Ale trudno, stało się. Należy wysondować, czy na znacznie zredukowanym obszarze, na którym jeszcze nie tak dawno istniało państwo polańskie, nie da się odszukać i zmobilizować sił i osobowości, które mogłyby przejąć dzieło zamordowanego Kazimierza i chociaż - w pierwszym etapie - przywrócić ład w chaosie, jaki wytworzył się, nad Wartą i Wisłą, trwał i coraz bardziej niepokoił sąsiadów. Łatwo powiedzieć, trudniej jednak wykonać. Dawne wypróbowane kanały kontaktowe zostały zniweczone, niełatwo było obcym podróżować przez kraj ogarnięty rewoltą czy przez Połabie, jawnie lub po kryjomu sprzyjające siłom anarchii w Polsce...
O ponownej, tym razem bezpośredniej interwencji w Polsce w aktualnej sytuacji można było najwyżej pomarzyć. Nawet nie dlatego, że nie można było zbytnio ogołacać Italii z wojsk wiernych cesarzowi. Po prostu cesarz nie miał pod ręką odpowiedniego kandydata do objęcia z jego ramienia władzy w Polsce. Wyprawa zbrojna byłaby niczym więcej, jak zwykłą awanturą z niemożliwym do skalkulowania stopniem ryzyka. Nie zapomniano jeszcze w Niemczech trudności, jakie musiały pokonywać wojska króla Henryka II, by sforsować pograniczne, choć tak na pozór prymitywne, przesieki obronne oraz co potężniejsze grody, choć z drugiej strony, można było chyba mieć nadzieję, że w sytuacji anarchii i braku silnej władzy mogłoby to tym razem być łatwiejsze. Wszakże rycerstwo niemieckie niejednokrotnie mogło na własnej skórze boleśnie doświadczyć walorów nawet mało skoordynowanych i nie najlepiej uzbrojonych wojsk słowiańskich, doskonale znających teren, uchylających się od walk na otwartym polu, za to atakujących z zaskoczenia i nękających ustawicznie armię niemiecką na tej tyłach. Trudno zresztą większymi siłami podejmować niepewną interwencję w Polsce, gdy coraz bardziej, wbrew wszelkim dotychczasowym wysiłkom, rośnie w siłę i cieszy się coraz większym autorytetem (nie tylko na samym Połabiu) Związek Lucicki.
Nie można było odmówić rozwagi cesarzowi i jego doradcom. Rozwój wydarzeń jednak wcale nie przebiegał po ich myśli. Czeski Brzetysław, gdy tylko uroczyście złożył w Pradze doczesne szczątki tak niegdyś przez swoich rodaków nieprzychylnie potraktowanego św. Wojciecha i pozwolił odpocząć swemu nieźle dopiero co obłowionego łupami w Polsce wojsku, następnej wiosny, o niczym nie zawiadomiwszy swego cesarskiego suwerena, bez większego trudu opanował kraje dawnych Wiślan i Lędzian, czyli ziemie krakowską i sandomierską, wszędzie głosząc i przypominając, że podobnie jak Śląsk, nie tak jeszcze dawno wchodziły one w skład państwa Przemyślidów. Wielu starszych mieszkańców tych ziem całkiem dobrze pamiętało ówczesne panowanie czeskie, niezbyt, jak mogli osądzić z perspektywy kilku dziesięcioleci, dla nich uciążliwe. Do pogodzenia się z koniecznością ponownego uznania czeskiego zwierzchnictwa przede wszystkim skłaniała wiedza o tym, co się dzieje w ogarniętych anarchią innych dzielnicach Polski, bardziej na północ. Nikt nie mógł przecież zaręczyć, że fala anarchii nie zaleje w końcu ich kraju. Kto (a była ich zaledwie do Wielkopolski (już niebawem miało się okazać, jak bardzo nietrafna była taka decyzja), albo na Mazowsze.
Brzetysław miał zatem w ręku, podobnie jak niegdyś Bolesław II, całą Polskę południową. Nie zamierzał na tym poprzestać, planując na kolejny rok zajęcie rdzennych ziem nieistniejącego już państwa piastowskiego - z Kaliszem, Poznaniem i Gnieznem. Stałby się, w przypadku pomyślnego zrealizowania tego zamierzenia, władcą całej właściwie zachodniej Słowiańszczyzny, oczywiście z wyjątkiem jej części uparcie tkwiącej przy pogaństwie. Obiecawszy cesarzowi realną pomoc swego zjednoczonego państwa w walce z niepokonanym dotychczas Związkiem Lucickim, zdołałby chyba okiełznać jego gniew, a pokonanie pogan mogłoby przynieść mu dalsze zdobycze terytorialne. Najchętniej przyłączyłby do Pragi południowe Połabie z Łużycami i Miśnią, do których to terytoriów Czesi mieli od dawna pretensje, cesarzowi zostawiając środkowe i północne Połabie.
