— Nie zależy mi na świetle. Te lampy naftowe i kominek są bardzo ładne. Mogę też palić drewnem w piecu.
— Drewno będą ci dostarczać bracia Andrew. Zaopatrzą cię we wszystko, co potrzebne. Będą to zostawiali na werandzie.
Molly podeszła do okna. Przesłonięte wiotkimi chmurkami słońce zawisło na krawędzi wzgórza. Zaraz ześliźnie się na drugą stronę i zapadnie ciemność. Po raz pierwszy w życiu Molly miała zostać na noc sama. Stała odwrócona plecami do Bena, patrzyła na rzekę i myślała o starym domu, tak odległym od reszty zabudowań w dolinie, ukrytym pośród drzew i niewiele niższych od drzew zarośli.
Jeśli przyśni się jej coś złego i zacznie się rzucać albo krzyczeć we śnie, nie usłyszy jej nikt, w pobliżu nie będzie nikogo, kto mógłby ją ukoić, pocieszyć.
— Molly. — Głos Bena był w dalszym ciągu przesadnie szorstki, tak jakby Ben był na nią zły, a ona nie znała tego przyczyny. — Mógłbym zostać tu z tobą na noc, jeżeli się boisz…
Wówczas odwróciła się ku niemu. Twarz miała ukrytą w cieniu, za nią śnieg i szare niebo skąpane były w zimnym świetle i Ben zrozumiał, że Molly wcale się nie boi. Poczuł się tak, jak tamtej nocy nad rzeką: Molly była piękna, a światło w pokoju emanowało z niej samej, z jej oczu. — Jesteś szczęśliwa, prawda? — zapytał zdumiony.
Skinęła twierdząco.
— Rozpalę ogień na kominku. A potem przyciągnę do niego tamten fotel, usiądę sobie w nim i będę patrzeć w płomienie i słuchać muzyki, a po jakimś czasie położę się do łóżka, może .trochę poczytam przy lampie naftowej, póki nie zachce mi się spać… — Uśmiechnęła się do niego. — Nie martw się, Ben. Czuję… sama nie wiem, jak się czuję. Jakby ulotniło się coś, co ciążyło i przeszkadzało żyć. Ulotniło się, a ja jestem teraz lekka, wolna i… tak, nawet szczęśliwa. Więc może Jednak jestem szalona. Może tak właśnie wygląda szaleństwo. — Na nowo odwróciła się do okna. — Czy reproduktorki są szczęśliwe? — zapytała po chwili.
— Nie.
— Jak tam jest?
— Rozpalę ci ogień. Komin jest przetkany. Sprawdzałem.
— Co się tam z nimi dzieje, Ben?
— Przechodzą kurs wiedzy o tym, jak być matkami. Sądzę, że z czasem takie życie zaczyna im odpowiadać.
— Czy czują się wolne?
Ben, który układał już szczapy w palenisku, upuścił z hukiem spory kawał drewna i wyprostował się. Podszedł do Molly i brutalnie odciągnął ją od okna.
— One nigdy nie przestają cierpieć z powodu rozłąki powiedział. — Noc w noc zapłakują się do snu. Przez cały czas są pod działaniem narkotyków i uczestniczą w terapii warunkującej, która ma im pomóc to znosić — ale i tak co noc zasypiają z płaczem. Czy to właśnie chciałaś usłyszeć? Chciałaś wierzyć, że one są tak samo wolne jak ty teraz wolne w wyborze samotności, w wyborze zajęć, nie skrępowane myślą o odpowiedzialności wobec innych. Ale to tak nie jest! Są nam potrzebne i robimy z nich użytek w jedyny możliwy sposób, ograniczając do minimum cierpienie pozostałych sióstr, które nie są reproduktorkami. Gdy okres płodności minie, reproduktorka idzie pracować do żłobka — jeśli jeszcze jest do tego zdolna. Jeśli nie — zostaje uśpiona. Czy to właśnie chciałaś usłyszeć?
— Po co mi to mówisz? — wyszeptała Molly ze spopielałą twarzą.
— Żebyś nie miała żadnych złudzeń co do tego tu gniazdeczka. Możesz nam się przydać, rozumiesz? Póki możesz się przydać społeczności, będzie ci wolno żyć tu jak księżniczce. Ale tylko dopóki możesz się przydać:
— Jak to: przydać? Moje obrazy nikogo nie interesują, a mapy i rysunki z wyprawy już pokończyłam.
— Przeprowadzę sekcję każdej twojej myśli, każdej zachcianki, każdego marzenia. Mam zamiar dociec, co ci się stało, co kazało ci odseparować się od sióstr i wybrać status jednostki. A kiedy już zbadam, będziemy wiedzieli, jak zapobiegać w przyszłości podobnym wypadkom.
Wpatrywała się w niego, ale jej oczy nie były już świetliste; lecz chmurne, ukryte w głębokim cieniu. Łagodnie wyswobodziła ramiona z jego dłoni.
