Generał Wojciech Jaruzelski miał rację, a swoją drogą Polacy posłuchali Ojca Świętego - w ciągu niedzieli „modlitw i namysłu" emocje wyraźnie opadły. Nie zakłócił ich nawet przykry, choć drobny incydent. Okazało się, że dyrektor drukarni odmówił wykonania nadzwyczajnego wydania „Tygodnika Solidarność", gdyż na piśmie z cenzury brakowało koniecznej kontrasygnaty Centralnego Zjednoczenia Przemysłu Papierniczego, a więc gwarancji, że drukarnia dostanie dodatkowy przydział papieru gazetowego. „A przecież na toaletowym nie będę panu drukował" - śmiejąc się, odpowiedział wściekłemu Tadeuszowi Mazowieckiemu. Zresztą o papier toaletowy było chyba trudniej niż o gazetowy.
Podczas poniedziałkowego posiedzenia Komisji Krajowej „Solidarności" szeregi radykałów stopniały do około 20 osób, bo tyle tylko głosowało przeciwko uchwale akceptującej działalność delegacji, która odbyła rozmowy w Sejmie. Być może wpłynął na to fakt, iż jednym z promotorów sprzeciwu był podejrzewany o niejasne kontakty z SB przewodniczący Zarządu Regionu w Pile Eligiusz Naszkowski. Zapewne jednak kluczowe znaczenie miało wyjaśnienie się - przynajmniej częściowe sytuacji na Kremlu: na posiedzeniu Komitetu Centralnego KPZR Leonid Breżniew wybrany został na nowo utworzone, honorowe, stanowisko Przewodniczącego KPZR, z Prezydium odeszli Michaił Susłow i Andriej Gromyko, stanowisko I sekretarza objął zgodnie z oczekiwaniami Jurij Andropow, a ponadto powołano dwóch jego oficjalnych zastępców: marszałka Dmitrija Ustinowa, reprezentanta kompleksu militarnego-przemysłowego, i ostro prącego ku górze Michaiła Gorbaczowa. Do Biura Politycznego dokooptowany został Witalij Fiedorczuk, który po Andropowie objął KGB. W ten sposób w najwyższym organie wykonawczym sowieckich władz byli szefowie obu „siłowych struktur", co oznaczało, iż sytuacja w Moskwie jest ustabilizowana.
Już w środę, 16 grudnia, odbyło się w Pałacu Namiestnikowskim w Warszawie pierwsze spotkanie grupy negocjującej sprawy gospodarcze. Trudniejsze okazało się powołanie przedstawicieli „Solidarności" do grupy negocjacyjnej określanej jako „polityczna". O ile „gospodarczą" kierowali jak poprzednio ze strony związku Grzegorz Palka, a w imieniu rządu Marian Krzak, o tyle o skład i kierownictwo delegacji związkowej do rozmów na tematy polityczne i ustrojowe wybuchł długi spór: Wałęsa widział na tym stanowisku Bronisława Geremka, większość członków Prezydium Komisji Krajowej uważała, że powinien być to ktoś z ich grona, zaś biskup Jerzy Dąbrowski w poufnych rozmowach wskazywał na Andrzeja Stelmachowskiego. Na różnych naradach padały też nazwiska Jacka Kuronia, Tadeusza Mazowieckiego, Jerzego Kropiwnickiego czy Jana Olszewskiego. Uważnie śledzone i szeroko relacjonowane oraz komentowane przez media państwowe targi i kłótnie przeciągnęły się do świąt i rozmowy zaczęły się w praktyce dopiero w nowym roku. Na czele delegacji rządowej stanął stosunkowo mało znany profesor politologii, od niedawna sekretarz Komitetu Centralnego PZPR, Marian Orzechowski, zaś „solidarnościowej" Mirosław Krupiński, wiceprzewodniczący Związku. Obie decyzje personalne mogły być odczytywane jako świadome obniżanie rangi tych negocjacji.
Wyraźnie brakowało impetu, który mogłoby nadać chyba tylko spotkanie na najwyższym szczeblu. Jednak mimo wysiłków biskupa Dąbrowskiego, a nawet osobistego zaangażowania się prymasa Glempa, Jaruzelski wymawiał się grzecznie, lecz stanowczo. Jeszcze silniejsze opory miał Wałęsa, zwykle akceptujący propozycje ludzi Kościoła. Choć udało mu się bez większych problemów przekonać Komisję Krajową do odrzucenia wniosku radykałów o powołanie „specjalnej komisji niezależnych prawników" do przeprowadzenia śledztwa w sprawie przygotowania stanu wojennego, to jednak najwyraźniej czuł niesmak po tym, co ujawniono w przecieku. Minister Jerzy Urban parokrotnie zaprzeczał „nieuprawnionym pogłoskom" o tym, że 13 grudnia miał być wprowadzony stan wojenny, ale nikt mu nie wierzył. A najmniej Wałęsa. Daleko było od euforycznej atmosfery z 31 sierpnia 1980 roku. Teraz trudno byłoby mówić o dogadaniu się „jak Polak z Polakiem", skoro jeden z nich był oszustem. Tak czy inaczej, negocjacje toczyły się powoli, kolejne komunikaty były mało konkretne, a opinia publiczna coraz mniej się nimi interesowała. Temperatura „życia wewnętrznego" „Solidarności" zawsze tak wysoka, wyraźnie obniżała się. Posiedzenie Komisji Krajowej „Solidarności", które odbyło się 4 stycznia, poświęcone było tak mało ekscytującemu problemowi jak rola sekcji branżowych w związku, przy czym nawet z tej okazji dało się zauważyć pewne konflikty i rywalizację między działaczami z regionów a tymi, którzy zajmowali się branżami. Wałęsa parę razy wyjeżdżał za granicę (od Watykanu poczynając), a każda taka podróż trwała kilka dni i zabierało się w nią nawet po kilkunastu czołowych działaczy związku i ekspertów.
Na arenie międzynarodowej nic lub niewiele działo się w sprawie Polski. Wprawdzie w świątecznym orędziu prezydent Reagan ciepło wypowiadał się o Polsce i - być może nieświadomie powtarzając slogan Breżniewa - stwierdził, iż „nie pozostawimy Polaków w biedzie", ale nowe decyzje o pomocy nie zapadały. Specjalny wysłannik Białego Domu, Lawrence Eagleburger, krążył między Paryżem, Bonn, Londynem i Brukselą, jednak nic z tego nie wynikało. Premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher była zaangażowana w walkę ze swoimi związkami zawodowymi i narastającym konfliktem z Argentyną o Falklandy, socjalistyczny rząd francuski spętany był przez komunistycznych koalicjantów, w Niemczech zaczynano przygotowywać się już do jesiennych wyborów parlamentarnych. Rozmowy na temat kredytów szły jak po grudzie, a wierzyciele Polski nie byli bynajmniej skłonni do rezygnacji z odsetek. Ponadto nikt w Zachodniej Europie nie chciał zadzierać z Moskwą. Raczej myślano o tym, jak szybko i za czyje pieniądze wybudować rurociągi, którymi miano sprowadzać z Rosji gaz i ropę naftową, niż o tym, jak pomóc satelicie Kremla targanemu wewnętrznym konfliktem, który zapewne stanowił zagrożenie dla bezpieczeństwa europejskiego, ale jednocześnie osłabiał Sowiety. Krótko mówiąc, mijał tydzień za tygodniem, a konkretów nie było. Bardziej szczodry był Andropow, ale możliwości Związku Sowieckiego były ograniczone i Jaruzelski musiał dzwonić do Moskwy i dopominać się o każde parę tysięcy ton mięsa.