Выбрать главу

Przez wiele dni pielęgnowały ją jak dziecko. Pęcherze na rękach zagoiły się, ból w plecach ustał. Molly częściowo odzyskała utraconą wagę.

A jednak zmieniłam się — myślała, obserwując się bacznie w ogromnym lustrze w końcu pokoju. Była szczupła i zwinna jak dawniej, to prawda. Przyjrzała się gładkiej twarzy Miri i pomyślała, że różnica leży jeszcze głębiej. Twarz Miri była pusta. Kiedy znikała z niej mimika, kiedy Miri przestawała się śmiać albo mówić — nie pozostawało nic. Jej twarz była maską skrywającą nicość.

— Już nigdy nie spuścimy cię z oczu — wyszeptała Marta, zachodząc Molly od tyłu. Pozostałe odpowiedziały na to żarliwym echem.

— Myślałam o tobie całymi dniami, w każdej niemal sekundzie — wyznała Miri.

— A co wieczór, po lekcji, myślałyśmy o tobie wszystkie razem. Siadałyśmy w kółko na macie i oddawałyśmy się myślom o tobie — dodała Melissa.

— Zwłaszcza, kiedy zaczęło się tak okropnie dłużyć szepnęła Miri. — Tak bardzo się bałyśmy. Wołałyśmy cię bez przerwy, cicho, ale wszystkie razem. Wciąż wołałyśmy cię do domu.

— Słyszałam was — odparła Molly. Ton jej głosu był prawie niegrzeczny. Dostrzegła, że Miriam daje pozostałym siostrom znak głową, po czym zapadła cisza. — Wszyscy słyszeliśmy wasze wołania. To wy sprowadziliście nas do domu — dodała, z wysiłkiem łagodząc ton.

Siostry ani razu nie spytały o wyprawę, o Waszyngton o szkicowniki, które same rozpakowywały, a więc musiały przeglądać. Molly kilkakrotnie zaczynała mówić o rzece o ruinach — ale nic z tego nie wychodziło. Nie potrafił przekazać tego, co widziała i czuła: Wiedziała, że wkrótce przyjdzie jej usiąść nad szkicami i, używając ich jako brulionu, narysować w szczegółach wszystkie zanotowane obrazy od początku do końca. Ale mówić o tym nie chciała. Siostry za to opowiadały o dolinie, o tym, co się tu działo podczas siedmiotygodniowej nieobecności Molly. Nic się nie zmieniło — pomyślała Molly. Absolutnie nic. Wszystko było dokładnie takie, jak zawsze.

Aby przyśpieszyć rekonwalescencję Molly. siostry zostały zwolnione z obowiązków. Całymi dniami gawędziły, plotkowały, wykonywały drobne prace, razem spacerowały i czytały, a w miarę jak Molly wracała do sił — baraszkowały wspólnie na macie pośrodku pokoju. Molly nie uczestniczyła w tych igraszkach. Dopiero pod koniec tygodnia, gdy wyciągnęły i rozpostarły matę, a Miriam napełniła szklaneczki bursztynowym winem, siostry, wzniósłszy toast za zdrowie Molly, pociągnęły ją z sobą na matę. Molly poczuła miły zawrót głowy i pytająco spojrzała na Miriam, która odpowiedziała jej uśmiechem.

Jakże piękne są moje siostry — myślała Molly — jakie mają Jedwabiste włosy, jaką gładką skórę; każde z tych ciał było bez zarzutu, doskonałe.

— Tak długo cię nie było — szeptała Miriam.

— Coś ze mnie zostało jeszcze tam, na rzece — poskarżyła się żałośnie bliska płaczu Molly.

— Sprowadź to więc do domu, kochanie. Wyciągnij rękę i zbierz z powrotem wszystkie cząstki siebie.

I Molly z wolna sięgnęła po tę drugą część siebie — tę czujną, wiecznie nasłuchującą, która przyniosła jej ukojenie. To jej dziełem był oddzielający Molly od innych przezroczysty. twardy mur. Mur ten miał ją chronić — a teraz ona sama chce go zburzyć.

Czuła, że pędzi w dół rzeki, unosząc się nad wodą to wirującą, brunatną, mulistą i niebezpieczną, to znów gładką jak lustro, ciemnoturkusową, życzliwą, to nad białą pianą rozpryskujących się o głazy fal… Pędziła rzeką w pogoni za swoim drugim ja, chcąc je ujarzmić i na nowo zespolić się z siostrami. Nad jej głową pomrukiwały drzewa, a woda odpowiadała im szeptem z dołu; Molly była po środku, nie dotykała ani wody, ani drzew. Wiedziała, że gdy odnajdzie swoje drugie ja, będzie musiała je zabić, unicestwić — w przeciwnym bowiem razie szepty nigdy nie ustaną. Pomyślała o wielkim spokoju, którego już zaznała, o swoich wizjach.

