Istotnym warunkiem sojuszu z Rusią było, rzecz jasna, i nie mogło być inaczej, przyjęcie chrześcijaństwa w obrządku wschodnim i zbudowanie podstaw organizacji kościelnej podległej metropolicie kijowskiemu, a przez niego - patriarsze Carogrodu. Miecław nie miał oporów, chrześcijaninem obrządku łacińskiego był raczej z imienia niż z przekonania, nie mówiąc już o tym, że nauki misjonarzy ruskich i greckich przybywających na Mazowsze nawet bardziej trafiały mu do przekonania. Na razie wystarczała mu jedna eparchia (biskupstwo) w jego państwie, zlokalizowana na zachodnim krańcu, w nadwiślańskim Płocku. O dalszą rozbudowę struktur kościelnych zadba, gdy sytuacja polityczna się ustabilizuje.
Korzystając z wybuchu otwartego konfliktu (na który zanosiło się już od pewnego czasu) pomiędzy cesarzem Henrykiem III a krnąbrnym i nazbyt ambitnym czeskim Brzetysławem I, zapewniwszy sobie przezornie militarne poparcie dostojnego szwagra - Jarosława, poprzedzając działania dłuższą akcją pozyskiwania lub przekupywania zwolenników (na niektórych wciąż jeszcze działały argumenty o przynależności do Polski i o pokrewieństwie samego Miecława z rodem Piastów), w czym Miecław - zauważmy - był prawdziwym wirtuozem, przede wszystkim zaś umiejętnie wykorzystując jakże dla Polaków typowe rosnące niezadowolenie z twardych rządów czeskich, uderzając na ziemie krakowską i sandomierską równocześnie z północy i od wschodu, wyparł w nieoczekiwanie krótkim czasie załogi czeskie i objął, najpierw osobiste, później przez namiestników, rządy w Małopolsce. Nie popełnił błędu Brzetysława i w nowo zdobytej dzielnicy pozostawił zarząd w rękach ludzi oddanych sobie, ale wywodzących się spośród miejscowych nobilów. Czekała go też w Krakowie niespodzianka: oprócz biskupa łacińskiego (notabene jedynego chyba, jaki na ziemiach polskich przetrwał reakcję pogańską) rezydował tam przez cały czas eparcha obrządku greckiego, a eparchia ta ponoć była nawet starsza od łacińskiej. Trzeba zresztą przyznać, że biskup łaciński niezbyt długo opierał się woli księcia i przyjął wraz ze swym nielicznym duchowieństwem obrządek wschodni, zastrzegając dla siebie jedynie zachowanie godności biskupiej aż do śmierci (na którą zresztą nie musiał zbyt długo czekać). Miecław, świadomy znaczenia Krakowa, zdecydował się tutaj właśnie zlokalizować stolicę swojej metropolii kościelnej.
O przyłączeniu Śląska nie mogło na razie być mowy, tym bardziej że tamtejsze załogi czeskie zostały wzmocnione załogami wycofanymi z Małopolski. Poza tym Miecław mógł się obawiać, że ewentualne zajęcie tej dzielnicy może spowodować niepotrzebny konflikt z cesarzem Henrykiem.
Bez Wielkopolski, niegdyś stanowiącej centrum i serce państwa polańskiego, choć wydarzenia ostatnich lat sprawiły, że przedstawiała ona jedynie wspomnienie dawnej świetności, nie wyobrażał sobie jednak przyszłości. Zdobycie tej dzielnicy stało się teraz celem numer jeden jego polityki. Na dobrowolne oddanie Wielkopolski przez Luciców i Pomorzan nie było co liczyć. Pozostawała więc wojna. Przygotowywał się do niej, swoim zwyczajem, długo i systematycznie. Najpierw udało mu się poróżnić Pomorzan z Lucicami, mało kto nawet z jego otoczenia wiedział, jak tego dokonał. Umiejętnie i spokojnie śledził bezskuteczne zmagania potężnego Cesarstwa z wojowniczymi i zdeterminowanymi wyznawcami Swarożyca. Każdą, nawet najdrobniejszą klęskę Niemców, o których donosili mu szpiedzy, śledził z najwyższą uwagą. Gdy wreszcie gruchnęła wieść o przygotowaniach Sasów do wielkiej, takiej, jakiej jeszcze świat nie widział, wyprawy na Luciców, posunął się nawet do tego, by posłać tym ostatnim niewielką, symboliczną raczej, pomoc zbrojną. Nie ona, rzecz jasna, zadecydowała o wielkiej klęsce wojsk niemieckich pod Przęcławą. Wykorzystał fakt, że Lucicy, przygotowując się do wojny, ogołocili Wielkopolskę ze swoich załóg i bez większego trudu zajął w zasadzie całą tę dzielnicę. Wielkopolanie, jak się okazało (przynajmniej starali się zrobić takie wrażenie), mieli już i tak dość dyktatu i rabunkowych rządów nieprzewidywalnych Luciców.
Miecław zastanawiał się nawet, czy nie przywrócić Poznaniowi i Gnieznu, pozostającym raczej w opłakanym stanie, dawnego blasku i nie uczynić z Wielkopolski, tak jak to było wcześniej, ośrodka swego państwa. Doszedł jednak w końcu do wniosku, że za Krakowem przemawia więcej argumentów, przede wszystkim bardziej korzystne położenie geograficzne i brak zniszczeń.
