Przeciskając się przez tłum, który teraz wiwatował na stojąco, Molly czuła, że rumieniec radości pali jej policzki. Weszła na podium dołączając do pozostałej piątki i wraz z mi czekała, aż umilkną okrzyki i brawa. Zobaczyła, że jej małe siostrzyczki stoją na krzesłach i klaszczą bez opamiętania; buzie miały czerwone i umorusane. Będą płakać — pomyślała Molly. Było to dla nich zbyt wielkie przeżycie.
A teraz — Roger podjął mowę — dla każdego z was mały upominek. /Molly dostała nieprzemakalną torbę na szkicowniki, pióra i ołówki. Po raz pierwszy w życiu miała coś, czego nie dzieliła z siostrami, coś zupełnie własnego. Poczuła wzbierające łzy i nie słyszała już dalszego ciągu przemówienia, nie widziała innych prezentów — opamiętała się dopiero, gdy prowadzono ich na przystań, gdzie czekała ostatnia niespodzianka: proporzec łopocący na maszcie niewielkiej łódki, która miała ich zabrać do Waszyngtonu. Proporzec był koloru lipcowego nieba, tak intensywnie i czysto błękitny, że za dnia doskonale zlewał się z firmamentem, pośrodku zaś iskrzyła się srebrem ukośna strzała błyskawicy. Nad dziobem łodzi rozpięty był baldachim, także błękitno — srebrny.
Wzniesiono jeszcze jeden toast winem, od którego Molly szumiało i kręciło się w głowie, potem jeszcze jeden, aż na koniec Roger oznajmił ze śmiechem:
— Przyjęcie jeszcze nie skończone, ale nasi dzielni odkrywcy udadzą się teraz na spoczynek. — Jed próbował się sprzeciwiać, ale Roger zaśmiał się ponownie. — Nie masz wyboru, mój bracie. Dosypaliśmy wam coś do ostatnich kieliszków; za godzinę będziecie spać jak susły, żeby na starcie wyprawy każde było świeżutkie i wypoczęte: Proponuję, aby siostry i bracia zabrali teraz swoich bohaterów do domu i dopilnowali, żeby grzecznie poszli spać.
Przy gromkim akompaniamencie śmiechu bracia i siostry złowili wreszcie swoich podróżników. Motly bez przekonania opierała się siostrom, które pół prowadziły, pół niosły ją do pokoju.
— Przepakuję twoje rzeczy — zaofiarowała się Miriam , obracając w rękach nową torbę siostry. — Jaka śliczna. Patrz — cała wytłaczana…
Rozebrały Molly i wyszczotkowały jej włosy. Miri głaskała ją po plecach i masowała ramiona, a Melissa, wyjmując wstążkę z jej włosów, pieściła kark siostry ledwie wyczuwalnymi pocałunkami.
Molly poczuła, że ogarnia ją miły bezwład. Wobec szykujących ją do łóżka sióstr zdobyła się jedynie na uśmiech i westchnienie. Po chwili dwie z nich rozwinęły na podłodze matę i stanęły obok patrząc, jak pozostałe siostry prowadzą ku niej Molly. Wszystkie śmiały się z jej chwiejnego chodu, z tego, że niemal pada na kolana i za wszelką cenę próbuje trzymać oczy otwarte. Na macie nie szczędziły jej pieszczot, póki całkiem nie zapadła w sen. Wówczas przeniosły ją na łóżko i okryty cienkim letnim kocem, a Miri pochyliła się i delikatnie ucałowała jej powieki.
11
Nim minęła pierwsza godzina podróży, życie na łodzi stało się rutyną. Okrzyki żegnających poginęły w przestrzeni; pozostała jedynie spokojna rzeka, nieme lasy i pola i miarowy plusk wioseł.
Po tygodniu treningu cała szóstka była świetnie zaprawiona do roboty, współdziałało im się doskonale. Lewis, projektant łodzi, trzymał straż na dziobie i wypatrywał niespodziewanych przeszkód. Trzej z braci i Molly wiosłowali na pierwszej zmianie, a Ben siedział za Lewisem.
Z przodu, tam gdzie umieścili zwinięty teraz baldachim, łódź miała nadbudówkę. Osłonięta była także ta część rufy, w której mieściły się cztery koje. Wykorzystano każdy centymetr powierzchni, głównie na żywność, zapasowe ubrania, medykamenty i nienagannie poskładane wodoszczelne sakwy, do których podróżnicy mieli ładować dokumenty, mapy i w ogóle wszystko, co ich zdaniem mogło przedstawiać jakąkolwiek wartość. /Molly wiosłowała i obserwowała linię brzegu. Opuścili już znaną sobie partię doliny z polami uprawnymi; krajobraz ulegał zmianie. Dolina to się zwężała, to znów poszerzała, po lewej stronie wznosiły się strome urwiska, po prawej na stokach wzgórz rosły lasy. Drzewa stały nieruchomo, ciszę poranka zakłócał jedynie plusk wioseł.
