Z tego, co robiła, rozumiała nie więcej niż Ben, który zanotował sobie to spostrzeżenie. Jakiś wewnętrzny przymus pchał ją do malowania, rysowania, ukonkretniania niewyraźnych, chaotycznych, bolesnych wręcz wizji. Ben z goryczą pomyślał, że ten przymus wewnętrzny jest w przypadku Molly silniejszy niż wola życia. teraz przyjdą tu jego bracia i podejmą decyzję w jej sprawie:
Czy zaproponują jej worek nasion i eskortę w dół rzeki Ciężkie chmury stoczyły się a gór, gasząc nieśmiałe światło, a wiatr ponownie zatrząsł oknem i cisnął w nie twardymi kropelkami deszczu. Ben obserwował tę zmianę scenerii, kiedy jego bracia wkroczyli do pokoju i pozajmowali miejsca.
— Przejdźmy od razu do sedna sprawy — zaproponował Barry i Ben na jego miejscu zrobiłby to samo. — Nie polepsza jej się, prawda?
Zajmując swoje miejsce, Ben uzupełnił krąg braci. W odpowiedzi pokręcił przecząco głową.
— Prawdę mówiąc, jeżeli w ogóle zaszła jakaś zmiana od chwili jej powrotu do domu, to na gorsze — ciągnął Barry. — Separacja pozwoliła chorobie rozwinąć się i spotęgować, a ty, towarzysząc jej — aczkolwiek sporadycznie w tej separacji, sam też się zaraziłeś.
Ben popatrzył na braci zdumiony i zmieszany. Czy mieli jakiekolwiek podstawy, przesłanki, aby tak sądzić? Uświadomił sobie, że tym pytaniem odpowiada na następne: powinien był wiedzieć. W obrębie bezbłędnie funkcjonującej grupy nie ma mowy o sekretach. Potrząsnął wolno głową i przemówił ostrożnie:
— Przez pewien czas i mnie zdawało się, że jestem chory, ale ponieważ nadal żyłem w zgodzie z naszymi obyczajami i wymogami, odrzuciłem trapiącą mnie myśl. Czymże mogłem was dotknąć?
Barry niecierpliwie pokręcił głową.
Przez moment Ben czuł, jak bardzo tamci są nieszczęśliwi. — Mam pewną teorię na temat Molly — powiedział. — Teorię, która, być może, dotyczy także i mnie. — Słuchali w milczeniu. — Dawniej dzieciństwo człowieka było tym okresem, w którym osobowość rozwijała się w sposób naturalny i jeśli proces ów przebiegał bez zakłóceń, w jego wyniku powstawała jednostka, odrębna od rodziców. W naszym przypadku podobny proces nie jest konieczny, nie jest nawet możliwy, gdyż bracia i siostry nie znają dążenia do indywidualnej egzystencji; powstaje zatem świadomość zbiorowa. Istnieją bardzo stare badania par identycznych bliźniąt, które potwierdzają zjawisko zbiorowej świadomości. ówcześni badacze nie byli jednak przygotowani do zrozumienia tego mechanizmu. Poświęcono sprawie niewiele uwagi i właściwie nie kontynuowano badań. — Ben wstał i podszedł z powrotem do okna. Deszcz był ulewny i miarowy. — Moja hipoteza brzmi: każdy z nas nosi w sobie uśpioną zdolność do indywidualnego rozwoju osobowości.
Zdolność ta zamiera, gdy mija czas optymalnych warunków fizjologicznych dla jej spontanicznego rozwoju. W przypadku Molly jednak — a niewykluczone, że i u innych dostatecznie silne bodźce, działające w sprzyjających warunkach, mogą aktywizować ów rozwój.
— Sprzyjającymi warunkami nazywasz rozłąkę z rodzeństwem w sytuacji stresowej? — zapytał Barry z namysłem. — Tak mi się zdaje. Teraz jednak ważne jest — rzekł Ben z naciskiem — aby pozwolić zjawisku rozwinąć się, a wtedy zobaczymy, do czego ono prowadzi. Nie jestem w stanie przewidzieć przyszłych reakcji Molly. Nigdy nie wiem, jaka będzie następnego dnia.
Barry i Bruce wymienili spojrzenia, po czym popatrzyli na innych braci. Ben bezskutecznie usiłował rozszyfrować to, co dostrzegł w ich oczach. Przeniknął go chłód i znów zaczął patrzeć w deszcz.