Źle ocenił sytuację. Jeszcze tego samego roku kapłani Swarożyca w Radogoszczy wylosowali pomyślne wróżby i Lucicy wraz z rozlicznymi sprzymierzeńcami niemal z całego Połabia i Pomorza wpadli do Wielkopolski. Nie napotkali wielkiego oporu. Książę Pomorzan opanował północną część, mniej więcej do linii Noteci, część zasadniczą, z najważniejszymi (choć w znacznej mierze zniszczonymi w toku poprzednich walk) grodami zajęli sami Lucicy. Niewielu już było tam chrześcijan, ich kościoły, nawet te najważniejsze - katedralne, były i tak już w gruzach. Kto chciał i mógł, uciekał za Wisłę.
Nie licząc Małopolski i Śląska, gdzie o spokój dbały teraz czeskie załogi, pozostające zresztą w niezłej harmonii z miejscowymi, po zajęciu Wielkopolski przez pogan, śmiertelnie wystraszonymi. Jedynie Mazowsze na wschód od środkowej Wisły sprawiało wrażenie ostoi ładu i spokoju. Była to w gruncie rzeczy zasługa jednego człowieka - Miecława. Nie wiadomo, ile prawdy było w pojawiających się niekiedy pogłoskach, iż wywodził się on z bocznej, mało znaczącej, linii rodu Piastów, faktem było jednak niezbitym, że jako niegdyś wysoki dygnitarz księcia polskiego dobrze poznał tajniki rządzenia. Stłumił na Mazowszu, nad którym sprawował niepodzielną władzę, wszelkie próby wskrzeszenia (czy raczej: ożywienia; chrześcijaństwo bowiem w niewielkim stopniu zdołało tu przeniknąć) dawnej pogańskiej religii. Krwawo rozprawił się, nie bez trudu, z wybuchającymi tu i ówdzie buntami „czerni" - tak niewolnych, jak również wolnej, lecz niezamożnej ludności wieśniaczej, czym zapewnił sobie uznanie drużynników i możnych, przybywających z różnych dzielnic upadającego państwa i szukających oparcia pod jego skrzydłami. Sojusz z Pomorzanami i Prusami, którzy akurat gdzie indziej byli zaangażowani, zapewniał mu spokój na północy. Miecław był chrześcijaninem, nie odmawiał gościny duchownym, którzy zdołali się u niego schronić, lecz do budowy kościołów, tym bardziej zaś do starań o sprowadzenie biskupów, się nie kwapił. Raz dlatego, że okoliczności i ciągle płynna sytuacja w Polsce temu nie sprzyjały, po wtóre zaś, miał w tym względzie inne plany, o których wszakże nikt jeszcze nie wiedział.
Wiadomość o śmierci młodego Kazimierza mogła go tylko ucieszyć, choć nie dawał tego po sobie poznać. Zajęcie Małopolski przez Czechów (Śląsk leżał zbyt daleko, by na razie snuć w stosunku do niego jakiekolwiek plany), podobnie jak Wielkopolski przez Luciców i Pomorzan, potraktował jako wydarzenia niekorzystne dla swoich planów, nie wątpił jednak, że jest to tylko stan przejściowy.
Wiedział, że Jarosławowi w Kijowie, z którego ogromnym państwem Mazowsze graniczyło, zależy na przywróceniu ładu w Polsce. Zaraza pogaństwa mogła bowiem w sprzyjających warunkach przedostać się na Ruś, gdzie przeżytki dawnej wiary, choć przytłumione, były jeszcze bardziej żywotne niż w Polsce. Także Jarosławowi nie podobał się nadmierny wzrost potęgi czeskich Przemyślidów, którzy po zajęciu Polski południowej stali się sąsiadami Rusi.
Warunki zostały dość szybko omówione. Z Kijowa przybyła młoda jeszcze siostra Jarosława, Dobroniega. Małżeństwo z Miecławem okazało się szczęśliwe i na potomstwo nie trzeba było zbyt długo czekać. Miecław nie był na tyle naiwny, by sądzić, że będzie dla potężnego księcia kijowskiego równorzędnym partnerem, nie omieszkał przeto formalnie uznać jego zwierzchnictwa. Jarosław słynął z uczoności, toteż wkrótce na Mazowsze zaczęli napływać mężowie biegli w piśmie i doświadczeni w kontaktach zagranicznych. Takich ludzi Miecławowi bardzo było potrzeba! O łacinie już w Polsce (poza dzielnicami, które przypadły Czechom) zapomniano, nowi przybysze przynosili ze sobą znajomość greki i choć musiało jeszcze minąć sporo czasu, by co bardziej pojętni uczniowie w nielicznych początkowo zakładanych przez nich szkołach mogli pójść w ich ślady, zalążki wyższej kultury na bardzo do tej pory pod tym względem zaniedbanym Mazowszu rozwijały się coraz wyraźniej. W przeciwieństwie do łacinników duchowni greccy nie mieli także nic przeciwko temu, by pisano i czytywano w języku miejscowym, słowiańskim. Z czasem, gdy Mazowsze stało się, dzięki Miecławowi i jego następcom, nie tylko najlepiej zorganizowaną i rozwiniętą dzielnicą w skali Polski, mieszkańcy jej rozwinęli bogate piśmiennictwo w obu językach: greckim i rodzimym.