Выбрать главу

O siódmej, gdy Walt wstał, by wygłosić oświadczenie, stołówka była pełna ludzi. Walt pozwolił najpierw Avery'emu dokonać przeglądu coraz szczuplejszej liczby wiadomości o epidemii, głodzie, chorobach, samoistnych poronieniach, martwo urodzonych dzieciach i — bezpłodności. Na całym świecie było tak samo. Słuchali obojętnie, nie mogło ich już obejść nic, co działo się poza tą niewielką cząstką świata. Avery skończył i wrócił na miejsce.

Dawid ze zdumieniem skonstatował, że Walt jest mały. Zawsze uważał go za dość postawnego mężczyznę, ale w rzeczywistości Walt wcale taki nie był. Miał zaledwie metr siedemdziesiąt dwa, a teraz był jeszcze do tego strasznie chudy i zasuszony, jak kur do walk kogucich, wyzbyty wszelkiego nadmiaru ciała, poza tym, co konieczne do przeprowadzenia ostatniej potyczki. Walt przyjrzał się zebranym i rzekł, ważąc słowa:

— Nikt z zebranych tu na sali nie jest głodny. Pokonaliśmy epidemię. Deszcze spłukują płyny radioaktywne, a zapasy żywności wystarczą nam na całe lata, nawet jeśli wiosną nie uda nam się niczego zasiać. Mamy ludzi zdolnych wykonać właściwie każdą pracę. Przerwał i znów popatrzył po twarzach, z lewa na prawo i z powrotem, nie śpiesząc się. Uwaga zebranych skupiała się na nim bez reszty. — Nie mamy tylko — podjął, tym razem tonem dobitnym i bezwzględnym — kobiety, która może zajść w ciążę, ani mężczyzny, który mógłby zapłodnić zdolną do rodzenia kobietę.

Przez salę przeszedł szmer przypominający zbiorowe westchnienie, ale nie odezwał się nikt.

— Wiecie, skąd bierzemy mięso — ciągnął Walt. — Wiecie, że bydło i kurczęta są w porządku. Jutro, panie i panowie, będziemy mieli nasze własne dzieci, zrodzone w ten sam sposób.

Przez chwilę panowała kompletna cisza i bezruch, a potem sala wybuchła. Clarence poderwał się na równe nogi i wrzeszczał na Walta. Vernon starał się przedrzeć z końca sali, ale między nim a Waltem stał zbyt gęsty tłum. Jakaś kobieta uczepia się ramienia Walta, ściągając go niemal w dół i krzycząc mu spazmatycznie prosto w twarz. Wal wyrwał się i wskoczył na stół.

— Dosyć! Odpowiem na wszystkie pytania, ale w tych warunkach nikogo z was nie słyszę.

Przez trzy następne godziny ludzie zadawali pytania, spierali się, modlili, zawiązywali stronnictwa, przeformowywali je w wyniku różnicy zdań w mniejsze grupki. O dziesiątej Walt ponownie zajął miejsce na stole i zawołał:

— Zawieszamy dyskusję do jutro, do godziny siódmej wieczorem. Teraz będzie kawa i coś do jedzenia.

Zeskoczył ze stołu i wyszedł, zanim ktokolwiek zdołał go dopaść, po czym obaj z Dawidem pośpieszyli do wlotu jaskini i zamknęli za sobą masywne drzwi.

— Clarence był ohydny — mamrotał Walt. — Bydlak. Dawid na ogół zmuszał się do pamiętania, że jego ojciec, Walt i Clarence są braćmi, ale mimo wszystko traktował Clarence'a inaczej, jak obcego faceta z tłustym brzuchem i furą pieniędzy, który oczekiwał bezwzględnego posłuszeństwa od całego świata.

— Mogą się zjednoczyć — powiedział po chwili Walt. — Mogą utworzyć komitet protestacyjny przeciwko tej robocie szatana. Musimy być na to przygotowani.

Dawid potakująco skinął głową. Liczyli na to, że uda im się odwlec moment oświadczenia do czasu, gdy będą mieli żywe dzieci, ludzkie niemowlęta, które śmieją się, gaworzą i żarłocznie chłepcą pokarm z butelek. Tymczasem będą mieli do pokazania salę pełną wcześniaków, bynajmniej nie przypominających ludzi, mających w sobie tyleż człowieczeństwa, co przedwcześnie urodzone cielę.

Całą noc szykowali żłobek. Sara zaangażowała do pracy Margaret, Hildę, Lucy i sześć innych kobiet, które ubrano w fartuchy i maski pielęgniarek. Któraś z nich upuściła basen, a trzy inne wydały jednogłośny pisk. Dawid zaklął pod nosem. Uspokoją się, jak dostaną dzieciaki — powiedział sobie.