— Ostateczną decyzję podejmiemy jutro — oświadczył w końcu Barry. — Ale niezależnie od tego, co postanowimy w sprawie Molly, nasza druga decyzja jest nieodwołalna. Nie wolno ci się więcej z nią widywać. Dla twego własnego dobra, dla dobro nas wszystkich, musimy ci zabronić odwiedzania Molly.
Ben kiwnął głową na zgodę.
— Będę jej to musiał powiedzieć — rzekł.
Ton jego głosu sprawił, że bracia znów, spojrzeli po sobie, ale niechętnie wyrazili zgodę.
— Czemu się tak dziwisz? — spytała Molly. — To musiało się stać.
— Przyniosłem herbatę — przerwał jej szorstko Ben. Molly wzięła od niego paczuszkę i długo jej się przyglądała.
— Mam dla ciebie prezent — powiedziała cicho. — Chciałam ci go dać innym razem, ale… Poczekaj, zaraz przyniosę.
Wyszła i natychmiast wróciła z małym pakiecikiem. Była to wielokrotnie złożona kartka papieru, która po rozłożeniu ukazała kilka twarzy — każda z nich była wersją twarzy Bena. Pośrodku widniała potężna głowa mężczyzny o groźnie ściągniętych brwiach i przenikliwym spojrzeniu. Otaczały ją cztery inne twarze, na tyle podobne do siebie, że można było stwierdzić pokrewieństwo.
— Kto to jest?
— Ten w środku to stary właściciel tego domu. Fotografie znalazłam na strychu. To jego syn, ojciec Dawida, to Dawid. A to jesteś ty.
— Albo Barry, albo Bruce, albo którykolwiek z naszych poprzedników — uzupełnił cierpko Ben. Nie podobała mu się ta mozaika. Twarze ludzi, którzy doświadczyli tak innego, tak niewytłumaczalnego życia, a jednocześnie wyglądali zupełnie tak jak on, nie budziły w nim sympatii.
— Nie sądzę — odparła Molly, popatrując to na obrazek, to na Bena. — W twoich oczach jest coś, czego tamci nie mają. Ich oczy widzą tylko to, co na zewnątrz, a twoje i tych innych mężczyzn na obrazku, mogą patrzeć w obu kierunkach.
Roześmiała się nagle i pociągnęła go w stronę kominka. — Lepiej przestań o tym myśleć. Napijmy się herbaty, zjedzmy coś słodkiego. Dostaję tu znacznie więcej, niż sama zjadam, więc sporo odłożyłam na zapas. Urządzimy sobie przyjęcie!
— Nie chcę herbaty — burknął Ben. Patrząc w płomienie kominka zapytał: — Więc tobie w ogóle nie zależy?
— Nie zależy mi?
Ben usłyszał w jej głosie dotkliwy, niezaprzeczalny ból. Z całej siły zacisnął powieki.
— Chcesz, żebym szlochała, wyła, darła szaty i biła głową o ścianę? Chcesz, żebym cię błagała, abyś nie odchodził, abyś został tu ze mną na zawsze? Chcesz, żebym wyskoczyła z najwyższego okna? Żebym wychudła, zbladła i zwiędła jak jesienny kwiatek zabity chłodem, którego nikt nigdy nie zrozumie? Jak mam ci udowodnić, że mi zależy? Powiedz — co mam zrobić?
Poczuł jej dłoń na policzku, a otworzywszy oczy stwierdził, że bardzo go pieką.
— Chodź ze mną, Ben — poprosiła Molly. — A może potem, gdy będziemy się żegnać, zapłaczemy oboje.
— Obiecujemy nigdy jej nie skrzywdzić — mówił cicho Barry. — Jeśli będzie potrzebowała któregokolwiek z nas, będziemy się nią opiekować. Pozwolimy jej dożyć swych dni w domu Sumnerów. Nigdy nie wystawimy jej obrazów na widok publiczny, nie pozwolimy też, aby inni to zrobili, ale będziemy je pieczołowicie przechowywać, aby nasi potomni mogli je przeanalizować i zrozumieć, dlaczego dziś podjęliśmy takie, a nie inne kroki. — Przerwał, a po chwili dodał: — Ponadto, nasz brat Ben przyłączy się do kontyngentu budowniczych obozu — bazy dla przyszłych grup w dole rzeki.