Oczywiście, nie należało lekceważyć ciągle potężnych, a teraz, po wspomnianym wielkim zwycięstwie (ponoć wieść o klęsce Sasów spowodowała śmierć samego cesarza Henryka III bądź przyśpieszyła ją), tym bardziej rozzuchwalonych Luciców. Dochodziły wieści, że w Niemczech szykuje się coś niedobrego. Przeciwko młodocianemu synowi i następcy zmarłego cesarza, tego samego co on imienia, formowała się silna opozycja w Saksonii. Na horyzoncie, w miarę dorastania Henryka IV, rysowała się coraz wyraźniej możliwość konfliktu z papieżami w Rzymie, którym nie w smak stawała się nadmierna kuratela cesarzy. W tej sytuacji Lucicy na pewno będą bacznie obserwować wydarzenia w Niemczech, żeby w stosownej chwili uderzyć na Saksonię, a może nawet - kto wie? - na dalej położone bogate kraje. Daleka Wielkopolska zejdzie na drugi plan. Nie mógł Miecław, podobnie jak chyba nikt z ówczesnych obserwatorów, przewidzieć, że zmierzch potęgi Związku Lucickiego jest już niedaleki i że nie padnie on od ciosów zewnętrznego przeciwnika, lecz w wyniku walk wewnętrznych. Panowanie Miecława nad Wielkopolską w tych warunkach nie było zagrożone. Pozostało jeszcze postarać się o usankcjonowanie faktycznego przywrócenia jedności państwa polańskiego poprzez koronację królewską Miecława...
Jerzy Strzelczyk
CO BY BYŁO, GDYBY BOLESŁAW KRZYWOUSTY NIE PODZIELIŁ W 1138 ROKU POLSKI NA DZIELNICE?
Najpierw kilka niezbędnych wyjaśnień, zanim popuścimy wodzy historycznej fantazji. Przede wszystkim, Krzywousty najprawdopodobniej (tak zdaje się w każdym razie wynikać z aktualnego stanu dyskusji naukowej) wcale nie podzielił swego państwa na dzielnice, lecz pragnął je przekazać jednemu synowi (zapewne najstarszemu Władysławowi) w całości. Ponieważ jednak w młodości na własnej skórze doświadczył, do czego mogą prowadzić niesnaski i walki wewnątrz dynastii, doszedł do wniosku, że musi usatysfakcjonować młodszych synów. Miał ich kilkoro, w dodatku z dwóch żon (najmłodszy Kazimierz urodził się już po jego śmierci). Z jednej strony, było to szczęście dla rodu Piastów, którego losy dotychczas wisiały na włosku i zdarzały się chwile, gdy groziło mu wymarcie. Można powiedzieć, że dopiero Bolesław Krzywousty i jego dwie (ruska i niemiecka) małżonki licznym potomstwem zapewnili rodowi trwałość. Z drugiej jednak strony, mnogość potomków męskich mogła prowadzić do wspomnianych walk wewnątrzdynastycznych, które - także tego Krzywousty doświadczył osobiście - łatwo mogły być wykorzystane przez malkontentów wszelkiej maści, nie mówiąc już o zawsze czujnych sąsiadach Polski. Krzywousty miał nadzieję uniknąć tego niebezpieczeństwa w przyszłości w taki sposób, że pozostali synowie (juniorzy) otrzymać mieli poszczególne dzielnice, ale nie w dziedziczne panowanie, lecz jako namiestnicy wielkiego księcia. Ten, rezydując w najważniejszym już grodzie, czyli w Krakowie, panując nad całą Małopolską i Śląskiem, być może także (ten punkt pozostaje sporny w nauce) nad Polską środkową i częścią Kujaw, wreszcie sprawując zwierzchnictwo nad Pomorzem i utrzymując załogi wojskowe w ważniejszych grodach położonych na terenie dzielnic juniorów, miał na tyle bezwzględną przewagę nad wszystkimi nimi naraz i każdym z osobna, że ogólnopolski charakter jego władzy nie wydawał się zagrożony. Juniorów było w zasadzie dwóch: Bolesław otrzymał Mazowsze, Mieszko Wielkopolskę (w przyszłości trzeba będzie pomyśleć jeszcze o Henryku, który w chwili śmierci ojca miał dopiero około 8 lat; o tym, że księżna Salomea wyda na świat jeszcze jednego syna umierający Krzywousty nie mógł wiedzieć). Druga uwaga wyjaśniająca: powyższe decyzje według wszelkiego prawdopodobieństwa nie stanowiły testamentu Krzywoustego i nie zostały ogłoszone dopiero na jego łożu śmierci. Książę wiedział dobrze, że gdy chodzi o tak ważne decyzje, musi zawczasu uzyskać zgodę swojej rady, dlatego nie mógł czekać do ostatniej chwili. Nie nadano „statutowi", na utrapienie nowożytnych historyków, formy pisemnej, niebyło już Galla Anonima, żadne z jakże nielicznych źródeł współczesnych nie zanotowało jego treści, a nawet nie poświadczyło jego istnienia. Możemy o nim wnioskować jedynie z biegu wydarzeń w ciągu długich następnych dziesięcioleci oraz z opinii autorów znacznie późniejszych źródeł...