Выбрать главу

Harvey był wysoki i chudy. No i te wielkie stopy — pomyślała Molly, uśmiechając się do wyrastającej spod ołówka postaci., Dłonie duże, oczy całkiem okrągłe, jak kółka.

Od razu widać, że to niezdara, co o wszystko się potknie i każdą rzecz przewróci.

Jed był łatwy. Korpulentny, same krzywizny. Małe, wydelikacone niemal ręce, filigranowy. Drobne rysy, zbyt ciasno skupione na twarzy.

Najtrudniejszy okazał się Ben. Przy niezłej budowie, głowę miał większą niż pozostali, nie był też tak pięknie umięśniony jak Tomasz. A jego twarz była po prostu twarzą żadnych cech szczególnych. Na portrecie Molly Ben miał silniej zarysowane brwi niż w rzeczywistości i lekko zezował, jak zawsze, gdy uważnie czegoś słuchał. Molly przyjrzała się rysunkowi przez zwężone powieki. Nieudany. Za ostry. Nazbyt zdecydowany, za wiele tu siły charakteru pomyślała. — Może za dziesięć lat Ben upodobni się do tego szkicu bardziej niż teraz.

— Skały! Godzina dwunasta, trzydzieści metrów! — krzyknął Lewis.

Molly, jak przyłapana na gorącym uczynku, przerzuciła kartkę szkicownika i wzięła się za rysowanie rzeki oraz czyhających na niej zasadzek.

12

Ben uaktualniał notatki medyczne. Lewis kończył zapis w dzienniku pokładowym. Tomasz siedział na rufie i wpatrywał się w pozostającą z tyłu rzekę. Już od trzech dni Ben obserwował jego zachowanie. Nie wiedział, czego się spodziewać, nie podobała mu się ta zmiana nastroju, której Tomasz nie usiłował już nawet maskować.

Ben pisał: “Rozłąka z braćmi i siostrami była dla nas wszystkich znacznie trudniejszym przeżyciem, niż się spodziewaliśmy. Uwaga: na kolejne wyprawy wysyłać, w miarę możności, pary rodzeństwa”.

A co będzie — zastanawiał — się — jeśli Tomasz zachoruje! Nawet w szpitalu nie było warunków do zajmowania się chorymi umysłowo. Utrata zmysłów traktowana była jako zagrożenie społeczne, zagrożenie wobec braci i sióstr, którzy cierpieli na równi z chorym. Już wcześniej . rodzina postanowiła nie tolerować żadnych zagrożeń społecznych. Siostra lub brat dotknięci chorobą psychiczną, mieli być eliminowani. Takie było prawo — Ben powtórzył ta sobie z całą surowością. Rzeczywistość natomiast wyglądała tak, że ich mała społeczność nie mogła sobie pozwolić na utratę pary rąk. Co robić, jeśli rzeczywistość przeczy prawu?

Spojrzawszy przelotnie na Molly, Ben dopisał: “Uwaga: w wyprawie powinna uczestniczyć taka sama liczba kobiet, jak mężczyzn”. Domyślał się, że Molly czuje się bardziej osamotniona niż którykolwiek z nich. Patrzył, jak dziewczyna pokrywa rysunkami kolejne kartki szkicowania, i zastanawiał się, czy rekompensuje sobie tym w jakiś sposób nieobecność sióstr. Może gdy Tomasz zajmie się wreszcie swoim właściwym zadaniem, przestanie godzinami wpatrywać się w przestrzeń i podskakiwać nerwowo na każde dotknięcie czy zawołanie.

— Trzeba będzie zastanowić się nad sprawą żywności przerwał mu rozmyślania Lewis. — Przewidywaliśmy, że przebycie tego odcinka zajmie nam pięć dni, a zajęło osiem. Weźmiesz to na siebie, Ben?

Ben kiwnął głową.

— Jutro, jak przybijemy do brzegu, zrobię remanent. Możliwe, że trzeba będzie zmniejszyć racje. — Wiedział, że nie powinni tego robić. Zanotował: ,.Uwaga: uwzględnić podwójne zapotrzebowanie kaloryczne”.

Ręka Molly wysunęła się spod policzka i zwisała luźno z koi. Ben miał zamiar przespać się z nią tej nocy, ale nie był rozczarowany, że do tego nie doszło. Zanadto byli zmęczeni, nawet na pocieszanie się seksem. Ben westchnął i odłożył notes. Z nieba znikały resztki słońca. Słychać było tylko cichy plusk fali o burtę łodzi i miarowe oddechy z tylnej części kajuty. Ben odczekał, aż Tomasz zaśnie, i też się położył.

