrześcijaństwa.
Lucicy i ich sojusznicy, nawet tradycyjnie wobec nich nieufnie nastawieni Obodrzyci, zrywają się do powstania przeciw Sasom. Liczą, że nowy polański sojusznik nie uderzy na nich od wschodu, a jeżeli będzie trzeba, nawet nie odmówi pomocy. Kapłani chrześcijańscy na całym Połabiu padają pod ciosami włóczni i toporów, świątynie płoną, biskupi i ci wszy scy, którzy zdołali unieść głowę z pożogi, uciekają na zachód. Nie ma dla nich litości! Panowanie saskie, lata wysiłków, zostaje obalone, pobudowane przez chrześcijan grody i warownie płoną nie gorzej od kościołów, załogi wojskowe albo padają pod ciosami powstańców, albo uciekają w popłochu. Nawet południowe Połabie, owi Serbowie, Łużyczanie i inne drobniejsze ludy, wydawałoby się już na trwałe opanowane przez Sasów, przyłączają się do powstania. Na wieść o płomieniu rozgorzałym na Połabiu ożywa przytłumiona antysaska opozycja u Franków; Bawarowie, Szwabowie, Lotaryńczycy, nawet Turyngowie (o których imieniu niemal już zapomniano), dumne imperium Ottona Pierwszego znaleźli się w obliczu rozpadu. Na domiar złego w Rzymie zamordowany został zaufany Ottona papież, władzę w Wiecznym Mieście wraz z godnością papieską (która, co prawda, akurat w tym okresie nie ma poza Italią większego znaczenia, ale jednak pozostaje symbolem chrześcijaństwa zachodniego) objęło stronnictwo antycesarskie. Saraceni nie byliby Saracenami, gdyby natychmiast nie wzmogli napadów na ziemie Italii wraz z wyspami i południową Galię.
Stary lis, Bolesław w Pradze, ani myśli przyjść na pomoc cesarzowi, lecz wysyła wojska do Bawarii i na południowe Połabie. W Bawarii chce jedynie poprzeć separatystów, na Połabiu liczy jednak na trwałe zdobycze. Wojska czeskie obsadzają Miśnię, a nawet Brennę (po niemiecku: Brandenburg). Ośmieleni kryptopoganie czescy uznali, że przyszła ich godzina i usiłują podnieść głowę, ale natychmiast zostają poskromieni i od tej pory już o pogaństwie nad Wełtawą nic nie będzie słychać. Władca czeski jednak popełnia błąd, najwidoczniej źle poinformowany przez swoich szpiegów, którzy mu donieśli o wewnętrznych waśniach i niepokojach w Gnieźnie. Wojska czeskie wkraczają do Wielkopolski, czyli rdzennego kraju Polan, ale rychło muszą ustąpić wobec skutecznego oporu Mieszka, który w porę dowiedział się o zagrożeniu i zdołał na czas wzmocnić niedawno wzniesione bądź odbudowane grody pogranicza. Czesi w chaosie ustępowali; oddziały Mieszka przy pomocy sojuszników Wieleckich i łużyckich (nie wszystkim w smak była czeska ekspansja na Połabiu!) obsadzają Śląsk, nieco później także ziemię krakowską. Dotkliwy to cios dla władców Pragi, dotychczas wymieniających w swej tytulaturze także Kraków, toteż, normalną w takich przypadkach koleją rzeczy, głowę podnoszą wszyscy niezadowoleni, w tym potężni panowie na Libicach. Zdobycze na Połabiu okazują się także iluzoryczne i nietrwałe. Węgrzy łakomie spoglądają na Morawy.
