— Nadal będziemy korzystali z usług reproduktorek odparł Andrew z nutką zniecierpliwienia w głosie. — Za ich pośrednictwem będziemy klonować dzieci odznaczające się szczególną inteligencją. Implantacja klonów, których nosicielkami będą reproduktorki, zapewni nam stałą ilość osobników wystarczająco pojętnych, aby mogli kontynuować…
Barry przyłapał się na nieuwadze. Słyszał to wszystko już raz, na specjalnym zebraniu lekarzy poprzedzającym posiedzenie rady. Dwie kasty — myślał z goryczą. — Przywódcy i siła robocza, wśród których nie ma niezastąpionych. Czy to właśnie przewidziano na samym początku? Wiedział, że nie znajdzie odpowiedzi na to pytanie. Klony, co prawda, pisały książki, ale każde nowe pokolenie zmieniało ich treść bez skrupułów, zgodnie z własnymi przekonaniami. Szczerze mówiąc, Barry również dokonywał takich poprawek. A teraz Andrew poczyni dalsze zmiany. I będą to już zmiany ostatnie, gdyż w następnym pokoleniu nie znajdzie się nikt, komu przyszłoby do głowy reformowanie czegokolwiek.
— …, i kosztowniejsze, niż sądziliśmy, jeśli idzie o siłę roboczą — ciągnął Andrew. — Lodowce nacierają na Filadelfię z rosnącą szybkością. Być może zostało nam nie więcej niż dwa lub trzy lata na wydobycie tego, co da się uratować — i ten wysiłek kosztuje nas bardzo drogo. Potrzebujemy setek szperaczy, którzy wyprawią się na południe i wschód, do miast wybrzeża. Mamy w tej chwili kilka znakomitych modeli: bracia Edward okazali się szczególnie dobrymi szperaczami, podobnie jak twoje małe siostrzyczki Ella, droga Miriam. Wszyscy będą nam bardzo pomocni.
— Moje siostrzyczki Ella nie potrafiłyby przenieść krajobrazu na mapę, nawet gdyby je przywiązać za nogę do stołu i zagrozić poszatkowaniem w plasterki — zaperzyła się Miriam. — Właśnie o tym cały czas wam mówię. Oni wszyscy potrafią robić tylko to, czego ich nauczono, i to dokładnie tak, jak się nauczyli.
— Nie umieją kreślić map, ale potrafią wrócić tam, skąd przyszli — zaoponował Andrew, nie kryjąc już niezadowolenia z obrotu, jaki przybrało posiedzenie. — Niczego więcej od nich nie żądamy. Myśleć będą za nich klony hodowane w łożyskach reproduktorek.
— A więc to prawda — przerwała mu Miriam. — Jeśli nastąpi zmiana formuły, powstawać będą jedynie takie klony, o jakich mówiłeś.
— Tak jest. Nie potrafimy na razie pogodzić dwóch procesów chemicznych, dwóch formuł, dwóch gatunków klonów. Zdecydowaliśmy, że najlepiej będzie posłużyć się — doraźnie tą metodą, przy czym nie przerywamy prac zmierzających do udoskonalenia procesów, o czym mogę cię zapewnić. Odczekamy siedem miesięcy, aż pojemniki się opróżnią, i wtedy zaprowadzimy konieczne modyfikacje. Pracujemy również nad harmonogramem, według którego w optymalnym czasie będzie się klonować członków rady i tych wszystkich, którzy zdradzają uzdolnienia przywódcze. Zapewniam cię, Miriam, że nie rzucamy się pochopnie w nową sferę działań, lecz rozważamy wszystkie jej aspekty. O każdym kolejnym posunięciu będziemy informować tu zebranych…
W gęsto utkanym szałasie nie opodal młyna Marek uniósł się na łokciu i spojrzał na leżącą u jego boku dziewczynę. Miała, tak jak i on, dziewiętnaście lat.
— Zmarzłaś — powiedział. Kiwnęła głową.
— Już wkrótce nie będziemy mogli tu przychodzić.
— Możemy się umawiać na starej farmie — zaproponował Marek.
— Wiesz dobrze, że ja nie mogę.
— A co się dzieje, kiedy przekraczasz granicę? Rzuca się na ciebie ognisty smok?
Roześmiała się.
— Nie, poważnie — nalegał Marek. — Co się wtedy dzieje? Próbowałaś się przekonać?
Dziewczyna usiadła i objęła swe nagie ciało ramionami.
— Naprawdę mi zimno. Muszę się ubrać.
Marek nie pozwalał jej dosięgnąć tuniki.
— Najpierw mi odpowiedz.
Bez skutku spróbowała złapać sukienkę i nie trafiwszy, przewróciła się na Marka. Przez chwilę leżeli przytuleni. Marek naciągnął na nią koc i gładząc ją po plecach ponowił pytanie:
— Co się dzieje. kiedy próbujesz wyjść?