Patrząc, jak wiosło zanurza się w przejrzystej wodzie, Molly pomyślała, że jej siostry pełnią w tym tygodniu dyżur w kuchni. Wspólne żarty, wspólne zajęcia. Może już zaczęły za nią tęsknić… Wiosłowała miarowo, unosiła wiosło, patrzyła, jak na nowo zanurza się w wodzie.
— Uwaga, skała! Godzina dziesiąta, dwadzieścia metrów! — zawołał Lewis.
Sprawnie zmienili kurs, omijając przeszkodę szerokim łukiem.
— Godzina dziewiąta, dwadzieścia metrów!
Tomasz, który siedział przed Molly, miał szerokie bary i włosy koloru słomy, równie jak słoma proste. Lekki wietrzyk podwiewał je do góry, po czym włosy bardzo długo opadały. Mięśnie Tomasza pracowały płynnie, jego skóra lśniła od potu. Molly pomyślała, że byłby z niego świetny model do studium muskulatury. Tomasz odwrócił się i powiedział coś do Harveya, który siedział po przeciwnej burcie, po czym obaj zanieśli się śmiechem.
Słońce wznosiło się coraz wyżej, w twarze bił im żar, niesiony pędem powietrza powodowanym przez ruch łodzi, która sunęła powoli, lecz miarowo, gładko. Molly czuła wilgoć potu nad górną wargą. Wkrótce będą musieli się zatrzymać i rozpostrzeć baldachim. Zwiększy to opór powietrza, ale zdecydowali, że i tak korzyści przeważą stratę.,. wyprawę zorganizowano z uwzględnieniem maksimum bezpieczeństwa i wygody jej uczestników — było to ważniejsze niż pośpiech.
Przed wyprawą zbadano rzekę aż do miejsca, gdzie łączyła się z Shenandoah. Tuż za skałami zaczynał się długi spadek, wiodący do tamtej, bardziej rozlewistej i nieznanej wody. Po południu Molly miała opuścić miejsce przy wiosłach i podjąć swe właściwe zadanie: prowadzenie rysunkowego dziennika wyprawy, w którym miały się również znaleźć wszelkie niezbędne korekcje mapy.
Spróbowali postawić żagiel, ale wiatr w dolinie był kapryśny, zdecydowali więc, że próbę żagla odłożą na później, może do czasu, aż znajdą się na Potomacu. Zatrzymali się, aby rozwinąć baldachim i odpocząć, po czym wrócili do wioseł — wszyscy prócz Molły, która usiadła osobno, ze szkicownikiem i planami rzeki pod ręką. Dłonie miała zesztywniałe i cieszyła się, że może trochę posiedzieć bez ruchu. W końcu wzięła się za szkicowanie.
Tego samego popołudnia dotarli do pierwszych bystrzy, które przepłynęli bez przeszkód. Weszli na wody Shenandoah i zwrócili się na północ. Kiedy przyszłą pora odpoczynku, wszyscy usiedli w milczeniu i nawet Jed stracił ochotę na śmiechy i żarty.
Spali w łodzi, która łagodnie sunęła po wodzie. Molly myślała o siostrach, które po zwinięciu i odłożeniu maty śpią teraz w swych wąskich, białych łóżkach. Z trudem powstrzymała łzy samotności. Silny wiatr poruszał wierzchołkami drzew, a Molly wydało się, że słyszy ich szepty. Za pragnęła wyciągnąć rękę i dotknąć któregoś z braci, wszystko jedno którego. Westchnęła i usłyszała, że ktoś wyszeptał jej imię. Jed. Wśliznął się do jej wąskiej koi i usnęli objęci mocno.
Następnej nocy wszyscy połączyli się w pary i pocieszali wzajemnie, zanim każde zdołało zasnąć.
Rankiem zatrzymały ich znienacka bystrza i wodospad. — Tego wcale nie ma na mapie — oświadczyła Molly Lewisowi, z którym razem stała na brzegu. Rzeka była rozlewista i spokojna, dolinę, w której rosło niegdyś zboże i kukurydza, porastały krzewy i karłowate drzewa. Jeszcze dalej strome zbocza podchodziły tuż do rzeki, która stawała się tym miejscu węższa, głębsza i bardziej wartka. Już po wydrukowaniu mapy, którą się posługiwali, jedno ze zboczy musiało ulec wstrząsowi i rozpaść się na masywne głazy i drobne skalne okruchy, które tworzyły teraz na rzece gigantyczny zator, ciągnący się aż po horyzont. Woda wystąpiła z brzegów, zalewając dolinę na całej szerokości. Przed sobą słyszeli grzmot wodospadu.