Mieszko ma dylemat. Na zdobytych od Czechów Śląsku i w Krakowskiem widzi wyraźne przejawy chrześcijaństwa, nawet zaczątki regularnej organizacji kościelnej. Po raz pierwszy może z nimi zapoznać się bezpośrednio. Zaczyna je doceniać. W porównaniu z rdzennymi ziemiami polańskimi południowe dzielnice wydają się zamożniejsze, co przekłada się od razu na zwiększone dochody płynące do skarbu książęcego. Przyzwyczajeni do kilku dziesięcioleci rządów wielkorządców czeskich Ślązacy i Małopolanie bez większych oporów przystosowali się do nowego porządku. Z drugiej strony, Mieszko ma powody do zmartwień. Decyzja pozostania przy pogaństwie tylko na krótko stłumiła niepokoje w jego państwie. Może zbyt naiwnie liczył na to, że wszystkie siły wewnętrzne, ukontentowane tą decyzją, skupią się przy nim. Niestety, z wielu miejsc donoszono mu o niezadowoleniu z rosnących kosztów utrzymania drużyny, dworu i - skromnego przecież - aparatu urzędniczego, wzmaganych jeszcze nieuniknionymi nadużyciami dostojników, przede wszystkim jednak kosztami wypraw zbrojnych. Lucicy, upojeni sukcesami w walkach z Sasami i przekonani, że od zachodu nic im już nie zagraża, zapominali o zobowiązaniach sojuszniczych i chętnie przyczyniliby się, na razie jeszcze nie w otwartej wojnie, lecz tajnymi machinacjami, do obniżenia autorytetu Mieszka i spójności jego państwa. Najgorsze zaś było to, że - tu relacje szpiegów pokrywały się w pełni z obserwacjami Mieszka - wokół jednego i najbardziej ambitnego z jego bliskich krewnych, rezydującego w Kaliszu nad Prosną, a zatem do niedawna na południowej flance państwa Polan, który niegdyś, przebywając za granicą, przyjął był podobno wiarę chrześcijańską (starając się zresztą, ze względów bezpieczeństwa, utrzymać to w tajemnicy w kraju), zaczynają się coraz liczniej gromadzić wszelakiego rodzaju malkontenci. Najlepiej byłoby, rzecz jasna, za jednym zamachem uciąć łeb hydrze buntu, ale gród w Kaliszu jest tak silny i w dodatku tak korzystnie dla obrońców usytuowany, że jego zdobycie wymagałoby znacznego wysiłku. W tej chwili Mieszka nie byłoby chyba na to stać, bądź co bądź, znaczna część jego sił musiała pozostawać na niedawno opanowanym południu, a w dodatku ponoć także w Poznaniu - tradycyjnym już rywalu Gniezna - nastroje nieprzychylne księciu stawały się coraz wyraźniejsze. Mieszko zaczął już niemal żałować zerwania z Ottonem i jego Sasami, ba! - nawet w cichości ducha rozważać, czy nie wystąpić z propozycją sojuszu, obiecać ponowny namysł w kwestii przejścia na wiarę Chrystusa, choć przyciśnięty przez nieprzyjaciół cesarz prawdopodobnie i tak nie będzie zbyt natarczywie obstawać przy warunku konwersji. Cóż, kiedy słabość Sasów i samego Ottona oraz siła pogaństwa połabskiego, promieniującego daleko poza Połabie, nie tylko do Polan, lecz także do Duńczyków, czyniła taką polityczną woltę zbyt ryzykowną. Czekać?
Mieszko potrafił myśleć strategicznie. Wiedział, jak poważnym czynnikiem politycznym stała się Ruś Kijowska, z energicznymi i bezwzględnymi potomkami Ruryka na tronie wielkoksiążęcym. Wiedział, co robi, wysyłając do Kijowa poselstwo z propozycją sojuszu i prośbą o rękę jednej z córek wielkiego księcia. Władca Kijowa i Nowogrodu prowadził szeroko zakrojoną politykę, którą można było bez przesady zakwalifikować jako mocarstwową. Prędzej niż Mieszko pojął korzyści, jakie może mu przynieść przyjęcie wiary chrześcijańskiej. Cesarstwo Wschodnie po okresie kryzysu i słabości wchodziło w kolejną fazę świetności i ekspansji. Konkurencja z Rzymem i łacińskim Zachodem zdawała się bezapelacyjnie przechylać na korzyść Carogrodu - grodu Konstantyna. Wielki książę kijowski politycznych zakusów Carogrodu się nie obawiał, dostrzegał natomiast wszelkie profity płynące z sojuszu z Cesarstwem, był także pewien, że z faktu przyjęcia chrześcijaństwa uzyska same korzyści, ewentualne ryzyko brał, rzecz jasna, pod uwagę, ale kalkulacja wypadała pozytywnie. Stało się. Misjonarze, kapłani i biskupi obrządku greckiego przybywali na Ruś, padły świątynie i posągi pogańskich idoli, nawet potężnego Peruna. Nowa wiara niewiele, w gruncie rzeczy, zmieniła w charakterze i obyczajach władcy, ale też na tym etapie nie o to chodziło.