Nie było dotychczas mowy o stosunkach zagranicznych. Umiejętna polityka matrymonialna szczodrze pobłogosławionego potomstwem Mieszka zapewniła na długo spokój od sąsiadów. Żeby jeszcze ten najstarszy, przewidywany na następcę, Władysław, zechciał nieco hamować swoje nadmierne ekscesy seksualne; oby kiedyś nie zemściły się na nim samym! Wielki książę genialnie wyczuł sprzyjającą koniunkturę polityczną na najwyższym niejako szczeblu. Czasy niepodległej, dokuczliwej, ale także w jakiś sposób zabezpieczającej zachodnie rubieże Polski, Słowiańszczyzny połabskiej minęły bezpowrotnie (sam Mieszko w 1147 roku z wojskiem włączył się do tak zwanej krucjaty na Połabiu, w rzeczywistości po to, by pilnować tam swoich interesów). Państwo niemieckie miało za sobą kolejny okres słabości. Nowa dynastia, Staufów, a już zwłaszcza drugi jej przedstawiciel, Fryderyk Rudobrody, przywróciła państwu świetność, a nieokiełznana ambicja wspomnianego cesarza kazała mu podjąć, i to znacznie energiczniej niż poprzednicy, dzieło pełnego podporządkowania Italii i papiestwa. Mieszka nie bawiły hasła panowania nad światem chrześcijańskim lansowane przez cesarza i jego zwolenników, ale nie mógł nie dostrzec mocarstwowej potęgi Fryderyka, musiał się z nią liczyć, a co najważniejsze, wiedział, jak ją wykorzystać dla swoich celów. Nie zawahał się posłać cesarzowi do Italii licznego i bitnego zastępu ciężkozbrojnych rycerzy, choć nie był do tego zobowiązany. Kiedy zaś okazało się, że udział rycerstwa polskiego w jednej z decydujących bitew o Rzym przesądził sprawę na korzyść cesarza, Mieszko mógł liczyć na jego wdzięczną pamięć.
Jakoż się nie przeliczył. Rudobrody opanował Italię z Rzymem na czele. Ustanawiani przezeń papieże byli mu całkowicie podporządkowani i posłuszni. Toteż, gdy wreszcie Krakowianie zdecydowali się otwarcie podnieść bunt, zapewniając sobie przedtem pomoc Rusinów (czego im Mieszko Stary do śmierci nie mógł wybaczyć, tym bardziej że w starciu z Rusinami poległ jego ukochany syn), Mieszko, wiedząc o ich dość niezdarnych przygotowaniach ze sporym wyprzedzeniem, poprosił cesarza Fryderyka o pomoc i ją otrzymał, nawet w wysokości większej, niż się spodziewał. Małopolanie rychło zostali poskromieni, Kazimierz - osadzony w klasztorze. Zbuntowaną dzielnicą rządzili od tej pory namiestnicy przysyłani z Gniezna bądź Kalisza (w tych grodach wielki książę rezydował najchętniej).
Pozycja Wielkopolski w państwie nie była już zagrożona. Stolicę metropolii kościelnej przeniesiono z Krakowa do Gniezna, gdzie pierwotnie została ustanowiona. Pozostawało jeszcze tylko postawienie kropki nad „i". Dokładnie w 1200 roku, jak można było się spodziewać, i co rzeczywiście nastąpiło - krótko przed śmiercią sędziwego Mieszka, odbyła się w Gnieźnie jego królewska koronacja, czwarta z kolei w dziejach państwa polskiego. Koronę pobłogosławił w Rzymie zależny od cesarza papież, sam cesarz przysłał przez posłów życzenia i dary. Mieszko Stary pozostawiał następcom państwo rozległe, niezagrożone z zewnątrz, dobrze, a przede wszystkim energicznie zarządzane, słowem: nowoczesne. Czy i w jakim stopniu następcy zdołają utrzymać ojcowskie osiągnięcia, a może jeszcze je powiększyć, pokaże przyszłość.