Bezkrwawe narodziny rozpoczęły się o piątej czterdzieści pięć, a o dwunastej trzydzieści było już dwadzieścia pięć noworodków. Cztery umarły w pierwszej godzinie życia, jeden w trzy godziny później, reszta jakoś się trzymała. W pojemniku pozostawiono jedynie płód przyszłej Celii, o dziewięć tygodni młodszy od reszty.

Pierwszym gościem, którego Walt, wpuścił do żłobka, był Clarence i odtąd nie było już mowy o pozbyciu się nieludzkich potworków.

Odbyło się przyjęcie, padały propozycje imion dla dzieci, z których drogą losowania wybrano jedenaście imion żeńskich i dziesięć męskich. W księdze rejestracyjnej wszystkie dzieci oznaczono jako grupę R-1: Repopulacja 1. Ale tak dla Dawida, jak i dla Walta byli to W-1, D-1, a wkrótce i C-1…

Natychmiast znalazło się dość pielęgniarek obu płci, a w ciągu następnych miesięcy nie zabrakło rąk do pracy przy licznych obowiązkach, z którymi bardzo niewielu miało wcześniej do czynienia. Walt zrzędził, że każdy chce być od razu lekarzem albo biologiem. Więcej teraz sypiał i zmarszczki przemęczenia na twarzy zaczęły mu się wygładzać. Często serwował Dawidowi kuksańca i, odholowawszy go z dziecinnego pokoju, przepędzał do własnego gabinetu na terenie szpitala, gdzie pilnował, aby Dawid położył się spać na całą noc. Któregoś wieczora, gdy ramię w ramię szli do swoich pokoi, Walt zapytał:

— Rozumiesz już, o co mi chodziło, kiedy mówiłem, że tylko to się liczy, prawda?

Dawid rozumiał. Ilekroć spojrzał na maleńką, różową, nową Celię, rozumiał to jeszcze lepiej.

7

To był błąd — myślał Dawid obserwując chłopców z okna gabinetu Walta. — Te dzieci to żywe wspomnienia, nic ponadto. Clarence; już teraz nazbyt pucołowaty, za trzy, cztery lata będzie grubasem. Mały Walt w skupieniu marszczy czoło nad zadaniem, którego nie zapisze, póki nie będzie mógł od razu dopisać rozwiązania. Robert, niemal za ładny, ale mimo to zdecydowanie męski, zawsze próbuje być najsprawniejszy, chce najwyżej skoczyć, najszybciej przebiec, najmocniej uderzyć. I D-4, on sam… Odwrócił się i zagłębił w rozmyślaniach nad przyszłością chłopców. Wujowie, ojcowie, dziadkowie — wszyscy w jednym wieku. Znów rozbolała go głowa.

— Są nieludzcy, prawda? — rzekł z goryczą do Walta. — Przychodzą i odchodzą, a my nic o nich nie wiemy. Co myślą? Dlaczego są tacy nierozłączni?

— Pamiętasz taki stary frazes “konflikt pokoleń”? Zdaję się, że to jest właśnie to. — Walt wyglądał bardzo staro. Był zmęczony i nie usiłował już tego ukrywać. Podniósł wzrok na Dawida i rzekł cicho: — Może się nas boją?

Dawid potakująco skinął głową. Myślał już o tym.

— Wiem, czemu Hilda to zrobiła — powiedział. — Z początku nie mogłem zrozumieć, ale teraz już wiem. — Hilda zadusiła dziewczynkę, która z dnia na dzień coraz bardziej ją przypominała.

— Ja też. — Walt przyciągnął do siebie notes, który odsunął na widok wchodzącego Dawida. — Trochę to niesamowite brodzić w tłumie, w którym każdy jest tobą, na różnych etapach dorastania. Oni rzeczywiście trzymają się razem. — Walt z powrotem zabrał się do pisania, a Dawid — Niesamowite — pomyślał i ominął laboratorium, do którego pierwotnie się wybierał. Niech przeklęte embriony robią swoje bez niego. Wiedział, że nie ma ochoty tam wchodzić, bo na pewno zastałby D-1 lub D-2 przy pracy. To łańcuch D-4 dowiedzie słuszności lub braku słuszności eksperymentu. Jeśli nie uda się “czwórkom”, wówczas, według wszelkiego prawdopodobieństwa, nie uda się i “piątkom”, a co dalej? Błąd. Och, pomyłka, proszę pana. Najmocniej przepraszam.