— Jeszcze nie! — zawołała cicho i przystanęła w szalonym pędzie wzdłuż nurtu rzeki. Znów była w pokoju, otoczona siostrami. Jeszcze nie — powtórzyła w myślach. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do bacznie wpatrzonej w nią Miriam.

— Już wszystko dobrze!? — zapytała Miriam.

— Jak najlepiej — odparła Molly i przez chwilę zdawało jej się, że słyszy ciche echo tamtego głosu, nim ucichł bez śladu. Wyciągnęła ramiona i objąwszy ciało Miriam, pociągnęła ją na matę. Pieściła plecy siostry, jej biodra. uda. — Jak najlepiej — powtórzyła szeptem.

Później, gdy siostry już spały, Molly drżąc stała przy oknie i wpatrywała się w dolinę. Jesień przyszła bardzo wcześnie. Przychodziła coraz wcześniej z każdym rokiem. Ale w dużym pokoju było ciepło; chłód, który czuła Molly, nie brał się z pory roku ani z nocnego powietrza. Na wspomnienie zabawy na macie, łzy zakręciły się jej w oczach. Siostry się nie zmieniły. Dolina pozostała taka jak dawniej. A jednak było inaczej. Molly wiedziała, że coś w niej umarło i że narodziło się coś nowego, coś, co ją przerażało i odgradzało od innych bardziej niż wielkie odległości i rzeka.

Patrząc na niewyraźnie zarysowane sylwetki śpiących sióstr, zadała sobie pytanie, czy Miriam coś podejrzewa. Ciało Molly reagowało na pieszczoty, śmiała się i płakała wraz innymi, a jeśli nawet jakaś żywa i czujna cząstka jej osoby nie brała w tym udziału, to i nie przeszkadzała.

Mogła to zrobić. Mogła zniszczyć tamto ja z pomocą Miriam i pozostałych sióstr. Pomyślała, że było to jej obowiązkiem — i znów przeszył ją dreszcz. Myślała chaotycznie: narodziło się w niej coś nowego, co przerażało a zarazem niosło nie znane dotąd ukojenie. To początki obłędu — pomyślała przerażona. Teraz straci kontrolę nad so6ą, zacznie krzyczeć bez powodu, będzie próbowała zadać gwałt innym albo sobie samej. A może to oznaki bliskiej śmierci? To, co czuła, nie było jednak zwykłą nieobecnością bólu i lęku — był to spokój, jaki przychodzi po wielkim dokonaniu, po spełnieniu.

Wiedziała, że musi pozwolić wizjom znów się pojawić, że musi odnaleźć samotność, aby mogły ją całkiem wypełnić. Z rozpaczą pomyślała o siostrach, które nigdy nie przystaną na pozostawienie jej samej. Tylko razem stanowiły całość; nieobecność jednej sprawiała, że wszystkie stawały się niepełne. Wciąż będą ją wołać i wołać.

14

Było już po żniwach. Jabłka czerwonym ciężarem zwisały z gałęzi, klony płonęły jak pochodnie na tle bezkresnego, błękitnego nieba. Jawory i brzozy Lśniły złotem, a głęboka czerwień sumaka przechodziła w czerń. Rankiem każde źdźbło trawy miało otoczkę ze szronu, który błyszczał i skrzył się, póki nie stopiło go słońce. Barwy jesieni nigdy jeszcze nie miały takiej żarliwości — pomyślała Molly. — Co za niezwykłe światło pod kopułą klonu! A ta blada poświata, otaczająca jawory!

— Molly? — Głos Miriam oderwał ją od okna i Molly odwróciła się z ociąganiem. — Co robisz, Molly?

— Nic. Zastanawiam się właśnie, za co się dzisiaj wziąć. Miriam zamilkła na chwilę.

— Długo to jeszcze potrwa? Brakuje nam ciebie.

— Chyba niedługo — rzekła Molly, kierując się ku drzwiom. Miriam poruszyła się nieznacznie, ale ruch ten wystarczył, aby osadzić Molly w miejscu.

— Jeszcze najwyżej dwa, trzy tygodnie — odpowiedziała pośpiesznie Molly, nie chcąc, by Miriam dotknęła jej ramienia.

Miriam skinęła głową. Chwila, w której mogła dotknąć Molly, przytulić ją — ulotniła się bez śladu. Zdarzało się to ostatnio za każdym razem, gdy Miriam próbowała zbliżyć się do siostry.

Molly wyszła, a pozostawiona w pustym pokoju Miriam udała się po chwili do szpitala.