Westchnęła i odsunęła się od niego.
— Raz próbowałam — wyznała. — Chciałam się dostać do domu, do sióstr. Ciągle płakałam, ale płacz nie przynosił ulgi. Widziałam światła w oknach, one były o kilkadziesiąt kroków ode mnie. Z początku biegłam, ale zaczęło mi się robić dziwnie, chyba słabo. Musiałam przystanąć. Byłam zdecydowana za wszelką cenę dotrzeć do domu, więc ruszyłam dalej, nie za szybko, gotowa w każdej chwili uchwycić się czegoś, gdybym zaczęła mdleć. Kiedy doszłam do granicy terenu — to jest żywopłot, wiesz przecież, zwykły różany żywopłot, otwarty z obu stron, więc naprawdę nie problem go obejść — kiedy do niego doszłam, tamto uczucie powróciło i wszystko dookoła zaczęło wirować. Czekałam długo, aż przejdzie, ale nie przeszło. Pomyślałam sobie jednak, że jeśli będę patrzeć tylko na własne nogi i przestanę zwracać uwagę na cokolwiek poza nimi, to jakoś zdołam iść dalej. I poszłam. — Leżała teraz obok niego sztywno wyprostowana, a jej głos był w dalszej części relacji prawie niedosłyszalny. — Dostałam torsji. Gdy nic już nie miałam w żołądku, zaczęłam wymiotować krwią. Myślę, że w końcu rzeczywiście zemdlałam. Obudziłam się z powrotem w sali reproduktorek.
Marek delikatnie dotknął jej policzka i przyciągnął dziewczynę do siebie. Wstrząsały nią gwałtowne dreszcze. — Cicho, cicho — uspokajał ją. — Już dobrze. Nic ci więcej nie grozi.
Nie krępują ich ściany — rozmyślał, gładząc dziewczynę po włosach. Żaden mur nie stoi im na przeszkodzie, a mimo to nie są w stanie podejść do rzeki, nie mogą bardziej niż ona teraz zbliżyć się do młyna, nie potrafią wyjść poza różany żywopłot ani wejść w las. A jednak Molly się to udało — pomyślał zapalczywie. — Im także się uda.
— Muszę wracać — oświadczyła nagle dziewczyna. Na jej twarzy pojawił się wyraz paniki, który ona sama nazywała pustką.
— Ty nie możesz wiedzieć, jak to jest — usiłowała wyjaśnić Markowi. — My jesteśmy nierozdzielni z natury. Moje siostry i ja to było jedno, jeden organizm — a ja sama jestem tylko cząstką tamtego organizmu. Czasem; na krótko, udaje mi się o tym zapomnieć — kiedy jestem z tobą, udaje mi się na krótko o tym zapomnieć — ale to wraca, zawsze, i na nowo ogarnia mnie uczucie pustki. Gdybyś wywrócił mnie na drugą, stronę, okazałoby się, że tam w środku nie ma nic.
— Muszę z tobą porozmawiać, zanim pójdziesz, Brendo rzekł Marek. — Jesteś tu od czterech lat, prawda? Dwa razy byłaś w ciąży. Zbliża się już chyba trzeci termin?
Skinęła głową, naciągając na siebie tunikę.
— Posłuchaj mnie, Brendo. Tym razem ma być inaczej niż dotychczas. Oni postanowili klonować siebie poprzez implantację sklonowanych komórek w ciała reproduktorek. Czy rozumiesz, co mówię?
Pokręciła przecząco głową, ale słuchała uważnie, w napięciu.
— Inaczej. Pozmieniali skład chemiczny substancji, którą otrzymują klony w pojemnikach. W rezultacie mogą jednego osobnika klonować w nieskończoność, ale on sam jest nienacechowany. Nowe klony nie są w stanie samodzielnie myśleć, nie zachodzą w ciążę, nie płodzą, nigdy nie będą mieć własnych dzieci. Dlatego członkowie rady boją się o utratę swoich uzdolnień, talentów. Umiejętność rysowania, którą posiada Miriam, jej fotograficzna pamięć wzrokowa — wszystko to przepadnie bezpowrotnie, jeśli nie przekażą tego poprzez klonowanie następnej generacji. Ponieważ nie mogą użyć w tym celu pojemników, wykorzystają płodne kobiety. Wszczepią ci swoje klony, trojaczki. A ty po dziewięciu miesiącach urodzisz im trzech nowych braci Andrew albo trzy nowe Miriam czy Lawrenceów — kogo tam zechcą. Wezmą do tego najzdrowsze, najsilniejsze dziewczyny. Jednocześnie sztuczna inseminacja będzie się rozwijać na coraz większą skalę. Jeśli uda im się wyhodować jakiś nowy talent, sklonują go kilkakrotnie, klony wszczepią wam i znów będą mieli kilka egzemplarzy.