— Przeanalizuj sam siebie, Ben. Przyłap się na słuchaniu głosów, których nikt inny nie słyszy. Obserwuj siebie. Czy kogokolwiek innego drażniłaby sytuacja reproduktorek? Dlaczego walczyłeś o uratowanie mi życia, kiedy dobro ogółu wymagało uśpienia mnie jak niezdatnej już do pełnienia swej roli reproduktorki? Czy ktokolwiek inny rzuci chociaż okiem na moje obrazy? Kto wolałby siedzieć tu, w tym ciemnym, zimnym pokoju, z wariatką niż bawić się z innymi? Nasz związek nie ma w sobie radości, Ben. Kiedy się kochamy, robimy rzecz brutalną, gorzką, okrutną, która z niewiadomych powodów napełnia nas oboje smutkiem. Przestudiuj sam siebie, Ben, a potem mnie — i pomyśl, czy istnieje tu choroba, którą da się wykorzenić i unicestwić bez unicestwiania jej nosicieli.
Brutalnym gestem przyciągnął ją do siebie i z całej siły przycisnął jej twarz do swojej piersi, aby nie mogła dalej mówić. Nie opierała się.
— To kłamstwa, wierutne kłamstwa — wymamrotał. — Ty oszalałaś.
Przytulił policzek do jej włosów, a ramiona Molly powędrowały wzdłuż jego pleców i objęły go. Ben szarpnął się gwałtownie i odsunął od niej. Ciemność zdążyła na dobre zagościć w pokoju. Molly stała się jedynie cieniem na tle cieni.
— Pójdę już — rzekł oschle Ben. — Nie powinnaś mieć kłopotów z rozpaleniem ognia. Napaliłem w piecu na dole, niedługo zrobi się tu ciepło. Nie zmarzniesz.
Molly milczała. Ben odwrócił się i pośpiesznie wyszedł z pokoju. Biegł w głębokim. śniegu, aż nogi odmówiły mu posłuszeństwa i zaczął łykać powietrze bolesnymi haustami. Kiedy odwrócił się, aby spojrzeć na dom, czarne drzewa całkiem go już przesłaniały.
17
Deszcz mżył teraz jednostajnie, a wiatr przycichł. Wierzchołki wzgórz pochowały się w chmurach, a rzekę przesłoniła mgła. Równomierny stukot młotów, choć tłumiony przez deszcz, działał krzepiąco. Pod dachem hangaru na przystani trwały prace przy konstrukcji trzeciej łodzi. Jeszcze rok temu pracujący tu ludzie byli rolnikami, nauczycielami, technikami, naukowcami — dziś każdy z nich był szkutnikiem.
Ben obserwował deszcz. Po chwili — uśpienia wiatr zawył nad doliną, pędząc przed sobą fale deszczu. Obraz za oknem rozmył się i pozostała jedynie bębniąca w szyby ulewa.
Molly zastanawia się pewnie, czy on przyjdzie. Okno zadrżało pod gwałtownym atakiem deszczu. Zaraz się stłucze! — pomyślał Ben. — Nie, na pewno się nie zastanawia. Na pewno nie zauważyła nawet jego nieobecności. Ulewa minęła równie gwałtownie, jak się rozpoczęła, a niebo zaczęło się przecierać, wyglądało niemal tak, jakby już za chwilę przedmioty na ziemi miały na nowo zacząć rzucać cienie: Jej to obojętne — myślał Ben — czy ja tam jestem, czy mnie nie ma. Rozmawiając z nim, odpowiadając na pytania, zawsze malowała, rysowała albo czyściła pędzle; czasem nie mogąc sobie znaleźć miejsca, ciągnęła go z sobą na spacery — zawsze po wzgórzach, do lasu, jak najdalej od zamieszkanej doliny, do której nie miała wstępu. To samo mogła robić będąc sama.
Wkrótce przybędą tu jego bracia i odbędzie się wyznaczone przez nich zebranie, na którym on, Ben, będzie musiał podać termin oddania raportu, którego nawet nie zaczął jeszcze pisać. Popatrzył na leżący na długim stole notes i znów odwrócił się do okna. Notes był całkowicie zapisany: Ben nie miał już o co pytać Molly, nie pozostało już nic, co chciałby jeszcze z niej wyciągnąć — a jednak dzisiaj wiedział równie mało jak jesienią.
W kieszeni miał paczuszkę sasafrasu, pierwszego w tym roku, który chciał podarować Molly. Zaparzą herbatę i usiądą przed kominkiem, sącząc gorący, wonny napój. Pójdą do łóżka i on będzie jej mówił o dolinie, o rozbudowie laboratoriów, postępach w konstrukcji łodzi, planach dotyczących klonowania przewoźników i robotników do naprawy dróg, budowy mostów, słowem — wszystkich prac koniecznych dla otwarcia komunikacji z Waszyngtonem, Filadelfią, Nowym Jorkiem. Ona zapyta o swoje siostry, które opracowują podręczniki szkolne, starannie kopiując ilustracje, mapy, wykresy, i słuchając jego odpowiedzi będzie z powagą kiwać głową, a jej wzrok prześliźnie się po ustawionych wokół obrazach, których nikt w dolinie nie potrafiłby i nie zechciał zrozumieć. Rozmawiała chętnie i o wszystkim, odpowiadała na wszystkie pytania — z wyjątkiem tych, które dotyczyły jej prac.