Molly śniła, że łódź się wywraca, a ona nie może wydostać się spod kadłuba i w panice szuka drogi do powietrza. Woda miała barwę jasnozłocistą, od której skóra Molly także stawała się złota, i Molly wiedziała, że jeśli choć na chwilę przestanie się ruszać, zmieni się na zawsze w złoty posąg na dnie rzeki. Zaczęła płynąć ze zdwojoną energią, spragniona powietrza, obolała, omdlewająca, owładnięta śmiertelnym strachem. Nagle wyciągnęły się ku niej ręce, jej własne ręce, białe jak śnieg. Molly spróbowała je pochwycić, ale ręce, których były już teraz dziesiątki, łowiły nicość, dłonie otwierały się i zaciskały bez skutku. Ciągle nie mogły na nią trafić i w końcu Molly zawołała: “Jestem tutaj!” Woda gwałtownie wdarła się do wnętrza jej ciała. Molly, porażona tym co się stało, zaczęła się topić i tylko jej mózg gotował się ze strachu, a usta składały się w słowa protestu, niezdolne je wykrzyczeć.

— Cicho, Molly, wszystko dobrze — cichy głos dotarł wreszcie do jej świadomości i Molly otrząsnęła się gwałtownie ze snu. — Wszystko dobrze, Molly, nic ci nie jest.

Było bardzo ciemno.

— Ben? — szepnęła Molly.

— Tak, coś ci się śniło.

Zadrżała i odsunęła się, robiąc mu miejsce obok siebie. Miała dreszcze — odkąd znaleźli się na wodach Potomacu, noce były bardzo chłodne. Ben był ciepły, jedną ręką mocno obejmował jej zziębnięte ciało, a drugą delikatnie je pieścił.

Cicho, tak żeby nie obudzić innych, ich ciała połączyły się w zmysłowym uścisku, a potem Molly zasnęła po raz drugi, z całej siły przytulona do Bena.

Przez cały następny dzień napotykali coraz liczniejsze ślady zniszczeń: popalone, roztrzaskane przez burze domy. Przedmieścia zarastały stopniowo krzakami i drzewami. Unoszące się na powierzchni wody resztki dodatkowo utrudniały przeprawę, zatopione łodzie i zwalone mosty zamieniały rzekę w labirynt, którym ich łódź posuwała się naprzód w żółwim tempie. I tym razem nie mogło być mowy o postawieniu żagla.

Lewis i Molly stali razem na dziobie. Wypatrywali zatopionych przeszkód i wykrzykiwali ostrzeżenia — czasem oboje naraz; czasem tylko jedno, żadne jednak nie milkło na dłużej niż minutę.

Nagle Molly wskazała przed siebie i zawołała:

— Ryby! Tu są ryby!

Z pełnym zachwytu zdziwieniem wpatrywali się wszyscy w ławicę ryb, pozwalając łodzi swobodnie dryfować, póki Lewis nie krzyknął:

— Przeszkoda! Godzina jedenasta, dziesięć metrów! Chwycili ostro za wiosła i ławica zniknęła, ale zły nastrój zdążył już prysnąć. Wiosłując, rozmawiali o sposobach łowienia ryb, o suszeniu ich na drogę powrotną, o poruszeniu, jakie wywoła w dolinie wiadomość, że ryby mimo wszystko przetrwały.

Najstraszniejsze nawet ruiny oglądane z rzeki były niczym wobec obrazu kompletnego zniszczenia, jaki napotkali na przedmieściach Waszyngtonu. Molly oglądała kiedyś w książkach zdjęcia zbombardowanych miast — Drezna, Hiroszimy. Była to dokładnie taka sama totalna zagłada: ulice zagrzebane pod rumowiskami, tu i ówdzie góry betonu porośnięte winnym pnączem, drzewa zakorzenione wysoko ponad ziemią, opasujące korzeniami zwały cegieł, płyty i bloki marmuru. Póki się dało — płynęli rzeką. Tym razem kataraktę tworzyły przeszkody wykonane ludzką ręką: rdzewiejące samochody, zdruzgotany most, . cmentarzysko autobusów…

— Wszystko na nic — wymamrotał Tomasz. — Wszystko to nie ma sensu.

— Może nie — zaoponował Lewis. — Muszą tu przecież być lochy, piwnice, składy ognioodporne… Może nie.

— Wszystko na nic — powtórzył Tomasz.

— Przybijemy do brzegu i spróbujemy się zorientować, gdzie właściwie jesteśmy — przerwał im Ben. Zapadał już zmierzch, nie można było nic robić do rana. — Zajmę się kolacją. Molly, potrafisz wydedukować coś z tych map?