— Kocham cię, Celio — powtarzał,.
Odsunęła się w końcu od niego i ruszyła zboczem w dół. Dawid podążał za nią.
— W tej chwili nic nie mogę postanowić. To byłoby nie fair. Trzeba było zostać w domu, a nie gnać tu za tobą. Za dwa dni muszę wyjechać, Dawidzie. Nie mogę tak po prostu powiedzieć im, że zmieniłam zdanie. Dla mnie to bardzo ważna sprawa. Dla tamtych ludzi też. Nie mogę tak zwyczajnie postanowić, że nie jadę. Ty wyjechałeś na rok do Oxfordu. Ja też mam coś do zrobienia.
Chwycił ją za ramię i zatrzymał.
— Powiedz mi tylko, że mnie kochasz. Powiedz, tylko jeden raz, no powiedz.
— Kocham cię — wymówiła bardzo wolno.
— Jak długo cię nie będzie?
— Trzy lata. Podpisałam umowę. Spojrzał na nią wzrokiem pełnym niedowierzania.
— To zmień umowę! Wystarczy jeden rok. Przez ten czas ja skończę studia. Możesz uczyć tu, na miejscu. Niech przysyłają swoich prymusów do ciebie.
— Wracajmy, bo wyślą po nas ekspedycję ratowniczą powiedziała Celia. — Spróbuję zmienić umowę — wyszeptała. — Jeśli to będzie możliwe.
W dwa dni później wyjechała.
Dawid spędził sylwestra w domu Sumnerów, z rodzicami i całą watahą ciotek, wujów i kuzynów. W dzień Nowego Roku dziadek Sumner zakomunikował:
— Budujemy szpital w Bear Creek, po naszej stronie młyna.
Dawid z niedowierzaniem zamrugał oczami. To było prawie dwa kilometry od farmy i potwornie daleko od całej reszty świata.
— Szpital? — Spojrzał na stryja Walta, który potakująco kiwnął głową.
Clarence, skrzywiony, wpatrywał się w swój kieliszek, a trzeci z braci, ojciec Dawida, obserwował dym snujący się z fajki. Dawid uświadomił sobie, że oni już wszystko wiedzą.
— Dlaczego właśnie tu? — zapytał w końcu.
— To będzie placówka badawcza — odparł Walt. — Choroby genetyczne, wady wrodzone i tak dalej. Dwieście łóżek.
Dawid pokręcił głową z powątpiewaniem.
— Macie pojęcie, ile takie coś może kosztować? Kto to sfinansuje?
Dziadek zaśmiał się gorzko.
— Senator Burke zgodził się łaskawie załatwić pieniądze z funduszu federalnego — powiedział. Ton jego głosu stał się jeszcze bardziej zjadliwy. — A ja przekonałem kilku członków rodziny, że powinni wrzucić po parę groszy do skarbonki. — Dawid zerknął na Clarence'a, który wydawał się dotknięty. — Ja daję ziemię — ciągnął dziadek Sumner. — Tak że pomoc idzie z różnych źródeł.
— Ale dlaczego Burke na to poszedł? Nie głosowałeś na niego w żadnej kampanii.
— Obiecałem mu, że wydobędziemy na jaw kupę rzeczy, które dotąd trzymaliśmy w tajemnicy, że poprzemy jego przeciwnika. I poparlibyśmy go, Dawid, nawet gdyby był pawianem, a mamy teraz wielgachną rodzinę. Gigantyczną rodzinę.
— No to czapki z głów — odparł Dawid, wciąż nie bardzo w to wszystko wierząc. — Rzucasz praktykę dla badań naukowych? — zwrócił się do Walta. Stryj skinął głową. Dawid wypił likier do dna.
— Dawidzie — rzekł cicho Walt. — Chcemy cię zatrudnić.
Dawid raptownie podniósł wzrok.
— Mnie? Przecież nie zajmuję się badaniami medycznymi.
— Wiem, w czym się specjalizujesz — odparł Walt, wciąż bardzo cicho. — Chcemy cię zatrudnić jako konsultanta, a później szefa działu badań.
— Ale ja jeszcze nie skończyłem pisać pracy magisterskiej — spłoszył się Dawid, czując się jak w środku gniazda narkomanów.
— Jeszcze rok porobisz za murzyna u Selnicka i w końcu napiszesz tę pracę, skrobniesz trochę tu, trochę tam i gotowe. Mógłbyś skończyć ją w miesiąc, gdyby ci dali spokój, nie mam racji? — Dawid niechętnie skinął głową. — Wiem — rzekł Walt z niewyraźnym uśmieszkiem. — Otrzymałeś propozycję porzucenia kariery całego swego życia dla pustych mrzonek. — I już bez śladu uśmiechu dodał: — Ale my, Dawidzie, jesteśmy przekonani, że całe życie nie potrwa dłużej niż — w najlepszym razie — dwa do czterech lat.