Nie należy wszystkiego pozostawiać ślepemu losowi! Zarówno przyszłość, jak również przeszłość i teraźniejszość miał na myśli stary Mieszko, gdy udało mu nakłonić pewnego bystrego duchownego krakowskiego, imieniem Wincenty, do napisania nowej (kronika tego wcześniejszego galijskiego przybłędy zawieruszyła się gdzieś w klasztornych bibliotekach) wersji dziejów polskich, tak by z jednej strony, mogła ona zaspokoić ambicje i oczekiwania warstw światłych i przewodzących, z drugiej zaś przedstawiała punkt widzenia króla i jego dworu, zwłaszcza na wydarzenia ostatnich dziesięcioleci i lat. Krakowski mądrala, wykształcony na najlepszych uczelniach europejskich, wywiązał się z zadania wzorowo, podnosząc na wszelkie sposoby cnoty i zasługi Mieszka Starego: wykazał niezaprzeczalne prawa jego i jego potomstwa do panowania w całej Polsce i w krytyczny sposób przedstawił elity małopolskie i niefortunnego księcia Kazimierza, chyba tylko przez ironię losu nazywanego Sprawiedliwym. Cóż lepiej może zaświadczyć o talencie i politycznym wyczuciu Wincentego niż to, że udało mu się w swojej kronice - wbrew oczywistości - niemal ani razu nie wymienić nazwy Krakowa, za to niemal na każdej stronie, przy każdej okazji, rozpisywał się o Gnieźnie i Poznaniu. Wszyscy będą od tej pory wiedzieli, że w Gnieźnie żyli Krak i Wanda, że tutaj musiano się zmagać ze złowrogim smokiem, a Wanda, tak bardzo niechcąca Niemca, wolała wskoczyć do Warty, niż przyjąć jego zaloty. Niech no tylko wydarzy się wakat na biskupiej stolicy w Krakowie - będzie on chyba stosownym wynagrodzeniem dla pilnego i świadomego swych obowiązków kronikarza!
Julia Tazbir
CO BY BYŁO, GDYBY KONRAD MAZOWIECKI NIE SPROWADZIŁ KRZYŻAKÓW NA POCZĄTKU XIII WIEKU?
Pomysł sprowadzenia Krzyżaków na pogranicze mazowiecko-pruskie wiązał się z planem podboju i chrystianizacji Prusów, czego książęta polscy nie mogli dokonać własnymi siłami. Nie przewidzieli możliwości powstania na ziemiach pruskich odrębnego państwa zakonnego, stanowiącego przez dwa następne wieki zagrożenie dla ziem polskich. Obecność Krzyżaków zmuszała władców Polski zarówno do prowadzenia ciężkich, kosztownych i nie zawsze skutecznych wojen, jak również do godzenia się ze stratami terytorialnymi. Warto więc rozważyć, jak mogły potoczyć się dzieje, gdyby rokowania podjęte przez Konrada Mazowieckiego nie doprowadziły do porozumienia z Krzyżakami
i usadowienia się Zakonu w ziemi chełmińskiej.
Spośród sąsiadów Polski Bałtowie stanowili grupę szczególną, ponieważ w przeciwieństwie do innych ludów graniczących z ziemiami polskimi nie byli Słowianami. Zamieszkiwali tereny wzdłuż wschodnich wybrzeży Bałtyku od Zatoki Gdańskiej po Zatokę Ryską. Na północy sąsiadowali z ugrofińskimi plemionami Estów? na wschodzie z plemionami ruskimi, na południu z polskimi. Wśród Bałtów wyróżniamy cztery grupy językowe: Prusów, Jaćwingów, Litwinów i Łotyszy. Prusowie zajmowali ziemie na wschód od dolnej Wisły, na południe od dolnego Niemna, na wschodzie w rejonie Wielkich Jezior Mazurskich stykali się z Jaćwingami zamieszkującymi tereny po środkowy Niemen, na południu po Narew. Na wschód i północ od Niemna rozciągały się posiadłości litewskie: Auksztota i Żmudź, a po obu stronach Dźwiny - łotewskie.
Do XIII wieku Prusowie tworzyli niewielkie wspólnoty plemienne, zwane w ich języku „pulka", w których władzę sprawował wiec, a wodza wybierano tylko na czas wyprawy wojennej. Gall Anonim pisze, że żyli „bez króla i bez prawa". Chociaż pojedyncze „pulka" nie rozporządzały większą siłą, Bałtowie systematycznie najeżdżali sąsiadów, zapuszczając się nieraz daleko na obce terytoria. Książęta polscy podejmowali wyprawy odwetowe, ale bez większych sukcesów. W roku 1166 w wyprawie przeciwko Prusom zginął książę Henryk Sandomierski. Granica prusko-mazowiecka nie podlegała w ciągu XII i początku XIII wieku większym zmianom, także między Pomorzem Gdańskim a Prusami granicę stanowiła Wisła. Jedynie Jaćwingowie utracili część swoich ziem. W połowie XII wieku walki toczyły się o gród Wiznę nad Narwią, zaś w wyprawie w roku 1192 zdobyto Rajgród i włączono do Mazowsza tereny po rzeczkę Ełk.
Na początku XIII wieku książęta polscy rozpoczynają podbój Prus. Najbardziej zainteresowany tym był Konrad Mazowiecki, którego dzielnica narażona była bezpośrednio na najazdy. Próbowano tu stworzyć stróżę, czyli stałe oddziały na granicy z udziałem rycerstwa małopolskiego. W krucjatach pruskich, podejmowanych w latach 1221 i 1223, brał udział obok Konrada Henryk Brodaty (władca śląski) i Leszek Biały (książę krakowski).