2
Dawid przeniósł wzrok ze stryja na ojca, kolejno na innych obecnych w pokoju wujów i kuzynów, wreszcie na dziadka. Bezradnie potrząsnął głową.
— To szaleństwo. O czym wy mówicie?
Dziadek Sumner sapnął gwałtownie. Był postawnym mężczyzną, o masywnym torsie i wielkich, napiętych bicepsach. Dłonie miał tak ogromne, że w każdej mógłby zmieścić piłkę koszykową. Ale jego najbardziej uderzającą cechą była głowa, głowa olbrzyma. I chociaż dziadek przez wiele lat pracował na roli, a potem nadzorował tam pracę innych, zawsze znajdował czas, żeby przeczytać więcej niż ktokolwiek ze znanych Dawidowi ludzi. Nie było takiej książki z wyjątkiem najnowszych bestsellerów — o której by dziadek nie słyszał albo której by nie czytał. A to, co przeczytał, zawsze pozostawało mu w pamięci. Jego księgozbiór przewyższał liczebnością niejedną bibliotekę.
Dziadek pochylił się teraz i rzekł:
— Posłuchaj no, Dawidzie. Słuchaj uważnie. Powiem ci coś, do czego ten cholerny rząd jeszcze nie chce się przyznać. Stoimy na zboczu szklanej góry, po której cała nasza — i nie tylko nasza — gospodarka stoczy się niżej, niż to sobie kiedykolwiek wyobrażano. Znam te symptomy, Dawidzie. Skażone powietrze dosięgnie nas, nim się obejrzymy. Stężenie napromieniowania w atmosferze jest dziś największe od czasów Hiroszimy — przez próby francuskie, przez próby chińskie. Przecieki. Bóg jeden wie, skąd się to wszystko bierze. Już parę lat temu przyrost ludności spadł u nas do zera, ale my przynajmniej staraliśmy, się temu zaradzić. A inne kraje zbliżają się do zera teraz i już nawet nie próbują niczego robić. W jednej czwartej świata panuje w tej chwili głód. Nie za dziesięć lat, nie za pół roku; klęska głodu jest faktem już dziś, od trzech, czterech lat. I ciągle się pogłębia. Od czasu gdy Pan Bóg miłościwy zesłał plagi na Egipcjan, nie było na świecie takiej liczby chorób. O niektórych z nich nie mamy zielonego pojęcia.
Susze i powodzie zdarzają się dzisiaj częściej niż kiedykolwiek. Anglia zamienia się w pustynię, bagna i wrzosowiska wysychają. Wyginęły całe gatunki ryb — zwyczajnie, cholera, wyginęły — i to w ciągu roku czy dwóch. Nie ma anchois. Skończyło się przetwórstwo dorsza. Dorsze, które się teraz łowi, są skażone, niezdatne do spożycia. Skończyły się połowy u zachodnich wybrzeży obu Ameryk.
Każda, cholera, roślina białkowa na kuli ziemskiej ma jakąś skazę, która się systematycznie pogłębia. Śnieć kukurydziana. Rdza zbożowa. Choroby soi. Już teraz ograniczamy eksport żywności, a w przyszłym roku mamy go w ogóle zaprzestać. Brakuje nam substancji, o które zawsze byliśmy spokojni: cyny, miedzi, aluminium, papieru. Mój Boże — zwykłego chloru! A jak myślisz, co się stanie na świecie, gdy pewnego dnia stracimy możliwość oczyszczania wody do picia?
W miarę jak mówił, zasępiał się coraz bardziej i coraz bardziej się zaperzał, kierując swe retoryczne pytania do Dawida, który gapił się w niego, niezdolny wykrztusić ani słowa.
— A oni pojęcia nie mają, co z tym wszystkim począć ciągnął dziadek. — Kiedy dochodzi do powstrzymania własnej zagłady, potrafią zrobić mniej więcej tyle, co dinozaury. Zmieniliśmy reakcje fotochemiczne atmosfery ziemskiej, a nie potrafimy przystosować się do nowych rodzajów promieniowania dostatecznie szybko, aby przeżyć! Od czasu do czasu przebąkiwano, że to podstawowa sprawa, ale kto by tom słuchał? Te sakramenckie głupki każdy kataklizm gotowe są złożyć na karb lokalnych warunków klimatycznych, nie zważając na fakt, że to są zjawiska globalne. Aż wreszcie robi się za późno na jakąkolwiek interwencję.